WP SportoweFakty: O pana zamiłowaniu do sportu żużlowego wiadomo od dawna. Teraz sezon wkracza w kluczową fazę. Niebawem dowiemy się, kto zostanie mistrzem Polski i kto wygra rozgrywki Nice Polskiej Ligi Żużlowej. Czy do tej pory w ligowych zmaganiach coś pana zaskoczyło?
Zbigniew Boniek: Nie zaskoczyło mnie absolutnie nic. Jedyną niespodzianką jest w zasadzie dobra postawa GKM-u Grudziądz w meczach na własnym torze. Wychodziłem z założenia, że wystartowali, by się spokojnie utrzymać. Tymczasem do samego końca próbowali awansować do play-offów. Poza tym, na górze są zespoły, które już wcześniej uważałem za mocne. Na aplauz zasłużyła Betard Sparta Wrocław. Ta drużyna jeździ cały rok na torze, który nie jest swój. Mimo to, rzutem na taśmę zakwalifikowali się do czwórki. Nie wydaje mi się jednak, że w tej stawce są drużyną najmocniejszą.
Kto zatem jest najmocniejszy i zostanie mistrzem Polski?
-
Bardzo mocna, aczkolwiek nieco chimeryczna jest drużyna z Gorzowa Wielkopolskiego. W Falubazie jest z kolei świetny team spirit. Teraz doszedł do nich jeszcze Jarek Hampel. Gdybym miał oceniać, to uważam, że walka rozstrzygnie się pomiędzy tymi ekipami. Torunianie też są bardzo silni, ale na ich torze wszyscy powinni się dość dobrze odnaleźć. Obiekty w Gorzowie i Zielonej Górze są bardziej specyficzne. Gościom jest tam trudniej niż na Motoarenie. To może mieć znaczenie. W teorii na pole position widzę Stal Gorzów. Zaraz za nimi Falubaz i Get Well Toruń. Nieco z boku jest Sparta Wrocław, aczkolwiek oni mają w składzie takich zawodników jak Woffinden, Janowski, Milik, Jędrzejak. Jeśli ten zestaw pojedzie tak jak w ostatnich meczach, to mogą zrobić w play-off dosłownie wszystko. Będzie ciekawie.
Przejdźmy do tego, co dzieje się w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Startuje tam drużyna szczególnie bliska pana sercu. Jak ocenia pan kierunek, w którym zmierza Polonia Bydgoszcz z Władysławem Gollobem u steru?
-
Pan Władysław się strasznie poświęcił. Na koniec w sporcie, a zwłaszcza jeśli prowadzi się taką ekipę jak Polonia, liczy się jednak i tak wynik sportowy. Bydgoszczanie zamierzają utrzymać się spokojnie w lidze. W klubie jeździ dużo młodzieży. Nie ma ambicji na awans. W tej chwili chodzi o podtrzymywanie żużlowych tradycji, wyczyszczenie sytuacji i poczekanie na lepsze czasy. W takim ośrodku jak Bydgoszcz pamięć o wielkim żużlu jest jednak bardzo świeża. Nie tak dawno byli tam jeszcze tacy zawodnicy jak Gollobowie czy Protasiewicz. Oni zdobywali mistrzowskie tytuły i mieli w swoich szeregach najlepszego żużlowca w Europie i na świecie. Zobaczymy, jak wytrzyma ten kontrast bydgoski żużel. Na razie widać, że frekwencja jest raczej słaba. Trzymam kciuki za pana Władysława, który chce wszystko uporządkować pod względem finansowym. Z czasem trzeba mieć jednak ambitne plany, bo tego wymaga dziś sport. W Warszawie nikt nie byłby zadowolony, gdyby Legia była na dwunastym miejscu lub w pierwszej lidze, bo ktoś chciałby poprawić sytuację finansową. Rozumiem takie stanowisko, ale ciężko to wyjaśnić kibicom i zachęcić ich do przychodzenia na stadion.
Do Ekstraligi może awansować Orzeł Łódź. To również klub z bliskiego panu miasta.
- Myślę, że Orzeł rzeczywiście awansuje, choć oczywiście w sporcie trzeba najpierw postawić kropkę nad i. To wielki sukces łódzkiej społeczności na czele z panem Witoldem Skrzydlewskim. PGE Ekstraliga to ciekawy produkt, ale wszystko zależy od pieniędzy. W Łodzi również można zdobyć mistrzostwo Polski, jeśli zaistnieją odpowiednie warunki ekonomiczne. Przy wielomilionowym budżecie można zakontraktować taką drużynę, która pojedzie o tytuł. Kasa jest najważniejsza. Warto jednak postępować racjonalnie, bo odpłynięcie od rzeczywistości może mieć negatywne konsekwencje. Później nie jest łatwo zrobić krok do tyłu, żeby wszystko wyprostować. Żużel ma wiele plusów i jeden minus związany z wychowankami. Czasami nie trzeba ich mieć, żeby odnosić sukcesy. Owszem, są ośrodki, które cały czas szkolą. Odbywa się to na specjalnie przygotowanych do tego torach, jest duże wsparcie rodziców, dzieciaki się do tego garną i w rezultacie nadal mamy najzdolniejszą młodzież na świecie. Drużyny ekstraligowe są jednak od tego oderwane. Można kupić trzech, czterech liderów i dobrego juniora. Wtedy jedzie się o tytuł mistrza Polski.
ZOBACZ WIDEO: Historyczny mariaż łódzkich klubów. Jak żużel dogadał się z siatkówką?
A co jest w stanie wnieść Orzeł Łódź do Ekstraligi?
- Zacznę od tego, że pan Skrzydlewski to bardzo uczciwy człowiek. Sam powiedział, że do tej pory sobie ze wszystkim radził. To już jednak nie wystarczy. W Ekstralidze jego Orzeł nie chce przegrywać dwudziestoma czy czterdziestoma punktami, więc klub organizuje różne akcje, żeby zabezpieczyć budżet na kolejny rok. To zdrowe podejście ambitnego człowieka, który przy tym bardzo twardo chodzi po ziemi. Pod względem organizacyjnym jestem o nich spokojny. Akurat w tych kwestiach pan Witold mógłby nas wszystkich wiele nauczyć. Jedynym problemem jest zabezpieczenie finansów.
Z Witoldem Skrzydlewskim znacie się już długo. To odpowiedni człowiek dla łódzkiego żużla?
- Zanim zaczęliśmy rozmawiać oficjalnie, powiedziałem panu, że to jedna z porządniejszych osób, które poznałem w Łodzi. Pracowałem tam z wieloma ciekawymi ludźmi, ale pan Witek był na samym wierzchołku. Mogę powiedzieć, że dane przez niego słowo jest święte. To człowiek bardzo konkretny. Rozmowa z nim zawsze przebiega według tego samego schematu. Ma być krótko, konkretnie i na temat. Jeśli Orłowi ma się udać, to właśnie z nim. Jeśli nie z nim, to z nikim innym. On jest mocno zaszczepiony w tym środowisku. Jest łodzianinem, całe jego bogactwo jest związane z tym miastem. To wielki plus. Osobiście nie wierzę w przeszczepianie bogatych biznesmenów, którzy przyjadą do danego ośrodka i zrobią coś lepiej. Nadzieja Orła jest z Witoldzie Skrzydlewskim i jego inicjatywach. To dla nich naprawdę dobry czas. Łódź wchodzi do Ekstraligi, będzie mieć nowy stadion. Zobaczymy, jak odpowie na to społeczeństwo. Jeśli chodzi o Polskę, to nawet z badań wynika, że sport lubimy, ale najbardziej w papciach i przed telewizorem. Nie jesteśmy społeczeństwem, które często pokazuje się na meczach. Bywa nawet, że chodzimy na przeciwników, a nie na swoich. Często jest przecież tak, że wszyscy idą na mecz, bo przyjechała Legia.
W Łodzi szukają pieniędzy na różne sposoby. Słyszał pan o akcji "Pospolite ruszenie"?
- Tak, to takie dobre public company. Poza granicami naszego kraju to odnosi sukces. Zobaczymy, jak zostanie zorganizowane to w Łodzi. Ja trzymam kciuki za pana Witka, z którym wiele razy rozmawiałem i doskonale wiem, że świetnie czuje żużel. Poza tym, proszę pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Łódź to miasto z ogromnym potencjałem, w którym są wielkie zakłady i firmy. Uważam, że w tym wszystkim chodzi też o dobrą politykę. Lokalny biznes powinien poczuwać się do tego, żeby zapewnić ludziom trochę rozrywki sportowej na wysokim poziomie. W Polsce jest wielu ludzi, którzy ciężko pracują od pierwszego do pierwszego i z trudem to wszystko wytrzymują. Oni chcą być kibicami żużla czy piłki. Ktoś musi im w tym pomóc.
Łódź była i w dalszym ciągu jest miastem piłki nożnej. To problem dla Orła? A może szansa, jeśli weźmiemy pod uwagę obecny poziom sportowy drużyn piłkarskich z Łodzi?
- Mówią, że piłka z żużlem się trochę kłóci. Dla mnie to jednak dwie zupełnie inne dyscypliny, o odmiennej specyfice. Trzeba by pewnie sprawdzić, czy społeczeństwo, które chodzi na mecze piłkarskie, ma później ochotę iść na żużel i odwrotnie. Gorzów, Zielona Góra i Toruń to ośrodki przede wszystkim żużlowe. Moim zdaniem nie ma jednak sensu szukać przeszkód. Wszystko da się doskonale pogodzić. We Wrocławiu mamy przecież żużel i piłkę. Czarny sport jest poza tym bardzo specyficzny. To dyscyplina, którą kochamy przede wszystkim my, Polacy i jeszcze kilka krajów. Inni nie wiedzą nawet, o co chodzi. To akurat nie jest powód do wstydu. Trzeba o to dbać. Niech pan jednak zwróci uwagę, ile meczów żużlowych mamy w sezonie w danym mieście. Przy ośmiu drużynach to siedem spotkań plus ewentualna faza play-off. W piłce jest znacznie więcej grania. Każdego tygodnia na całym świecie odbywa się kilka tysięcy meczów. W żużlu większość rozgrywek jest skumulowana na końcu tygodnia i mówimy o kilkunastu konfrontacjach. To zupełnie coś innego. Poza tym, w piłkę może pograć każdy. W żużlu zdecydowana większość z nas jest widzami. Dyscyplina działa jednak na trzy zmysły - wzroku, węchu i słuchu. Właśnie z tego powodu jest dla nas tak atrakcyjna. W Łodzi może być podobnie. Żużel wcale nie musi tam kolidować z piłką. To ogromne miasto, które się szybko rozwija. Pełne trybuny może mieć jedna i druga dyscyplina.
A jak ocenia pan szanse na żużel w największym polskim mieście, czyli w Warszawie?
- W Warszawie teraz nie ma żużla, choć pamiętamy, że kiedyś było inaczej. Wydaje mi się, że w stolicy ten sport jest trochę oderwany od rzeczywistości. Tam są po prostu inne dyscypliny. Nie ma potrzeby robienia na siłę żużla w Warszawie. Wydaje mi się, że będzie zdecydowanie lepiej, kiedy całe Leszno pójdzie na zawody. Sztuczne pompowanie czarnego sportu w stolicy nie przyniesie nic dobrego. Każda dyscyplina ma swoją historię, jest w jakiś sposób wkomponowana w lokalny krajobraz. Działanie na siłę ma tylko ujemne skutki.
[b]Rozmawiał Jarosław Galewski
[/b]
są specjaliści od takich schorzeń....