WP SportoweFakty: Jak pan podsumuje tegoroczny sezon w wykonaniu Betard Sparty Wrocław? Biorąc pod uwagę, że prawie przez całe rozgrywki drużyna startowała bez Maksyma Drabika, awans do play-offów jest niezłym wynikiem.
Andrzej Rusko: Myślę, że istotny był brak Maksa (Drabika - dop. red.), a poza tym troszkę słabszy sezon w wykonaniu Maćka (Janowskiego - dop. red.). Tak trzeba na to popatrzeć. Dwa spotkania pojechaliśmy bez Vaszka (Vaclava Milika - dop. red.), który był kontuzjowany. Jeśli popatrzymy na to całościowo, to uważam, że wynik jest lepszy niż można było oczekiwać.
Jak pan oceni wybór poznańskiego toru? Na początku owal ten nie sprzyjał wrocławskiej drużynie, ale później było coraz lepiej.
- Trzeba to rozważać w dwóch aspektach. Pierwszy z nich to reaktywacja żużla w Poznaniu. To był jeden z celów, który nam przyświecał, kiedy dokonywaliśmy wyboru. Wiedzieliśmy, że nie możemy jeździć we Wrocławiu, więc chcieliśmy patrzeć trochę szerzej, nie tylko na koniec własnego nosa, ale na cały polski speedway. Uważaliśmy, że reaktywacja żużla w Poznaniu jest bardzo ważna dla polskiego speedwaya. Na pewno zrobiliśmy dobrą robotę. Cały sztab ludzi z Poznania sprawdził się znakomicie. Myślę, że pokazaliśmy kibicom trochę fajnego speedwaya. Sądzę, że w przyszłym roku drużynie z Poznania łatwiej będzie powrócić do rozgrywek ligowych. Zaczną od drugiej ligi, ale uważam, że szybko przejdą wyżej. Jest szansa na to, że w przeciągu kilku lat będą jeździli w ekstralidze. To na pewno wzmocniłoby tę ligę pod kątem marketingowym. Poznań to duży ośrodek, generujący określone możliwości sponsorskie. Na pewno budzi duże zainteresowanie ze strony telewizji, jak i sponsora strategicznego ligi.
Jeśli chodzi o frekwencję, to chyba spodziewaliście się lepszych wyników. Podczas meczu o brązowy medal na trybunach zasiadło jedynie około dwóch tysięcy osób.
- Trzeba sobie powiedzieć, że tak naprawdę, to ten tor jest piaskownicą. Tłumaczymy kolegom z Poznania, że muszą coś z nim zrobić. Muszą dosypać trochę glinki. Teraz jest okres na to, żeby spróbować to poprawić. Jeżeli to nie zostanie zrobione, to zawody będą wyglądać tak, jak wyglądały w niedzielę. Decydował start, a później niewiele można było zrobić. Na takie zawody kibice nie przychodzą. Ja lansuję teorię, że widowisko jest ważniejsze niż wynik sportowy. Oczywiście kibice chcą, żeby drużyna gospodarzy wygrywała. Myślę jednak, że jeszcze bardziej są zainteresowani emocjami, które generuje widowisko. Oglądanie jazdy gęsiego ich nie pasjonuje. Nawet, jeśli prowadzą zawodnicy w czerwonym oraz niebieskim kasku.
Czyli w trakcie sezonu nie dało się w żaden sposób zmodyfikować tego toru, aby zgromadzeni kibice mogli przeżywać większe emocje?
- Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Należałoby je zadać toromistrzowi czy menadżerowi drużyny, bo to oni decydowali, jaki ten tor będzie. Ja mogę tylko powiedzieć, że z punktu widzenia klubu takie widowiska, jakie serwowaliśmy na Golęcinie, nie są najlepszym rozwiązaniem. Kibic jest dzisiaj wybredny i ma do wyboru wiele różnych atrakcji - może pójść do kina, wziąć udział w różnego rodzaju zawodach sportowych czy też udać się do galerii handlowej. Jeżeli ma wybrać mecz żużlowy, to musi on generować emocje.
Piotr Baron zakończył współpracę z wrocławskim klubem. Czy myślicie już o obsadzeniu funkcji menadżera drużyny na przyszły sezon?
- Decyzja o zakończeniu współpracy została suwerennie podjęta przez Piotra. Chcieliśmy, żeby doprowadził zespół do końca rozgrywek, czyli jeszcze przez trzy tygodnie. Niestety, Piotr zdecydował inaczej. Trudno kogoś do czegokolwiek zmusić, jeśli brakuje chęci.
Pozostaje jakiś żal do Piotra Barona?
- Myślę, że powinniśmy zostawić ten temat. Piotrek jeździł we Wrocławiu kilkanaście lat. Przez ostatnich sześć sezonów prowadził tę drużynę, więc nie chciałbym czegokolwiek mówić pod wpływem emocji. Uważam, że są momenty fajne i mniej fajne. Trudno, takie jest życie. Nie zawsze świeci słońce. Czasami jest gorsza pogoda i trzeba jakoś z tym żyć.
Zbudowaliście całkiem niezłą drużynę. W tym sezonie pozytywnie zaskakiwał Vaclav Milik. Czy myślicie już o składzie na kolejny rok?
- Nie musimy myśleć. Ta drużyna jest zbudowana. W tym zespole wszyscy mają długoletnie kontrakty.
A jakieś wzmocnienia?
- Będziemy się zastanawiać. Myślę, że najpierw zarząd musi podjąć decyzję odnośnie tego, kto poprowadzi tę drużynę w przyszłym roku. Później, wspólnie z tą osobą, zdecydujemy o ewentualnych wzmocnieniach. Cel na przyszły rok mamy jasny. Chcemy powrócić na nowy obiekt we Wrocławiu. Stadion Olimpijski się zmienił. Na pewno będzie bardzo fajny i przyjazny dla kibiców. Chcemy, żeby tam odbywały się widowiska na najwyższym poziomie. Bardzo liczymy, że na nowym torze będą duże emocje i wiele ścigania. Nie chcemy jazdy tylko i wyłącznie przy kredzie. To powinno napędzić frekwencję i służyć popularyzacji żużla, jeśli chodzi o Wrocław.
Jeśli jesteśmy już przy ewentualnych wzmocnieniach - w kuluarach pojawiło się nazwisko Maxa Fricke. Czy faktycznie jesteście zainteresowani tym zawodnikiem?
- Ciężko mi na ten temat teraz się wypowiadać. Wiadomo, że władze klubu mają wpływ na to, jak wygląda kadra drużyny, ale o tym będziemy dyskutować z nową osobą, która będzie prowadzić ten zespół. To naturalny proces.
Rozmawiał Mateusz Domański
ZOBACZ WIDEO Andrzej Wawrzyk po zastopowaniu "Dragona": Dostałem w oko, widziałem dwóch Sosnowskich
(źródło TVP)