Przez większość spotkania to Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk prowadziło z Orłem. Łodzianie w końcówce pojechali według powiedzenia, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. - Do mnie już to przysłowie nie pasuje, bo jestem za stary - zaśmiał się Witold Skrzydlewski. - Udało nam się tego dnia. W Częstochowie też był mecz do wygrania. Wszyscy nasi zawodnicy wywalczyli punkty i w samej końcówce drużyna się obudziła - dodał.
Gdański zespół mocno przygotował się na starcie z liderem tabeli, a łodzianie wygrali różnicą dziesięciu punktów. To pokazuje siłę łódzkiej drużyny. - Brakowało Oskara Bobera, który by jakiś punkt dorzucił. Gdańska drużyna też miała pecha w postaci taśm i defektów. Myślę, że ten wynik mógł być na jedną lub na drugą stronę - podkreślił Witold Skrzydlewski.
Kolejne zwycięstwo pokazuje, że Orzeł Łódź powoli powinien się przygotowywać do PGE Ekstraligi. - My na razie musimy wygrywać każde kolejne zawody. Można przegrać finał i wtedy nie będzie o czym mówić. Następnie musimy odpowiednio przygotować się finansowo. Jeśli nie będzie nas stać, to nie wystartujemy, bo nie będziemy chłopcem do bicia - zauważył.
W niedzielę naprzeciw siebie stanęli właśnie prezesi, którzy sami dają pieniądze na klub. - Chciałbym podziękować za gościnność kibicom z Gdańska i panu Zdunkowi. Chylę czoła przed nim, że wydaje własną kasę. Nie oglądamy każdej złotówki trzy razy, ale te pieniądze wydajemy. U pana Zdunka jest więcej innych wpływów. U nas 70 procent musi wyłożyć rodzina Skrzydlewskich, która nie będzie w stanie zapewnić pieniędzy na PGE Ekstraligę. Brakuje nam 2,5 miliona złotych, bo bez 5 milionów na samych zawodników, nie mamy po co przystępować do ligi. Łączny budżet powinien wynosić 6,5 miliona złotych - ocenił.
ZOBACZ WIDEO Kolarstwo – wyścig Elity kobiet: koszmarny wypadek Annemiek Van Vleuten (źródło TVP)
{"id":"","title":""}