W latach siedemdziesiątych śmierć w speedwayu była czymś o wiele bardziej powszechnym niż w dzisiejszych czasach, kiedy bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze. Taka sytuacja nie oznaczała jednak, że kolejne tragedie mniej bolały ludzi kochających żużel. Kenny ledwie zdążył się oswoić z jedną tragedią, a w jego trzecim występie w składzie ekipy z Brough Park klubowy kolega, osiemnastoletni Chris Prime, uderzył w ogrodzenie okalające tor i stracił życie. Jadący przed nim Carter nie widział tego zajścia, ale skutek nie mógł nie zostawić śladu w jego psychice. - Do dziś nie spotkałem kogokolwiek, kto widział moment wypadku - wspomina George English, promotor Diamentów. - Chris znajdował się daleko z tyłu, a wszyscy byli skupieni na Kennym i jego walce o punkty.
Cokolwiek działo się w głowie młodego żużlowca, to szedł on swoją ścieżką i nie szukał u nikogo pocieszenia. Koncentrował się na speedwayu, co wychodziło mu naprawdę fenomenalnie. Jeszcze w kwietniu najpierw wygrał swoją pierwszą ligową gonitwę, a niedługo później zdobył płatny komplet punktów. Chłopak poczynał sobie na tyle dobrze, że wkrótce wkrótce został powołany przez swój macierzysty team, Halifax Dukes, na mecz przeciwko Swindon Robins, w którym miał zastąpić borykającego się z problemami żołądkowymi Micka McKeona. - Jeszcze jako szesnastolatek nie bał się absolutnie niczego i śmiał się w oczy bardziej doświadczonym zawodnikom - opowiada McKeon. - W końcu jednak przestałem być o to zazdrosny i zacząłem się od niego uczyć. Początkowo rzeczywiście traktowałem go nieco z góry, ale z czasem zostaliśmy przyjaciółmi. Mógłbym powiedzieć, że naprawdę uwielbiałem tego dzieciaka.
To najlepszy prezent na święta dla kibica żużlowego! Polecamy!
Nastoletni Carter jak na swój wiek jeździł bardzo inteligentnie. Rozumiał, że speedway to również sport zespołowy, dlatego zawsze zostawiał miejsce dla kolegi z pary. Sztukę tę opanował do perfekcji, a problemu nie stanowiło dla niego pozwolenie partnerowi na minięcie linii mety przed nim. Mick McKeon właśnie dzięki uprzejmości Kenny'ego wywalczył swój pierwszy komplet punktów na The Shay. - Podczas pobytu w Newcastle dorósł i stał się jeźdźcem z prawdziwego zdarzenia - mówi Ian Thomas, promotor Diamentów. - Jego forma w debiutanckim sezonie była po prostu fenomenalna i nie pozostawiała złudzeń, że ten chłopak celuje jeszcze wyżej. W tamtym czasie oczywiście nie był jeszcze supergwiazdą, za jaką uchodził Tom Owen, który nawet nie traktował Kenny'ego jako potencjalnego zagrożenia.
ZOBACZ WIDEO Piotr Pawlicki: Nic nam nie mówili o Pedersenie, ale nie ma sprawy
Kumple z drużyny i włodarze Newcastle Diamonds nigdy nie narzekali na Cartera czy kogokolwiek z jego otoczenia. Nawet z pozoru spokojni ludzie w ferworze w walki ujawniają jednak swoją drugą twarz. Podczas drugiego występu dla Halifax Dukes, tym razem przeciwko Wimbledon Dons, Kenny starł się z Colinem Richardsonem. W jednej z gonitw zawodnik stołecznej ekipy dość ostro sfaulował młodzieńca, za co w parkingu Mal Carter zdzielił go z całej siły. Wynikła z tego niezła afera, a włodarze zespołu z Londynu grozili ojcu żużlowca, że jeśli nie opanuje emocji, to opuści stadion w kajdankach. Zachowanie Mala z jednej strony było karygodne, a z drugiej takie ludzkie, gdyż mężczyzna po prostu starał się dbać o bezpieczeństwo syna i zainterweniował, kiedy poczuł, że jest ono zagrożone.
W wyścigu żużlowym bierze udział tylko zawodnik, ale na jego dyspozycję zazwyczaj ma wpływ co najmniej klika osób. Tak jest dziś i tak było też w latach siedemdziesiątych. Mal woził syna na spotkania do Newcastle, a przy motocyklach Kenny'ego dłubali Gary Docherty, Richard Pickering oraz Phil Hollingworth. Ten ostatni swego czasu również próbował swoich sił w czarnym sporcie, dzięki czemu zakumplował się z Carterem. - Przy okazji zawodów w Halifax często wygłupialiśmy się i śmialiśmy, jak to kumple - opowiada. - Ja z czasem dałem sobie spokój ze speedwayem i podjąłem pracę jako stolarz. Później zdarzało mi się zastępować Richarda, który nie zawsze mógł jeździć z Kennym na mecze, aż w końcu zatrudnił mnie on na pełny etat.
W sezonie 1978 Kenny Carter uzyskał jeden pełny komplet "oczek" i pięć płatnych. Nastolatek wypracował dzięki temu solidną średnią 7,58. Diamenty spośród trzydziestu ośmiu spotkań wygrały aż dwadzieścia dziewięć, ale pierwsze miejsce w tabeli przeszło im koło nosa ze względu na... małe punkty. Canterbury Crusaders także finiszowali z liczbą 60 dużych "oczek" i dwukrotnie ulegli Newcastle Diamonds w bezpośrednich starciach, lecz regulamin okazał się bezlitosny i to team z hrabstwa Kent cieszył się z triumfu w National League. Dzieciak z Halifax jednak i tak mógł być z siebie dumny, gdyż z rezerwowego stał się liderem, a dodatkowo cały swój debiutancki sezon odjechał bez kontuzji. - Był niesamowity zarówno na torze, jak i poza nim - wspomina George English. - W tamtych czasach na wyjazdy zabieraliśmy ze sobą trzy lub cztery autokary kibiców. Carter miał taki idiotyczny zwyczaj, że je wszystkie wyprzedzał, po czym stawał na najbliższym skrzyżowaniu i powtarzał ten manewr do znudzenia.
Szefowie Diamentów mieli cień nadziei, że Kenny zdecyduje się zostać w niższej lidze na jeszcze jedne rozgrywki, ale w obliczu talentu o takiej skali ciężko było tego oczekiwać. Na jego miejscu wielu siedemnastolatków nie wahałoby się ani jednej sekundy nad skorzystaniem z możliwości doskonalenia swoich umiejętności na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, ale Carter zdawał sobie sprawę, że w jego przypadku byłaby to zwyczajnie strata czasu. Podobnie uważał zresztą promotor Halifax Dukes, Eric Boothroyd, który szybko rozwiał wątpliwości na temat przynależności klubowej młodego Brytyjczyka w kampanii 1979.
Kenny Carter przychodził do British League jako najlepszy reprezentant Zjednoczonego Królestwa w swoim wieku. Taką opinię głosił nie byle kto, bo sam Eric Boocock - legendarny jeździec Książąt z The Shay. Eksperci natomiast opisywali nastolatka jako bardzo ambitnego zawodnika, który możliwość konfrontacji z żużlowcami pokroju Olego Olsena, Ivana Maugera, Petera Collinsa i Michaela Lee potraktuje nie jako zaszczyt, a wyzwanie. Tymczasem Mal dbał o to, żeby jego syn miał jak najlepsze warunki do realizowania swoich celów, więc zakończył współpracę sponsorską z Erikiem Broadbeltem oraz Chrisem Puseyem i wszystkie środki zarezerwowane na ten cel zainwestował w Kenny'ego. - Ufundował mi dwa motocykle, to wszystko - mówił chłopak, któremu często zarzucano, że dzięki ojcu ma o wiele lepszy start w speedwayu niż rówieśnicy. - Jeśli ktokolwiek myśli, że jest mi łatwo, to powinien się popukać po głowie. Tata zawsze krótko mnie trzymał i prawdopodobnie to procentuje.
[nextpage]
Kiedy wszystko zaczęło się powoli układać, wtedy znów pojawiła się ona. Śmierć. Tym razem przyszła po ukochaną mamę Kenny'ego. Trzydziestosześcioletnia kobieta nie mogła już dłużej znieść beznadziei i bólu po wypadku sprzed niemal dekady. Wegetowała przykuta do łóżka i ze świadomością, że jej najmłodszy syn nie żyje. Christine popełniła samobójstwo poprzez przedawkowanie tabletek przeciwbólowych, jakie starszy syn dostarczał jej regularnie z lokalnej apteki. Co najgorsze, sam znalazł ciało mamy, kiedy akurat wpadł do domu na herbatę ze swoim przyjacielem - Jimmym Rossem. Od razu zadzwonił po karetkę, ale przybyły na miejsce lekarz mógł jedynie stwierdzić zgon.
Młodszy brat Kenny'ego, Alan, załamał się po samobójstwie matki, natomiast zawodnik Halifax Dukes ponownie tłumił wszystkie emocje w sobie. Na jego twarzy nie dało się zobaczyć rozpaczy, którą jednak skrywał w sercu. - Po jej śmierci wyznał mi, że czuje się winny, kiedy przypomina sobie chwile, gdy ignorował jej wołanie lub wkurzał się, kiedy był zajęty grą w piłkę na podwórku, a ona mu przerywała - opowiada Jimmy Ross. - Naprawdę go to dręczyło, choć w rzeczywistości zachowywał się jak każdy dzieciak, którego matka wymaga stałej opieki. Pam opowiadała mi później, że po śmierci Christine Kenny położył się do łóżka i płakał przez całą noc.
Samobójcza śmierć matki niejednemu młodemu sportowcowi odebrałaby chęć do dalszej rywalizacji, ale Kenny'ego Cartera to nie dotyczyło. Chłopak niemal obsesyjnie pragnął wygrywać kolejne wyścigi, a rodzinna tragedia skłoniła go do złożenia jasnej deklaracji. - Zostanę mistrzem świata dla mojej mamy! - obiecał, a cztery dni później zanotował komplet 12 "oczek" w wygranym przez Halifax Dukes 47:31 domowym starciu z Sheffield.
W ogóle cały debiutancki sezon Cartera na torach British League to pasmo sukcesów, bo średnia 8,133 w wykonaniu osiemnastolatka budziła ogromny szacunek, który dodatkowo był wzmocniony przez występ w półfinale indywidualnych mistrzostw kraju oraz złoty medal mistrzostw Wielkiej Brytanii do lat dwudziestu jeden. Do największych gwiazd speedwaya oczywiście wiele mu jeszcze brakowało, lecz znajdował się na dobrej drodze do tego, żeby w przyszłości sięgnąć po upragniony tytuł czempiona globu. Jak na razie musiał zadowolić się zwycięstwem w rundzie kwalifikacyjnej IMŚ w Wolverhampton, ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. - Zimą przez chwilę rozważałem możliwość zostania na jeszcze jeden sezon w Newcastle - mówił. - Uwielbiałem fanów na Brough Park, bo to byli kibice z krwi i kości. Nadal też lepiej jeździ mi się na mniejszych torach, ale przeciwko dużym nic nie mam, bo w końcu pokonałem Chrisa Mortona w Belle Vue. Z perspektywy czasu uważam więc, że dobrze postąpiłem i musiałbym być głupcem, żeby przez kolejny rok ścigać się w National League.
Sukcesy w tak młodym wieku Kenny Carter zawdzięczał nie tylko talentowi, ale również charakterowi zwycięzcy. - Zawsze we wszystkim musiał być najlepszy - wspomina Jimmy Ross, który z biegiem czasu zaczął jeździć z młodym żużlowcem na spotkania wyjazdowe. - Kiedy wychodziliśmy do pubu, zazwyczaj graliśmy w bilard lub rzutki. Okupowaliśmy stół lub tarczę tak długo aż Kenny wychodził zwycięsko z rywalizacji. Na początku ustalaliśmy pojedynek do trzech wygranych, ale jeśli mnie pierwszemu udało się dobić do tej liczby, to nagle graliśmy do pięciu i schodziły nam na to dwie godziny. Ja miałem robotę w warsztacie, więc jeżeli Carterowi wyraźnie nie szło, to po prostu się podkładałem, żeby móc wreszcie wykonać swoją pracę.
Nie tylko Jimmy miał niezły ubaw z Kenny'ego, który nie odpuszczał w żadnej grze, w której chodziło o zwycięstwo. Eric Boothroyd lubił ze swoim podopiecznym od czasu do czasu rozegrać partyjkę snookera przy niewielkim, domowym stole. - Na początku kilka razy mnie ograł, ale przyszedł wreszcie moment, kiedy udało mi się go pokonać - opowiada ówczesny promotor Halifax Dukes. - Tak się wtedy zagotował, że nie mógł się doczekać następnego dnia i możliwości rewanżu. Wtedy jednak wygrałem po raz drugi z rzędu, a on najzwyczajniej w świecie... przestał przychodzić na kolejne partyjki! Po prostu musiał być zawsze najlepszy.
Kampanię 1979 Halifax Dukes zakończyli na szóstym miejscu w tabeli, co w stawce osiemnastu zespołów stanowiło całkiem dobrą lokatę. Oprócz Kenny'ego o sile ekipy z hrabstwa West Yorkshire stanowili jeźdźcy tacy jak Ian Cartwright i Mike Lohmann. Szalony osiemnastolatek średnią w drużynie ustąpił tylko temu pierwszemu i został uznany najlepszym zawodnikiem, który przeszedł z National League do British League. W międzyczasie zadebiutował też w kadrze narodowej podczas test-meczu w Swindon, gdzie team Zjednoczonego Królestwa zmierzył się z Australią. Z tego względu nikt sobie nie wyobrażał składu Książąt na sezon 1980 bez Kenny'ego Cartera.
Koniec części drugiej. Kolejna już w najbliższą niedzielę.
Bibliografia: Halifax Courier, Speedway Plus, Speedway Star, Tony McDonald - Tragedy: The Kenny Carter Story.
Serdecznie podziękowania dla Mike'a Patricka, właściciela witryny www.mike-patrick.com, za udostępnienie fotografii wykorzystanej w tekście.
Poprzednie części:
Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera