WP SportoweFakty: Oswoił się pan już ze spadkiem Unii Tarnów z PGE Ekstraligi?
Paweł Baran: Tak. Można powiedzieć, że widmo spadku było odczuwalne już wcześniej. W zasadzie po przegranym meczu u siebie z Get Well Toruń wiedzieliśmy, że będzie trudno utrzymać się w lidze. Później nasza sytuacja się pogorszyła do tego stopnia, że nawet ewentualne zwycięstwa nic nam nie dawały. Powoli więc docierało to wszystko do mnie. Nie jest to łatwe dla mnie i dla klubu, ale musimy się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Miało być inaczej, a wyszedł spadek. Wiele czynników się na to złożyło, na które nie mieliśmy wpływu
W którym momencie sezonu zdał pan sobie sprawę, że nie uda wam się uniknąć degradacji?
- Przede wszystkim po śmierci Krystiana Rempały. Wiedziałem wtedy, że będzie nam ciężko. Straciliśmy ważne ogniwo, a nasze możliwości taktyczne podczas meczu znacznie się uszczupliły. To był dla nas trudny czas. Śmierć, pogrzeb, potem kilka przegranych spotkań i nasza sytuacja stawała się coraz gorsza.
ZOBACZ WIDEO: Stal - Wybrzeże: upadek Sundstroema, wykluczenie Nichollsa (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Czego zabrakło pana drużynie do utrzymania?
- W pełnym składzie pojechaliśmy tylko cztery mecze i to był nasz problem. Na inaugurację co prawda dostaliśmy lanie w Grudziądzu, ale później wygraliśmy u siebie z Lesznem. Następnie polegliśmy w Toruniu, ale tylko sześcioma punktami. Potem przyszła wpadka na własnym torze z Betard Spartą Wrocław i to byłoby na tyle, jeśli chodzi o jazdę pełnym składem.
Nie licząc juniorów, miał pan w drużynie dwie poważne dziury.
- Ciężko mi się odnieść do postawy zawodników, którzy zawodzili. Mikkel Michelsen miał duże możliwości, ale jakoś mu nie wychodziło. Dobrze pojechał w meczu z Wrocławiem, ale w pozostałych spotkaniach nie wypadł najlepiej. Przed sezonem mieliśmy sparingi i jego postawa napawała optymizmem. Trudno powiedzieć, co się z nim podziało.
Wspomniał pan o Michelsenie, którego punktów do spółki z Piotrem Świderskim najbardziej brakowało. Czy nie uważa pan, że starty w PGE Ekstralidze po prostu ich przerosły?
- Wracając do Mikkela mogę powiedzieć, że on chyba jeszcze mentalnie nie dorósł do startów na tym szczeblu rozgrywek. Obserwowałem go i widać było, że chłopak potrafi się ścigać, umie jeździć przy krawężniku i po zewnętrznej. Myślał na torze, ale cień na jego postawę rzucał brak doświadczenia i objeżdżenia w PGE Ekstralidze. Wielokrotnie bywało tak, że jechał na punktowanej pozycji, ale atakując rywala z przodu tracił ją i w rezultacie przywoził zero. Wychodziły błędy młodości. Na tym poziomie o wygranych decydują detale i jak najmniejsza liczba popełnianych błędów, których Duńczyk się nie ustrzegł. Podsumowując, woli walki mu nie można było odmówić, ale na swój czas musi jeszcze trochę poczekać.
A co do Piotrka, to był zwyczajnie strasznie wolny. Męczył się niemiłosiernie. Zazwyczaj jechał z tyłu, co potwierdzał m.in. mecz w Lesznie, gdzie dostał cztery szanse, lecz niewiele to dało. Był bezradny. Czemu tak było? To pytanie do zawodnika, ale ja wiem, co on odpowie. Jednak mówienie, że jeździł za mało biegów, to jest żadne tłumaczenie. Tak po prostu nie można mówić.
Nawiązał pan do słów Piotra Świderskiego, który dość często narzekał, że dostaje za mało szans. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro drużyna najczęściej już po pierwszych biegach przegrywała, a jego jazda nie dawała nadziei na lepszy wynik.
- Zasady gry wszędzie są dla wszystkich takie same. Mówienie teraz, że został skrzywdzony nie jest prawdziwe. Piotrek był po prostu bardzo wolny i musi sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak było. Chciałbym jednak podkreślić, że woli walki i ambicji mu nie zabrakło. W wielu meczach bardzo mocno walczył. Nie był szybki, ale swoimi umiejętnościami i chęcią walki potrafił zdobyć parę punktów.
Piotr Świderski po tak słabym sezonie raczej nie może liczyć na ponowny angaż w Tarnowie. A czy pan byłby skory dać drugą szansę Mikkelowi Michelsenowi?
- Nie można skreślić zawodnika po jednym nieudanym sezonie. Błędem byłoby jednak opierać budowę drużyny na Michelsenie, ponieważ musi on jeszcze udowodnić swoją wartość i dorosnąć do roli lidera. Dodam jeszcze, że to był to dla niego trudny rok. Każdy oczekiwał, że będzie zdobywał wiele punktów, a tymczasem tak nie było. Można jego sytuację porównać do tej z Arturem Mroczką przed rokiem. Różnica jest jednak taka, że jeśli jemu jakiś mecz nie wyszedł, to koledzy z drużyny byli w stanie go zastąpić. W tym sezonie niestety takiego komfortu w przypadku Mikkela nie mieliśmy.
[nextpage]
Unia Tarnów w tym roku zdołała wygrać tylko jeden mecz na własnym torze, który w poprzednich latach był waszym atutem i wielkim problemem dla drużyn przyjezdnych. Co się więc zmieniło w tej kwestii?
- Żeby mówić o atucie toru, to przede wszystkim zawodnicy muszą być do niego dobrze dopasowani. Janusz Kołodziej czuł się na nim bardzo dobrze, podobnie jak Leon Madsen i Kenneth Bjerre. Duńczycy mieli wprawdzie kilka słabszych meczów, ale w ich przypadku była to ogólna tendencja, która potwierdzała się także na wyjazdach. Reszta miała jednak spore problemy, a gościom w tej sytuacji łatwiej zdobywało się punkty. Dla przykładu Martin Vaculik, kiedy przyjechał do nas na mecz stwierdził, że czuł się tu jak w domu.
Unia spadła z PGE Ekstraligi, ale wcale nie jest niewykluczone, że w przypadku braku zainteresowania awansem ze strony zwycięskiej drużyny z Nice PLŻ, otrzyma zaproszenie do jazdy w elicie. Uważa pan, że odbyło by się to z korzyścią dla klubu, czy może jednak warto ze spokojem odbudować się na zapleczu?
- Nice PLŻ nie jest przecież dla trędowatych. Jeśli będzie taka konieczność, przygotujemy się i podejdziemy do tej rywalizacji. Wówczas należałoby skupić się na szybkim powrocie do elity. A czy szansa pozostania w niej pojawi się już teraz, tego nie wiem. Musimy poczekać, bo nie znamy ostatecznego stanowiska zainteresowanych klubów. Jeśli nie będzie chętnego, aby jeździć w najwyższej klasie rozgrywkowej, to myślę, że Unia Tarnów jest na to gotowa. Nie byliśmy tam przecież jeden sezon czy dwa, a od 2010 roku. Mamy doświadczenie, wiemy jak to wszystko wygląda. Na razie jesteśmy jednak spadkowiczem i musimy czekać. Nie oznacza to, że nic nie robimy. Nie można siedzieć z założonymi rękami i za miesiąc obudzić się z ręką w nocniku. Rozmawiamy z naszymi zawodnikami w kontekście dalszej współpracy. Są starania, aby trójka naszych liderów pozostała w Tarnowie.
Janusz Kołodziej, Leon Madsen i Kenneth Bjerre zadeklarowali, że są w stanie zostać w Unii Tarnów, nawet w przypadku jazdy w Nice PLŻ. Pan osobiście wierzy w to, że zawodnicy tego formatu byliby skłonni do takich poświęceń?
- Wierzę w to. Gdyby ich to nie interesowało, to od razu jasno określiliby swoje stanowisko. Dla nich jazda w lidze niżej nie jest żadną ujmą. Myślę, że nie rzucają słów na wiatr. Skoro się tak deklarują, to są na to przygotowani.
Gdyby czarny scenariusz spełnił się i Unia Tarnów musiałaby przyszły sezon zacząć w Nice PLŻ, to kogo widziałby pan w nowej drużynie? Czy byłoby w niej miejsce dla wychowanków klubów, których oczekują kibice?
- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Teraz możemy polemizować, czy klub walczyłby o szybki awans, czy jedynie o zachowanie bytu. Wiadomo, że jeśli udałoby nam się zachować trójkę liderów, to skupilibyśmy się na błyskawicznym powrocie. Pojawiłaby się więc opcja powrotu naszych wychowanków, ale na razie ciężko coś wyrokować. Czas pokaże, gdzie i o co Unia Tarnów będzie walczyć w przyszłym sezonie.
Porozmawiajmy jeszcze o młodzieżowcach, którzy w tym sezonie nie błyszczeli. Arkadiusz Madej kończy wiek juniora, więc w kadrze pozostanie jedynie Patryk Rolnicki, który daje nadzieje na jakiekolwiek punkty w meczach ligowych.
- Na dzień dzisiejszy mamy jeszcze Kacpra Koniecznego, Piotrka Pióro i Krystiana Stefanowa. Ci dwaj ostatni nie tak dawno zdali licencję, więc ciężko mówić o nich jako potencjalnych kandydatach do jazdy w lidze. Największe objeżdżenie z tej trójki ma Konieczny, ale to także niedoświadczony zawodnik. Zobaczymy, co wydarzy się zimą. Będą przygotowania, potem sparingi i wcale nie jest powiedziane, że któryś zawodnik swoją determinacją nie będzie w stanie przebić się już teraz do składu.
A czy widzi pan jakieś ciekawe nazwiska juniorów z zewnątrz, którym warto byłoby się przyjrzeć i spróbować zakontraktować?
- To nie czas i miejsce, aby rozmawiać o nazwiskach. Każdy zdaje sobie sprawę, że takich zawodników jest teraz na rynku bardzo mało. Wychodzę z tego założenia, że skoro obraliśmy taktykę stawiania na naszych chłopaków, to powinniśmy ją kontynuować i na tym się skupiać.
Rozmawiał: Jakub Czosnyka