Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.
***
Nawet nazwiska młodszych, Antoniego Fojcika, Andrzeja Tkocza czy Piotra Pysznego, nie poruszają zbiorowej wyobraźni, choć to przecież pokolenie głównego "maga" polskiego żużla, Marka Cieślaka, który na topie wszak pozostaje.
Inna sprawa co dawni mistrzowie z Rybnika robią, jak się dziś mają. Oto krótki raport dnia. Joachim Maj w dziewięćdziesiątej dekadzie życia jest niesamowicie dzielny. Nie narzeka, pomimo swych ograniczeń (porusza się na wózku inwalidzkim). Erwin Maj, brat "Chimy" jest wdowcem, mieszka w Niemczech, blisko swych synów. Wspomniany Erwin Maj, podobnie jak zapomniany Stefan Lip i Bogdan Berliński, osiadły na Wybrzeżu, to byli członkowie pierwszej złotej ekipy Górnika Rybnik w lidze (1956-1958). Mechanikiem był już wówczas Konrad Kuśka, który 18 stycznia skończył 89 rok życia. Wciąż żywe piękne żużlowe karty. Andrzej Wyglenda tryska humorem, choć całkiem niedawno przeszedł ciężką operację na otwartym sercu. Już nie może się doczekać, by jeździć na rowerze. Andrzej to potęga - od urodzenia - i basta.
Nie poddaje się także syn Andrzeja, także były żużlowiec, Wojtek Wyglenda. Waldemar Motyka (wielokrotny DMP w złotej erze Rybnika), też z kłopotami zdrowotnymi, ostatnimi czasy stał się mniej dostępny (nie odbiera telefonów). Podobnie trudno o kontakt z Jerzym Grytem, a wielki mam szacunek dla pana Jurka i jego żużlowych dokonań. Antoni Fojcik jest wspaniałym przykładem człowieka czynu. W Przegędzy koło Rybnika jest swego rodzaju guru, animatorem wielu imprez o renomie wykraczającej poza granice gminy. Dobrze się ma i świetnie wygląda Jerzy Wilim. Andrzej Tkocz, niestety mocno schorowany, walczy o swój głos (zaatakowane przez chorobę struny głosowe), nie poddaje się tak, jak nigdy nie poddawał się na torze, ale ciężko mu to przychodzi. Starsi kibice pamiętają Grzegorza Szczepanika, jeżdżącego kiedyś również w Anglii, trenera z doskonałymi papierami. Piotr Pyszny boryka się z rodzinnym i biznesowym dołkiem. Ostatnie lata nieciekawych układów położyły jego kwitnącą firmę. Miałem okazję zwiedzić ten tryskający innowacyjnością zakład (i jego prezesa) jeszcze przed zadziwiającym upadkiem. Podziwiam Piotra za podejmowaną, mimo wszystko, walkę. Trzymam kciuki za tego świetnego sportowca i ambitnego człowieka z bliskich memu sercu Zebrzydowic rybnickich, gdzie Pyszny się rodził. Tam do dziś mieszka młodszy brat Piotra, pechowy żużlowiec, Bogdan Pyszny, znany w Rybniku taksówkarz. Jego syn Sławek ze swoją karierą trafił na fatalny czas żużlowego kryzysu w Rybniku i... na kłopoty stryja.
Utalentowany Mietek Kmieciak, wskutek urazów na torze, dawno musiał pożegnać się ze sportowymi marzeniami. Ale za to dziś jego syn Krzysztof biega i często wygrywa, a poza tym (wraz z wierną małżonką) prowadzi dobrze prosperujący biznes w branży drukarskiej. Bronisław Klimowicz próbował, czynny wówczas zawodnik, jako trener w KS ROW, ale zrezygnował. Bronek dobrze radzi sobie w biznesie. Też ma swoje kłopoty zdrowotne, ale nie słyszałem, żeby narzekał. W życiu prywatnym radzą sobie Andrzej Węgrzyk (również jego syn żużlowiec Mariusz Węgrzyk - znakomicie sprawdzający się w branży leśnej), Antoni Skupień - emeryt górniczy, a potem sumienny dostawca leków, Adam Pawliczek - także w roli zasłużonego górniczego emeryta (swoje musiał po karierze odpracować na kopalni), podobnie żużlowiec, a potem mechanik - Henryk Bem oraz Andrzej Musiolik. Jak tak popatrzeć na sylwetki tych dawnych muszkieterów, to trudno się oprzeć refleksji, że żużlowcy to klasa sama w sobie. Zachowują formę fizyczną, przynajmniej wizualnie. Dotyczy to szczupłego do bólu, elegancko ubranego, Bronka Klimowicza, wysportowanego Adama Pawliczka, Henryka Bema, braci Skupieniów, obu braci Fliegertów. Ci dawni żużlowcy są żywą reklamą zdrowego trybu życia.
ZOBACZ WIDEO Sevilla - Real. Znakomita końcówka gospodarzy (zobacz skrót) [ZDJĘCIA ELEVEN]
Za sprawą intuicji prezesa Mrozka i jego ekipy, stery w Rybniku przejmują ludzie w sile wieku (szkoda tylko braku Antoniego Fojcika i Adama Pawliczka w tym towarzystwie, bo obaj skojarzenia budzą najlepsze z możliwych). Wracają Mirosław Korbel i Antoni Skupień, gdy tymczasem brat Antka "Egon" już od kilku lat konsekwentnie umacnia swoją pozycję w klubie. Rzec by można: czas najwyższy!
Z drugiej strony należę do tych, co obiektywnie cenią dokonania trenera Piotra Żyto w minionym sezonie 2016. Uważam, że swoją pozytywną energią Żyto w jednym roku swojej pracy zrobił więcej dobrego dla przyszłości rybnickiego żużla, niż zmęczony Jan Grabowski w okresie ostatnich kilku lat. Dobry trener to nie ten, co mając przyzwoite warunki (choćby mieszkanie na stadionie do dyspozycji) wyszkoli adepta i zostawi go potem samemu sobie, ale ten, co pozwoli mu utrzymać się na powierzchni w trudnej konkurencji. Rybnik przodował w ostatnich latach w masowym marnowaniu talentów. To był swoisty rekord świata. Żużel to taka specyficzna gałąź sportu, gdzie wyjątkowo łatwo zniszczyć talent. Wystarczy pozostawić bezradnego chłopaka (i jego zatroskaną rodzinę) bez dobrego sprzętu, a potem powiedzieć: - No cóż! Sam widzisz, słabo ci idzie, kolego. Zmień zawód! Innymi słowy: "Coś dla ciebie ta zabawa nie jest zdrowa. Idź ty lepiej koziołeczku szukać swego Pacanowa". W Rybniku, kolebce speedwaya, talenty rodzą się na kamieniu, ale potem należy je z pietyzmem wspomagać. Koniecznie na miejscu, bo gdzie indziej zwyczajnie giną. Przykładów jest bez liku.
Długo by opowiadać. Ktoś może tego nie czuć... Tylko co ów delikwent robi w Rybniku? Tu, jak w Lesznie, trzeba inaczej. Żużel musi być priorytetem. To nie jest trudne pochylić się nad cudownymi kartami historii. Piękne tradycje są w Rybniku faktem, nie mrzonką, która może się tylko przyśnić w Łodzi, Poznaniu, Krakowie, Warszawie. Rybnik nie ma zbyt wielu sportowych atutów, ale jest jeden niepodważalny - nazywa się żużel. Speedway w takich miejscach musi być głaskany i hołubiony, bo też jest wyrazem tożsamości.
Miarą dobrego trenera winna być nie ilość licencji, czy jak kto woli certyfikatów żużlowych, ale niewymuszona przez regulaminy liczba wyścigów z udziałem młodych wychowanków w lidze. Przede wszystkim w lidze, choć nie tylko tam. Do tego trzeba odwagi, niezależności i silnego autorytetu. Mieli kiedyś te cechy charakteru Jerzy Kubik, wystawiający (z błogosławieństwem prezesa Tadeusza Trawińskiego) do składu młodziutkiego Antka Worynę i Andrzeja Wyglendę (ci wywracali się równo, co niczego nie zmieniało, bo tak właśnie rodzi się wielkość), a potem Ludwik Draga, wystawiając nastoletniego Andrzeja Tkocza w 1969 roku. Potem znów legendarny kierownik-menedżer Kubik postawił na Jerzego Wilima w 1970 i Piotra Pysznego w 1972 roku, a dalej, już z pomocą trenerskiego nosa Antka Woryny, na Andrzeja Węgrzyka w 1974 i Jana Nowaka w 1975, Mieczysława Kmieciaka i Bronisława Klimowicza w 1976. Następnie bezkompromisowy Andrzej Wyglenda, razem z Jerzym Grytem, bez strachu w oczach wystawiali, ku chwale KS ROW, do składu pierwszej drużyny Antoniego Skupienia w 1977 roku, Henryka Bema w 1980, Adama Pawliczka w 1982 i Eugeniusza Skupienia - rok później, żeby wymienić tylko kilka najgłośniejszych debiutów.
Korbel i... Skupienie - to są w pewnym sensie oczekiwane powroty do przeszłości. Tak to widzą rybniccy kibice w średnim wieku, którzy na sukcesach zespołu prowadzonego przez Andrzeja Wyglendę, a potem już tylko i wyłącznie Jerzego Gryta w latach 1986-1990 rozbudzali swoją miłość do speedwaya. Oni dziś bardzo liczą na powtórkę z rozrywki. To były ostatnie medale DMP dla Rybnika zespołowo (lata 1980, 1988-1990), także ostatnie wicemistrzostwo IMP 1990 Korbela (po barażu z Zenkiem Kasprzakiem) i ostatnia rybnicka zdobycz indywidualna seniorów, mianowicie Złoty Kask - dla Mirka Korbela właśnie. 27 lat powoli mija, a Rybnik już tylko czasem zabłyszczy w konkurencji juniorów, co jednak okazuje się być iluzją, nie ma bowiem żadnego przełożenia na wyniki seniorskie, na ten - najważniejszy - dorosły żużel. Tam skupia się sportowy świat.
Szkoda, że sport żużlowy staje się powoli ofiarą samozjadającej się komercji. Uparte szkolenie i stopniowe dochodzenie do wyników upada wobec oczekiwań na szybki efekt, osiągany tu i teraz, oparty na totalnym handlu wszystkimi i wszystkim. Jeśli tak ma wyglądać zawodowstwo, to dziękuję. Już nie chce się o tym gadać.
Stefan Smołka