Historyczny przełom - Antoni Woryna na podium IMŚ

WP SportoweFakty / archiwum Stefana Smołki / Antoni Woryna przed Barrym Briggsem
WP SportoweFakty / archiwum Stefana Smołki / Antoni Woryna przed Barrym Briggsem

Wrzesień obfituje w rocznice, również w odniesieniu do naszego sportu żużlowego. Dokładnie 23 września mija pół wieku od dnia przełomu w historii polskiego żużla, wówczas niemałej sensacji w natłoku sportowych wydarzeń na świecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Oto pierwszy Polak znalazł się w medalowej trójce indywidualnie najlepszych żużlowców świata. To co przedtem, w ostatnich trzydziestu, a przynajmniej dwudziestu powojennych, latach pozostawało w sferze marzeń wielu, stało się udziałem tego jednego, skromnego chłopaka zza "żelaznej kurtyny", ze sponiewieranej powojennej Polski, gdzie speedway porywał i wciąż porywa miliony.

Kibice na wypełnionym po brzegi przepięknym stadionie Ullevi w Göteborgu przecierali oczy ze zdumienia, obserwując bojowego rybniczanina. Wobec kiepskiej postawy swoich, Szwedów, błyskawicznie Polak stał się ulubieńcem widzów - jego burzliwie oklaskiwali, jemu spontanicznie życzyli zwycięstwa.

Antoni Woryna był w takiej formie, że zwycięstwo mogło być jego. A jednak, raz jeszcze podczas finału światowego, górą był spryt i cwaniactwo starego wygi nad fantazją młodego. Doświadczony Barry Briggs po swojemu "oszukał" rywala na starcie, o czym Antek wspominał po latach - bez cienia żalu, skądinąd. - Taki jest sport, zabrakło mi zimnej krwi - powtarzał przy różnych okazjach. W innym miejscu Woryna powiedział: "Mogłem zostać mistrzem świata. Wystarczyła chwila koncentracji" (wypowiedź dla red. Benedykta Motyki z "Nowin Raciborskich" w 1998 roku).

Sławny Nowozelandczyk wiedział, że Polak ma "rakietowe" starty i jest w życiowej formie, że jak pozwoli mu "wystrzelić" jako pierwszy, to nikt go w tym dniu nie dogoni, więc drgnięciem swojej maszyny, w sobie tylko wiadomym momencie, spowodował nerwowy odruch i w konsekwencji lekkie spóźnienie reakcji rywala, przez co również Norweg Sverre Harrfeldt zabrał się z Barrym po starcie, spychając Polaka na trzecie miejsce. Mimo szaleńczych wysiłków - tak już zostało do mety. Kolejność ostateczna wielkiego finału okazała się odwzorowaniem kolejności w tym, decydującym, biegu, ponieważ pozostałe swoje wyścigi cała trójka wygrała "w cuglach".

ZOBACZ WIDEO: Działo się na konferencji w Łodzi. Zobacz wymianę zdań prezesa z trenerem

Brąz dla Polaka - wielki dziejowy sukces, ale i mały niedosyt. Niejako potwierdzeniem, że mogło być lepiej jest odważny tekst Stefana Kubiaka, wysłannika "Sportowca" na światowy finał. Prawie do końca zawodów Woryna był "srebrny", bo Norweg w ostatnim wyścigu miał trójkę gospodarzy, Szwedów za przeciwników, lecz zadziałały układy. "Niepotrzebnie się ekscytujecie… Harrfeldt już tę sprawę rozstrzygnął w parkingu na swoją korzyść" - powiedział wprost polskiemu dziennikarzowi Ove Fundin, który sugerował nawet konkretną stawkę walutową. Pamiętajmy, iż Norweg był "swój", obok szwedzkich kolegów startował w lidze brytyjskiej, o czym Woryna wtedy jeszcze mógł zaledwie pomarzyć (swój trudny sen rybniczanin spełnił dopiero w latach 1973-1974, sam jeden, na przekór wszystkim, otwierając szeroko brytyjskie żużlowe "wrota" dla profesjonalnych kontraktów Polaków - Woryna i w tym był pierwszy, bo wcześniej, dawno i sporadycznie, były dla naszych tylko tzw. jednoroczne staże, pod nadzorem PZM).

Marian Rose i Antoni Woryna - odważni Polacy przeciw światu
Marian Rose i Antoni Woryna - odważni Polacy przeciw światu

Co ciekawe, Antoni Woryna w przeciągu trzech tygodni (od 3 do 23 września), w najważniejszych trzech finałach - o DMŚ i w dwóch turniejach o IMŚ 1966 - zdołał pokonać każdego ze swoich najgroźniejszych rywali, mistrzów świata - aktualnego Björna Knutssona, byłego wielokrotnego Ove Fundina oraz Nowozelandczyków Briggsa i Maugera (w finale wrocławskim DMŚ 1966), ponadto Briggsa na Wembley, zaś Maugera na Ullevi w Göteborgu.

Woryna nie pozostawił cienia wątpliwości, że jest czołowym żużlowcem świata, także w wymiarze indywidualnym, co nie udało się dotąd nikomu z Polaków. Znalazło to wyraz po sezonie, gdy redakcja "Speedway Star and News", zbierając opinie najwybitniejszych dziennikarzy piszących o żużlu, ogłosiła dwudziestkę najlepszych żużlowców roku 1966. Wygrał oczywiście Briggs - 120 punktów, ale na drugim miejscu w świecie widziano Worynę - 106 p., za nimi dopiero Harrfeldt - 104 p. i Knutsson - 100 punktów.

Dowodem wyśmienitej klasy Polaka i zapowiedzią biało-czerwonej burzy był finał europejski, czyli poniekąd półfinał IMŚ na niezdobytym dotąd dla Polaków stadionie Wembley, gdzie nigdy przedtem, ani nigdy potem nikt z Polaków nie zmieścił się w pierwszej trójce. Nikt - prócz Woryny. Otóż na tym zaczarowanym Wembley w Londynie Woryna po przepięknej walce również stanął na podium. Obok niego największe gwiazdy światowego żużla, legendy legend - Nowozelandczycy Ivan Mauger i Barry Briggs.

Jeśli te fakty są niewystarczające dla nazwania stadionu ("miejskiego", "MOSiR", "przy G72") imieniem "Antoniego Woryny", pierwszego Polaka dekorowanego medalem indywidualnych mistrzostw świata, to... nie rozumiem. Oczywiste jest, że lansowany tu i ówdzie pomysł "Czwórki Muszkieterów" nie chwyci, bo jeśli kogoś promuje, to Aleksandra Dumasa i jego powieść "Trzej Muszkieterowie", ewentualnie "Bandę Czworga", a mało co rybnicki żużel. Sprawdzona formuła to jedno chwytliwe hasło-nazwisko, jak Smoczyk w Lesznie, Rose w Toruniu, Jancarz w Gorzowie, Podlecki w Gdańsku, Kapała w Rawiczu, Waloszek w Świętochłowicach.

Dziś, w dzień złotej rocznicy pierwszego medalu indywidualnych mistrzostw świata dla wybitnego polskiego żużlowca, Antoniego Woryny, warto powtórzyć za tysiącami rybniczan i jakże ważnym głosem podpisanych pod petycją wybitnych sportowców Ziemi Rybnickiej (w tym trójkę pozostałych rybnickich żużlowych asów), iż zasługujemy na "Stadion Woryny" w Rybniku.

Stefan Smołka

Zobacz więcej felietonów Stefana Smołki ->

Źródło artykułu: