Warto przybliżać podobne biografie. Autor zadał sobie trud opisania krótkiego życia i niezwykle dynamicznie rozwijającej się kariery pierwszej gwiazdy żużlowej w Polsce. A wszystko wpisane zostało w kontekst historyczny trudnych lat II Rzeczypospolitej, wojny światowej i pierwszych lat powojennej odbudowy. Poznajemy rodziców Alfreda, przedsiębiorczego ojca Antoniego, troskliwą mamę Zofię, brata Zdzisława i wreszcie siostrę Urszulę z rocznika powojennego.
Gdy Alfred miał lat pięć, a jego młodszy braciszek cztery, to rodzice wraz z synkami przenieśli się z Kościana do Leszna, gdzie rodzinny biznes wydawał się mieć lepsze perspektywy rozwoju. Niedługo potem, w 1938 roku, powstał klub żużlowy w Lesznie, co nie mogło ujść uwadze ojcu oraz dorastającym chłopcom, zafascynowanym techniką i motoryzacją. Dziesięcioletni Alfred nie rozstawał się w tym czasie z rowerem, co często wszak poprzedza u młodych ludzi dosiadanie motocykla.
Wojna zazwyczaj przerywa wszelkie marzenia. Tak było i w przypadku rodziny Smoczyków, która została przez władze okupacyjne porozrzucana w różne miejsca. Faktem jest, że pierwszego motocykla, popularną wówczas "dekawkę" 125 Alfred dosiadł w warsztacie u Niemca, gdzie rzucił go wojenny los.
Po wojnie Fred na krótko imał się różnych aktywności, jak harcerstwo, żeglarstwo, ale wszystkie życiowe ścieżki Alfreda prowadziły już do miejsca przeznaczenia - tam, gdzie słychać warkot motocyklowych silników. Skończył szkołę techniczną, zaczął pracować w zakładzie, którego ojciec był kierownikiem.
ZOBACZ WIDEO Pojedziemy na biało-czerwono tylko w polskich rundach
Sport żużlowy po wojnie odradzał się bardzo powoli, zresztą przed wojną był w Polsce zaledwie w powijakach. Natomiast bardzo rozpowszechnione były wszelkiego rodzaju rajdy i wyścigi motocyklowe, szosowe i terenowe. Alfreda nie mogło na nich zabraknąć. To była chodząca energia, niewysoki chłopak o szczupłej budowie ciała, ale z końskim apetytem i takąż siłą, co bardzo się przydawało podczas ekstremalnych crossowych prób. Bliscy Alfreda potwierdzają jego wilczy apetyt, mówiąc o kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu (!), jajkach spożywanych jednorazowo, przez co jeden zdumiony Niemiec podczas wojny wyrzucił go z roboty, bo spiżarnię okupanta młodzian "czyścił" równo. Nic tedy dziwnego, że na tzw. rękę niepozorny Alfred kładł każdego. Od 29 maja 1946 roku Fred stał się członkiem Leszczyńskiego Klubu Motorowego, wznawiającego swoją przedwojenną działalność. Od razu objawił swój talent. Wygrywał ze starszymi od siebie kolegami, a z pierwszych przegranych błyskawicznie wyciągał wnioski, stając się lepszy niemal z dnia na dzień.
Już w 1946 roku Smoczyk zanotował kilka zwycięstw w zawodach lokalnych, a w 1947 został wytypowany do pierwszych po wojnie IMP, podzielonych jeszcze wówczas na klasy podług pojemności silników. Po podsumowaniu cyklu kilku finałów Alfred Smoczyk został wicemistrzem Polski w klasie 250 cc. Szkoda, że odwołano zaplanowany na jesień 1948 pierwszy jednodniowy, bez podziału na klasy silników, finał IMP w Krakowie. Na liście startowej nie mogło zabraknąć nazwiska Smoczyka. Był murowanym faworytem, zwłaszcza po wrześniowym meczu międzypaństwowym (pierwszym oficjalnym w historii) z Czechosłowacją w Warszawie, gdzie z lekkością motyla wygrał wszystkie wyścigi. W następnym sezonie nic już nie mogło przeszkodzić Smoczykowi w zdobyciu tytułu IMP 1949. Stawał się gwiazdą na skalę europejską. Autor książki cytuje fragmenty powojennej prasy, które nie pozostawiają wątpliwości co do klasy leszczyńskiego żużlowca i entuzjastycznego odbioru jego niezwykłych popisów przez fanów w całej Polsce.
Po triumfalnym dla Unii Leszno i Smoczyka sezonie 1949 Alfred został powołany do wojska i zaczął reprezentować klub Legii Warszawa. To był początek końca jego bajki. Oczywiście nadal pozostał świetnym żużlowcem, niemal niepokonanym reprezentantem Polski, ale nie da się ukryć, że marnował swój talent w drugiej lidze, a ponadto oddalony od domu rodzinnego starał się odwiedzać Leszno, gdy tylko nadarzyła się sposobność. Wtedy licznik czasu błyskawicznie przyspieszał, bo każdy, kto miał ”przyjemność” służyć w wojsku wie, że taka już była natura żołnierskich przepustek - być wszędzie, odwiedzić każdego, nie zmarnować ani jednej minuty wolności.
No i stało się. Doszło do koleżeńskiej eskapady motocyklowej, która zakończyła się śmiercią Alfreda Smoczyka. W pasjonujący sposób, podpierając się licznymi wypowiedziami i relacjami, autor opisuje ostatnie dni i godziny życia wspaniałego żużlowca. To się czyta jak świetny kryminał. Wiesław Dobruszek burzy przy tym mity, obala półprawdy, cytując teksty sprzed lat i dzisiejsze opowiadania świadków tamtych zdarzeń. Nikt nigdy dotąd tak wyczerpująco i rzetelnie nie opisał młodego życia i pięcioletniej niezwykle dynamicznej kariery człowieka, dzięki któremu sport żużlowy w Polsce pozostaje fenomenem na skalę światową. Bez zjawiska pt. Alfred Smoczyk i jego tragicznej śmierci Polska w żużlu znaczyła by pewnie tyle co dzisiejsze Czechy, Austria czy Holandia. Garstka popiołu.
Na micie Smoczyka zbudowana została potęga polskiego speedwaya.
Stefan Smołka
PS 1. Omawiana książka jest do nabycia w klubie Unii Leszno, a także na www.ksiazkizuzlowe.pl.
PS 2. Skoro jesteśmy przy książkach, gorąco namawiam do udziału w internetowym głosowaniu na sportową książkę roku 2016. Wśród nominowanych dwudziestu pozycji jest tylko jedna książka żużlowa "Pół wieku na czarno" Marka Cieślaka i Wojciecha Koerbera. To wystarczający argument dla kibiców żużla. Ta szeroko wypromowana książka jest napisana lekkim piórem, swobodnym językiem, rzec by można żużlowym slangiem, a opowiada o ludziach powszechnie w środowisku znanych. Dlatego trudno wobec niej przejść obojętnie. Znając aktywność specyficznej społeczności żużlowych fanów, wierzę, że staniemy na wysokości zadania i wybierzemy jak nakazuje branżowa solidarność. Mamy czas do końca stycznia br.