Spowiedź Marty Półtorak. O rozstaniu zadecydowały dwa czynniki

W 2014 roku Marta Półtorak po jedenastu latach działalności wycofała się z żużla. Dziś, choć wciąż interesuje się tą dyscypliną, to wracać nie zamierza. W rozmowie z naszym portalem wspomina dobre i złe momenty swojej przygody z czarnym sportem.

Radosław Gerlach
Radosław Gerlach

WP SportoweFakty: Tęskni Pani za żużlem?

 Marta Półtorak (prezes i sponsor Stali Rzeszów w latach 2004-2014): Nie, bo ze wszystkim jestem na bieżąco. I w dalszym ciągu kibicuję drużynie z Rzeszowa. Tutaj mieszkam i jestem bardzo związana z tym miastem i zespołem. Sentyment pozostał i pozostanie. Ale to już jest tylko kibicowanie. Takie przyjemne. Ta sympatia dla kibiców z Rzeszowa, dla tej drużyny, dla miasta pozostanie jednak zawsze. To nie jest coś, co przychodzi i znika.

Ale fajniej było siedzieć w tym wszystkim, czy lepiej przyglądać się z boku?

- Z boku jest znacznie przyjemniej.

Mniej stresu?

- Zdecydowanie tak. Nie ma już odpowiedzialności i nie ma obowiązków. A od czasu do czasu można sobie pokrytykować za sprawą felietonów. Nie ma już tej całej sfery związanej z obowiązkami klubowymi, finansami, dogrywaniu wszystkiego do końca oraz pracy wykonywanej przed i podczas zawodów. Jako prezes klubu miałam dużo więcej na głowie niż obecnie. Teraz jest już czysta przyjemność z odbierania żużla.

A pojawia się czasem taki moment, że fajnie byłoby się wybrać gdzieś w niedzielę? Na przykład do Leszna.  

- Zawsze to mogę zrobić, choć już nie z drużyną. Teraz to już jest tylko moja decyzja. Kiedyś po prostu musiałam jechać, niezależnie od tego czy mi się to podobało, czy nie. W tej chwili tylko i wyłącznie mogę i jest to dużo fajniejsze.

Ma pani jakiś taki szczególny moment z tych dziesięciu, a w zasadzie jedenastu lat, do którego wraca pani myślami?

- Jest kilka takich szczególnych momentów do których lubię wracać. Są to momenty przyjemne. Przede wszystkim, mam na myśli nasz pierwszy awans do Ekstraligi w 2005 roku. To wtedy powstał hymn oraz teledysk klubu. Jak wracam pamięcią do tych wydarzeń, to ciarki przechodzą mnie po ciele. To był dla mnie bardzo szczególny moment. Późniejsze awanse też cieszyły, ale ten pierwszy był wyjątkowy.

A smutne momenty?

- Wszystkie smutne momenty związane ze spadkiem czy słabszym meczem raczej odeszły w niepamięć. Natomiast tej najtragiczniejszej chwili nigdy nie zapomnę. Mam na myśli śmierć Lee Richardsona. Tego nie da się zapomnieć. Ta tragedia na zawsze pozostanie w mojej głowie.

Nie było tak, że z roku na rok pani entuzjazm do żużla słabł? Także z powodu tragicznej śmierci Lee.

- To było wstrząsające. Ale ciężko jest powiedzieć, że moja energia do żużla gasła. Kiedy się czymś zajmuję, to chcę działać na 100 procent, nie na 20 czy 50.

Ale coś zadecydowało o rozstaniu. 

- Przeszkód było wiele. Po pierwsze, często krzywdzące opinie części kibiców. Nie mam tu na myśli merytorycznych uwag, bo te zawsze brałam pod uwagę. Kibice niejednokrotnie wyrażali pozytywne lub negatywne opinie i można było o tym podyskutować. Natomiast pojawiły się opinie zupełnie niemerytoryczne, a krzywdzące. Tylko po to, aby dopiec. Nie wiem dlaczego. To było bolesne.

(ciąg dalszy na następnej stronie)

Czy żużel stracił na odejściu Marty Półtorak?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×