Stefan Smołka: Zbójeckie prawo i dobra wola

Sezon ogórkowy w żużlu, a o czymś rozmawiać trzeba, więc ze szczególnym upodobaniem polskie media wzięły na tapetę podpisane kontrakty z zawodnikami, a tematowi sprzyja kryzys finansowy i gospodarczy, wymuszający działania obronne.

W tym artykule dowiesz się o:

Aktem dobrej woli jest zgoda wszystkich klubów Ekstraligi na zmianę umów (bez nakazu), tak samo trzeba potraktować rezygnację Tomka Golloba z części uposażenia. Jest to dobry przykład, niczego na nikim nie wymuszający, reszta może sobie zgodnie wzruszyć ramionami i tyle. Postępować należy adekwatnie do sytuacji, co może czasem oznaczać dobrowolne obniżenie kontraktu, ale nikt żużlowca nie zmusi. Prezes, jeśli dysponuje sztuczną szczęką, może co najwyżej ugryźć się w d…, bo sam na motor nie wsiądzie, a szkolenie w Polsce położono już dawno. Casus Golloba nie podziała na innych, bo jest z zupełnie innej bajki. Że nie pytał innych nasz kapitan narodowy? A kto jego pytał o zdanie? Może nie jest bez winy, ale ile razy miał przeciwko sobie wszystkich, choć sam osiągnął więcej niż stu najlepszych razem wziętych w ostatnich 30 latach. Dzisiaj dobija czterdziestki, a wciąż leje jak chce pozostałych, co oczywiście boli większość, a tylko nieliczni podchodzą z szacunkiem (Jarosław Hampel, Rafał Dobrucki, Przemek Pawlicki).

No cóż, ludzie mają różne hobby. A mnie jakoś to kompletnie nie wzrusza za ile sobie kupiono tego czy tamtego delikwenta, czy mu się teraz obetnie, czy dołoży. Niech kupuje, kogo stać, a rozliczy ich niechybnie kibic w swej masie i… historia. To jest wyłącznie sprawa między obu układającymi się stronami. Zwisa mi to nisko i sobie dynda - klasyczny temat zastępczy. Od kilkunastu lat prowadzę własną działalność w trudnej branży i silnej konkurencji. Kokosów w firmie rodzinnej nie zbijamy, ale trwamy i dajemy zatrudnienie innym. Tak się składa, że zajmuję się właśnie sprawami finansowymi, których bieg zależny jest m.in. od podpisanych umów z kontrahentami. Gdyby ktoś postronny w butach próbował wejść w treść uzgodnionych dwustronnych zapisów, to wyleciałby z hukiem i szybciej niż myśli macał klamkę od zewnątrz. Nikomu nic do tego, to jest moje ryzyko i moja wyłącznie odpowiedzialność. W tej formie działalności dodatkowo ryzykuję wszystkim co mam, a nie tylko majątkiem firmy. Ale to inny temat.

U nas wszystko staje na głowie. Pretensje do kogoś, że kupił sobie drogiego żużlowca z najwyższej światowej półki? To co, miał niczym frajer zrezygnować? Oczywiście, pewnie po to, żeby kupić mógł ktoś inny? Wydawało mi się, że w tej zabawie zwanej sportem o to idzie gra, żeby być lepszym od przeciwnika. Tak było, jest i tak będzie póki jeszcze sport sportem zostanie, a nie iluzją, do której chciano by go tu i ówdzie sprowadzić. Zimą walczą prezesi, od wiosny do jesieni żużlowcy na torze. Tu nie może być konsensusu. Idzie o to żeby oszukać rywala, a tylko nie łamać przy tym reguł prawa. A i cały kociokwik byłby mniejszy, gdyby regulaminy sprzyjały więcej szkoleniu, a mniej kupczeniu. Solidarność?... To słowo się zdewaluowało, traciło swoje podniosłe znaczenie przez lata, od 13 grudnia 1981 roku. I traci do dziś. Znów temat rzeka. Nie ma z całą pewnością i być nie może pełnej zgodności działań w sporcie. Tu akurat musi być duch walki a nie solidarności.

Można zapewne inaczej. We wszystkim się wzajemnie dogadywać. Raz Nicki tu, raz tam, innym razem znów jeszcze gdzie indziej, tak żeby nikt nie był pokrzywdzony brakiem Nicki’ego, a wszyscy zadowoleni. Kwoty za zawodników też niech łożą wszyscy po równo. Realne? Wprowadzić KSM, bo coraz głośniejszy odzywa się w tej kwestii lobbing. Upragniona urawniłowka. To nic, że historia i sport współczesny dostarcza dowody niezbite, iż nieprzyzwoicie silne zespoły gwiazd podnoszą ogólny poziom, a sztuczne zrównywanie potencjału wyłącznie obniża. Najlepiej od razu dogadać się co do mistrzostwa ligi, a żeby było sprawiedliwie, to niech każdy klub z możnych dostanie po jednym tytule, rok po roku, a potem znów od nowa. A biednemu kopa w cztery litery. Zawody jakoś tam objechać, najlepiej na styk, blisko remisu, żeby wyglądało na walkę. Niech się motłoch cieszy. A kogo to interesi, że w takich meczach wyrównanych najlepiej panoszy się… pani korupcja? Bo przecież wystarczy, że na ostatnim łuku ostatniego wyścigu, niby przypadkowo, drgnie ręka na manetce gazu - i mamy wynik na zamówienie - cóż za pech!

Idźmy dalej. W trosce o szkolenie liczbę juniorów obowiązkowych w meczu zwiększyć do czterech na każdy z zespołów, a przy tym żadnych tam wychowanków, a tym bardziej Polaków nie musi być wcale. Reprezentacja ma się składać z wszystkich chętnych do posiadania polskiego certyfikatu i ewentualnie polskiego obywatelstwa. Ale już samo staranie się o polski paszport powinno skutkować powołaniem do szerokiej kadry i na zgrupowania tak zwanych "biało-czerwonych". Ligę juniorów oczywiście wyrzucić w diabły, nawet ze wspomnień, tyle przecież robimy dla młodych Europejczyków, nawet tych spoza Unii. Za wolność waszą i naszą. Socjalizm zwycięża. I obowiązkowe wycieczki do mauzoleum Lenina.

Boje, w których warto kruszyć kopie (przeciw utrzymywaniu demoralizujących obowiązkowych startów młodzieżowców w lidze, renesansowi mrzonek o Kalkulowanej Średniej Meczowej i rezygnacji z Ligi Juniorów, zamiast jej rozbudowy i obudowy w mechanizmy motywacyjne, albo przeciw preparowaniu torów) napiętnować i wyśmiać gdzie tylko się da, a jeśli nie, to przynajmniej zmilczeć. Reszta dokona się sama – speedway jako pokazy cyrkowe wędrownej trupy artystów. Ołny miś! W grze w skata ten termin oznacza – beze mnie.

Prawem każdego dziennikarza, zwłaszcza felietonisty jest wyrażać własny osąd spraw, nawet skrajnie tendencyjny. Stąd i moje wypociny. Takie jest zbójeckie prawo ludzi pióra dopóty, dopóki ktoś chce ich angażować w swoim medium i owe kontrowersyjne poglądy publikować. Prawem czytelnika jest to czytać lub nie czytać, a tym bardziej zgadzać się, bądź polemizować. Tylko dobrze byłoby wytaczać argumenty zamiast inwektyw i nie obrażać ludzi, bo potem głupio brzmią przeprosiny.

Obrażać nie wolno nikogo, bo nie ma ludzi doskonałych, każdy ma prawo do błędu, czy pomyłki. Ale są jeszcze (coraz mniej ich niestety) autorytety prawdziwe - niepodważalne, z dorobkiem życiowym, który mówi za siebie i za nich. Takich ludzi, z niejaką przesadą, nazywa się nazbyt często ikonami. W sporcie polskim należy do nich Tomasz Gollob i nie mam zamiaru w tym miejscu udowadniać prawd oczywistych.

Nie podzielam tej ikonografii, ale wiem, że świętością się nie szarga. Ikona to sacrum, ikony się nie dotyka, a tym bardziej nie obrzuca błotem.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: