Była gwiazda Falubazu jeździ tirem. "Milionów nie zarobiłem, a rachunki trzeba płacić"

Materiały prasowe / falubaz.com / Henryk Olszak
Materiały prasowe / falubaz.com / Henryk Olszak

- Po zabójstwie kierowcy w Berlinie żona bardziej stresuje się moimi wyjazdami. Tylko głupi się nie boi, ale gdybym czuł strach, nigdy nie jeździłbym na żużlu – mówi Henryk Olszak, gwiazda Falubazu Zielona Góra przełomu lat 70. i 80.

WP SportoweFakty: Po zamachu terrorystycznym w Berlinie już nie można powiedzieć, że bycie kierowcą tira to bezpieczne zajęcie.

Henryk Olszak (były żużlowiec Falubazu Zielona Góra): Człowiek może wracać do domu, przewrócić się na schodach i umrzeć. Wszystko zależy od tego, co komu jest pisane. Tylko głupi się nie boi, ale gdybym czuł strach, nigdy nie jeździłbym na żużlu. Po zabójstwie kierowcy w Berlinie żona bardziej stresuje się moimi wyjazdami. Jakoś dajemy sobie jednak radę.

Zabicie kierowcy tira przez terrorystę nie wstrząsnęło panem?

- Nie zdziwiło. Widzę, jak świat się zmienia. Nie chodzi mi nawet o islamistów, ale o moje podwórko. Patrzę i zauważam, jak społeczeństwo się psuje. Dla dużej części młodzieży życie sprowadza się do trzech słów: fajka, wino i co ino. Tak właśnie jest. I nie bardzo jest komu to zmienić, bo dla tego młodego pokolenia nie ma żadnych autorytetów. Dziś uczeń beszta nauczyciela, co kiedyś było nie do pomyślenia. Dawniej to nawet sklepowa miała autorytet. Młodzi grzecznie się starszym kłaniali i mówili "dzień dobry". Teraz jest dużo przemocy.

Po tragedii w Berlinie wprowadzono u was jakieś zmiany, dodatkowe środki ostrożności?

- Deszcz spadł, słońce wzeszło, życie toczy się dalej. Nie zarabiam tyle, żeby móc sobie pozwolić na parking strzeżony. Tam są kamery i człowiek może czuć się bezpieczniej. W mojej sytuacji staram się jednak szukać takich miejsc, gdzie jest dużo ludzi. Przy stacjach benzynowych się zatrzymuję. Chcę żyć.

ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem

Daleko pan jeździ?

- Po całej Europie. Niemcy, Szwajcaria, Dania. Najdalej w Hiszpanii byłem. Nigdy nie wiem, kiedy wrócę. Teraz jestem w drodze do Monachium. Z transportem opon jadę. Po rozładunku będę czekał na sygnał od szefa. Liczę na to, że szybko będę mógł jechać z powrotem do Polski, bo nie wziąłem zbyt wielu kanapek. Czasami to z zazdrością patrzę na niemieckich kierowców, których stać na to, żeby gdzieś przenocować, zjeść jakiś obiad. Ja muszę spać w aucie i samemu gotować sobie jedzenie na postoju.

Kiedy wziął pan definitywny rozwód z żużlem?

- Trzy albo cztery lata temu. Wtedy jeszcze pracowałem z młodzieżą w Gnieźnie, bo tam mieszkam, odkąd wyprowadziłem się z Zielonej Góry. Mogę zdradzić, że ostatnio chciałem wrócić, zgłosiłem się na trenera młodzieży do Falubazu. Temat chyba jednak upadł. W tej sytuacji jestem skazany na jazdę tirem. Bez diet zarabiam niecałe dwa tysiące. Trzeba się starać o więcej, bo podatki i rachunki trzeba płacić.

Może pan chyba żałować, że nie jeździ na żużlu teraz. Zarobiłby pan miliony i jeżdżące tiry mógłby pan oglądać z okna domu. Jacek Frątczak, były menedżer Falubazu, mówi, że kiedyś ludzie chodzili na Olszaka. Był pan największą gwiazdą obok Andrzeja Huszczy.

- Mogę się pochwalić, że od dziecka miałem smykałkę do jazdy. Pierwszy raz posadzili mnie na motocyklu, jeszcze takim zwykłym, gdy miałem pięć lat. Na pierwszym treningu żużlowym pojechałem ślizgiem i trener się zdziwił. Mówił, że musiałem kiedyś jeździć, bo inaczej bym tego nie zrobił. Po ósmym treningu zdałem licencję, szybko też dostałem się do kadry. Zacząłem jeździć z seniorami. Z Falubazem zdobyłem dwa tytuły.

Nie zrobił pan jednak kariery na miarę talentu. Dlaczego?

- Mówiłem głośno, co mnie boli. U mnie było tak, że co w sercu, to na języku. Nie chodziłem w kąt i nie płakałem. Denerwowało mnie, że jak przychodził do klubu nowy motocykl, dawali go Andrzejowi Huszczy. Wiem, że maszyna sama nie jedzie, ale nie podobało mi się, że biorę sprzęt po nim. Swoją drogą, pamiętam, jak kiedyś mój motocykl się zatarł i pożyczyłem zapasowy sprzęt od Andrzejka. Rekord toru na nim pobiłem, zdobyłem w zawodach więcej punktów od niego. On na tym samym motocyklu nie umiał zrobić tyle co ja. Czułem satysfakcję, bo zawsze powtarzałem, że maszyna sama nie jedzie.

Miał pan pecha, że trafił w Falubazie na Huszczę? Dwie gwiazdy w jednym klubie to było o jedną za dużo?

- Może i tak. Andrzej to była taka cicha woda. Skrzywił się, popłakał i patrzyli na niego inaczej, lepiej. Ja mówiłem, co myślę, i miałem przez to pod górkę. Z czasem musiałem odejść do Gniezna. Coraz więcej rzeczy mnie denerwowało. Pamiętam, jak kiedyś odstawili mnie od startu w finale mistrzostw Polski par klubowych w Gorzowie. Zobaczyli, jak myję motocykl wodą i awanturę zrobili, bo wtedy myło się metanolem. Falubaz wrócił z finału ze złotem, ale ja im dogryzałem. Słyszałem od innych chłopaków, że ten medal koledzy sobie załatwili poza torem, kupili, więc mówiłem z ironią, że ładnie ten tytuł zdobyli.

Jak dzisiaj układają się relacje z Huszczą?

- Normalnie. Już dawno zrozumiałem, że Huszcza mógł być tylko jeden. Na ostatnim jubileuszu 70-lecia zielonogórskiego klubu siedzieliśmy z Andrzejem przy jednym stoliku. Przy obiedzie powiedział mi, że przy mnie zrobił karierę. Fakt, coś tam pomogłem. Ciągnąłem zespół, kiedy on jeździł w Anglii. Był czas, że prezesi chodzili do mnie i pytali: to jak Heniu, wygramy dzisiaj? Odpowiadałem im, że nie ma sprawy. Nieskromnie powiem, że czułem żużel i miałem talent. Inaczej się nie da. Jak ktoś jeździ, bo tego chcą rodzice, albo dla pieniędzy, to nic z tego nie będzie.

Falubaz będzie w tym roku mistrzem Polski?

- Rok temu przegrali złoto na własne życzenie. Źle poprowadzili te półfinałowe mecze. Teraz jednak staną wysoko na pudle. Tylko Jarek Hampel złapie rytm. Rok temu wrócił w końcówce i nie czuł się pewnie, ale teraz będzie inaczej. Pamiętam Jarka jako młodego chłopaka z Polonii Piła. Pomagałem wtedy Markowi Kraskiewiczowi przy turniejach zaplecza kadry. Raz się zdarzyło, że jednemu z młodych pękła krzywka zaworowa. Nie mieliśmy zapasowej. Wtedy wyrwał się Hampel i pożyczył swój silnik. Powiedziałem mu, że jak tak będzie postępował to zostanie wielkim zawodnikiem. Ponownie spotkałem Jarka po zdobyciu przez niego tytułu wicemistrza świata. On przypomniał mi moje słowa. Dobrze mu życzę.

Dariusz Ostafiński

KLIKNIJ i oddaj głos w XXVII Plebiscycie Tygodnika Żużlowego na najpopularniejszych zawodników, trenerów i działaczy 2016 roku! ->

Źródło artykułu: