W PGE Ekstralidze mamy maksymalne stawki za podpis (150 tysięcy złotych) i punkt (4000 zł). Jest też szara strefa, czyli pieniądze, które zawodnicy dostają od sponsorów. Jednak, nawet biorąc pod uwagę ekstra dodatki, zarobki w ostatnich latach znacząco spadły, a liczba żużlowych milionerów stopniała. Specjaliści od jazdy w lewo, biorąc pod uwagę wyłącznie regulaminowe limity, mogą obecnie liczyć średnio na 800 tysięcy złotych.
- Jeśli w Szwecji najlepszy kontrakt to siedemset tysięcy, a średni kontrakt wynosi pół miliona, to znaczy, że jeszcze można by zejść o sto tysięcy - mówi nam Przemysław Termiński, właściciel Get Well Toruń. - Osobiście nie mam jednak wielkiej presji, żeby na to naciskać. Różnice między Polską i Szwecją, pomijając szarą strefę, są naprawdę niewielkie, a gdzieś ci zawodnicy muszą zarabiać.
- Jedynym problemem, jaki widzę, gdy idzie o finanse w polskim żużlu są olbrzymie dysproporcje między najlepszymi, a tymi spoza topu - kontynuuje Termiński. - Różnice sięgają nawet siedmiuset tysięcy, podczas gdy w Szwecji jest to sto, dwieście tysięcy. Trudno jednak coś z tym robić, bo jednak jest to sport indywidualny.
Swoją drogą, to wiele osób jest zdania, że cała ta kampania związana z obniżaniem zarobków w Polsce wyrządziła dyscyplinie krzywdę. Wielka kasa o wiele lepiej działała na wyobraźnię. - Jeśli największy sponsor klubowy daje dwieście pięćdziesiąt tysięcy, to trudno chwalić się bogactwem - stwierdza Termiński. - Jakby w żużlu były wielkie marki, takie jak w piłce, gdzie za logo na koszulce płaci się nawet sto milionów euro, to wtedy moglibyśmy zmienić strategię. Tego jednak raczej nie będzie, bo żużel jest niszowy, choć w Polsce bardzo popularny.
ZOBACZ WIDEO Odpracował poprzednie zimy. Będzie objawieniem sezonu?