Piotr Olkowicz. Pan z telewizora: Szalona sinusoida Tomasza Golloba

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob dziękuje kibicom za doping
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob dziękuje kibicom za doping

- Miałem przyjemność "przejechać" z Tomaszem Gollobem całą jego bogatą karierę. Szalona sinusoida zaczęła się w 1994 roku w Vojens - pisze Piotr Olkowicz.

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***
Początek wielkiej celebry miał miejsce ponad dwa tygodnie wcześniej. Po treningu przed Grand Prix w Vojens, dokładnie 10 września 2010 roku. Tomasz Gollob i Jarek Hampel chcieli w miarę szybko dostać się do hotelu Scandic w Kolding oddalonego od stadionu o ponad 50 kilometrów. Zniecierpliwiony "Mały" usiadł za sterami telewizyjnego auta i ustawił je gotowe do odjazdu w bramie paddocku. Ciągle brakowało jednak jednego pasażera na pokładzie. Tomasz Gollob zadumany jak mnich stał w okolicach maszyny startowej śledząc każdy najdrobniejszy ruch traktora przygotowującego nawierzchnię na GP Nordyckie. Układał siłą woli drobiny Olsenowego granitu razem z toromistrzem. Gadał z nimi, zaklinał je. Po ponad pół godzinie wiedział już wszystko. Wsiadł do auta zamyślony, nieobecny, a z Jarkiem, jego głównym rywalem do złotego medalu zamienił przez drogę ledwie kilka słów.

Następnego dnia nie było na Tomka mocnych. Wygrał w cuglach wszystkie wyścigi pozwalając sobie nawet przegrać start w finale o pół motocykla z Jasonem Crumpem. Jego maszyna rozpędzała się jednak, jak jakieś szalone perpetum mobile i już na wejściu w wiraż porozstawiał rywali jak dzieci. Jarosław Hampel, który odpadł wówczas po defekcie w półfinale powiedział wtedy z pełnym uznaniem słynne zdanie: "Żeby jeździć tak jak Tomek, musiałbym tu zrobić chyba z tysiąc treningowych okrążeń. Albo raczej dwa."
 
Rozpoczęło się nerwowe odliczanie do następnych zawodów w Terenzano. Przyjaciel Tomasza, Grzegorz Ślak, który wybawiał go z najrozmaitszych opresji życiowych wtedy i jeszcze wcześniej, utrzymywał, że nie jest w stanie przybyć do północnej Italii w dacie zawodów, zatem umówił się z Gollobem na przypieczętowanie i świętowanie mistrzostwa dopiero dwa tygodnie później w Bydgoszczy. Mając na względzie, że nie bardzo wierzyłem w celowe wstrzymanie koronacji, udało mi się przekonać ówczesnego szefa sportu Canal+, Jacka Okienczyca, że to wydarzenie bez precedensu i wymaga szczególnej oprawy. W stronę Udine ruszyło specjalne studio, w którym mieliśmy powitać nowego mistrza świata z Polski.

ZOBACZ WIDEO Pięć goli, czerwona kartka i wygrana Barcelony! Zobacz skrót meczu Real - Barcelona [ZDJĘCIA ELEVEN]

Po piątkowym treningu umówiliśmy się na specjalną odprawę z naszym pretendentem. Wyjazd na lotnisko do Venecji po eksperta, Grzegorza Walaska i delikatny poślizg czasowy spowodowały, że nasza burza mózgów nie trwała zbyt długo. - Zrobimy tak, żeby było dobrze - rzucił na odchodne, po czym oświadczył, że idzie spać. Choć jak go znam oddał się nocnym kontemplacjom.

Po niesłusznym wykluczeniu z udziału w finale Hampela, w boksie Tomka i okolicach rozpoczęła się fiesta. Obserwując szalony taniec radości zazdrościłem mojemu współkomentatorowi Adamowi Krużyńskiemu, że będzie mógł złożyć gratulacje mistrzowi już podczas ceremonii na podium. Niedługo potem zmieniliśmy konfigurację naszego studia i razem z Darią Kabałą-Malarz mieliśmy Golloba dla siebie, a przede wszystkim dla telewidzów. Przez prawie pół godziny już nieco zrelaksowany opowiadał wzruszająco o całej swojej długiej drodze na szczyt.

Tomek ten sukces, na który czekał długie 39 lat sobie wmawiał, wizualizował, krystalizował. Ale bywały też momenty, kiedy wszystko działało w drugą stronę. Nie zapomnę popołudnia w Kopenhadze, kiedy zapragnął zabrać się do hotelu szybko po treningu. O dziwo, tym razem nie złapał kluczyków, tak jak zwykł to robić często wcześniej, zgadzając się być pasażerem. W piątkowych korkach podróż trwała ponad pół godziny, ale ani ja, ani Daria nie pogadaliśmy sobie w tym czasie zbyt wiele. Całą drogę opowiadał o ukochanym Władziu i jego umiejętnościach lotniczych. O samolotach, Szkole Orląt w Dęblinie, silnikach i ich wspólnych doświadczeniach i planach awiacyjnych.

Po dobrym występie i czwartym miejscu w finale spotkaliśmy się w samolocie do Warszawy. Tomek jak zwykle sprawdził tabliczkę znamionową przy wejściu i zapewnił, że samolot jest dobry, w miarę nowy i nic się nie ma prawa stać. Uczestnikiem pożegnania na Okęciu był Rune Holta, który odmeldowywał się na przesiadkę do Krakowa. Został przez Tomka szybko przywołany do porządku, oświadczeniem, że samolot do Tarnowa odlatuje z innego lotniska, jednak terminal opuszczał bez euforii. Jakieś trzy godziny później sms od Krzyśka Cegielskiego o roztrzaskanej awionetce uświadomił mi jak niecodzienne mogło być to pożegnanie.

Trudno mi pisać te słowa bowiem miałem przyjemność "przejechać" z nim całą jego bogatą karierę. Szalona sinusoida zaczęła się w 1994 roku w Vojens, które opuszczał… a jakże, ledwie żywy jeszcze przed koronacją Tony’ego Rickardssona. Później wzlotów i upadków było tyle, że wystarczyłoby pewnie na 46 kolejnych odcinków wspomnień na tych łamach. Na dziś wobec plątaniny myśli zatrzymajmy się w skupieniu i modlitwie za zdrowie naszego Bohatera. I jeszcze jedna refleksja. Wobec płynących doniesień ze szpitala i dla uzmysłowienia sobie wewnętrznej siły Tomka, przypominam sobie czas spędzony nie tak dawno na produkcji filmu dokumentalnego o przebogatym życiu i twórczości Pana Golloba. Pamiętacie jego tytuł? "Wiara w zwycięstwo". Dziś tylko to się liczy!

Piotr Olkowicz

Źródło artykułu: