Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Czy nie ma innej opcji niż spadek Polonii Bydgoszcz do drugiej ligi?
Władysław Gollob, prezes Polonii Bydgoszcz: Słyszałem to już w zeszłym roku, więc mogę powiedzieć jedynie, że pożyjemy i zobaczymy. Teraz czeka nas bardzo ważny mecz z Lokomotivem i jestem przekonany, że możemy w nim zdobyć dwa punkty.
Pytam, bo innej opcji nie widzi Leszek Tillinger. Jego zdaniem Polonia niemal na pewno spadnie.
Ten pan odnosi się do mnie w sposób szczególnie sympatyczny. Robi to już zresztą od dłuższego czasu. W tym roku udzielił już chyba trzeciego takiego wywiadu na temat mojej działalności i pozycji w klubie. Wszystkie te wypowiedzi są efektem wściekłości pewnej grupy ludzi, która została odsunięta od wpływu na losy Polonii. Leszek Tillinger jest członkiem zespołu, który doprowadził klub do katastrofalnego długu, a później się z tego wymiksował poprzez moje wejście kapitałowe. Oni spodziewali się, że wszystko potoczy się inaczej. W 2016 roku w ich ocenie miało dojść do bankructwa klubu, a nic takiego nie miało miejsca i nawet się na to nie zanosi. Doskonale radzimy sobie z wszystkimi problemami.
Czyli problem jest to, że nie ma tej grupy ludzi, a jest pan?
Tak jest od samego początku. Zaburzyłem tym ludziom spokój w demontowaniu Polonii Bydgoszcz. Działamy dalej bez zbawicieli, którzy chcieli ten klub w dalszym ciągu eksploatować przy długu na poziomie prawie pięciu milionów złotych. Teraz mamy skowyt zawiedzionego człowieka, który chciałby wrócić w obieg zarządzania bydgoskim żużlem.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Powrót żużla do stolicy? PZM gotów pomóc
[/color]
Leszek Tillinger krytykuje pana koncepcję prowadzenia zespołu. Twierdzi, że opieranie się na wychowankach było dobre w latach 80-tych i 90-tych. Co pan na to?
Takie stwierdzenia są śmieszne. Zespół układa się według jakiegoś pomysłu zarządzającego i jego możliwości finansowych. A jakie możliwości ma klub, który ma na garbie pięć milionów długu? Nie ma żadnych. Panu Tillingerowi się coś śni i świetnie. Chętnie bym to realizował, ale jak?
Pana przeciwnik twierdzi, że zimą trzeba było zrobić do tej drużyny jeden transfer i byłoby super. Padła nawet konkretna propozycja - Aleksandr Łoktajew.
Jak pan Tillinger będzie zarządzać, to będzie kontraktować, kogo tylko chce. To są podpowiedzi dyletanta, który potrafił tylko doprowadzić klub do bankructwa poprzez nieodpowiedzialne organizowanie Grand Prix, kiedy było wiadomo, że nie będzie ludzi, budowanie trybuny po to, żeby zasiedlało ją powietrze czy organizację mistrzostw świata, które na starcie pachniały deficytem. Nie wspomnę już o kontraktowaniu zawodników za wielkie pieniądze, których klub nie był w stanie później wypłacić. To wszystko sprawiło, że mamy sytuację, z którą się obecnie zmagamy.
Myślał pan w ogóle zimą o wzmocnieniach?
Już w zeszłym roku próbowaliśmy Huckenbecka. Zaliczył całkiem niezły występ, ale w dwóch kolejnych spotkaniach były kłopoty z jego licencją, o które nie mamy jednak do niego pretensji. To było również niedopatrzenie ze strony klubu. Niezależnie od tego żaden wynik z jego strony się nie pojawił. Składaliśmy mu propozycję na początku tego roku, ale najwidoczniej zawodnik miał już inne pomysły. A co do Łoktajewa, którego zaproponował pan Tillinger, to proszę zauważyć, jakie ten chłopak osiąga w tym roku rezultaty. Jego jazda nie powala na kolana, więc o czym my w ogóle rozmawiamy? Pomijam już to, że moja koncepcja jest zupełnie inna. Chcę dowartościować miejscowych zawodników. Przegrywanie z Łoktajewem czy bez niego to żadna różnica. Jest mi w tym przypadku wszystko jedno.
A jeśli Polonia w tym roku jednak spadnie, to świat się zawali?
To nie będzie mieć większego znaczenia. Moja umowa mówi o rywalizacji sportowej. Nie ma warunków dotyczących klasy rozgrywkowej, w której mamy startować. W sporcie spadki są rzeczą normalną. Inna sprawa, że zamierzamy walczyć do końca o utrzymanie pierwszej ligi. Degradacja nie jest jednak powodem do popełnienia hara-kiri. Proszę spojrzeć na Lublin, Gniezno czy Ostrów. Jeszcze niedawno mieli gorsze przygody, nie było żużla, a dziś się cieszą. Większym przewinieniem klubu jest oszukiwanie zawodników, a nie spadek do niższej ligi. Taką mam moralność i takie wyznaję zasady. Polonia pana Tillingera i jego następców postępowała inaczej.
A nie mówi pan za dużo o tych długach? W ten sposób trudno zbudować pozytywny klimat wokół żużla.
Mówię o faktach. Poza tym, dlaczego to niektórych tak boli? Zresztą, ja te długi likwiduję. Mam prawo i wręcz obowiązek informowania środowiska o naszej sytuacji.
A co pan zrobi, kiedy te długi zostaną spłacone? Jest jakiś plan?
Bankiet.
Jak to?
Tak, wtedy zorganizuję bankiet, na którym wszyscy będą cieszyć się, że Polonia w końcu jest już "na zero". Później będziemy zastanawiać się, co dalej. Zapewniam jednak, że na tym moja rola się nie skończy. Mam kolejne plany. Najpierw muszę pozbyć się kotwicy, która nie pozwala mi na odważniejsze budowanie składu przy zachowaniu zasady uczciwości wobec zawodników. Nie będę powtarzać historii sprzed lat, które były w Gnieźnie, Krakowie czy aktualnie mających miejsce w Rzeszowie. Do tego nikt mnie nie namówi. Poza tym, niech pan porozmawia z moimi zawodnikami. Jestem bardzo ciekaw, czy któryś powie, że jest niezadowolony lub ma jakieś pretensje. Płacimy im na bieżąco.
A ma pan jakiś pomysł na poprawę frekwencji na trybunach?
Jestem świeżo po meczu w Łodzi. Gdyby pan na nim był, to o kilku rzeczach moglibyśmy porozmawiać.
Tak się składa, że byłem. Zatem?
To pewnie pan widział, że na stadionie było w najlepszym wypadku dwa tysiące osób. Odejście kibiców z czynnego uczestnictwa w zawodach jest zjawiskiem powszechnym. W żużlu mamy tylko wyjątki, które zaprzeczają tej regule. To jednak efemerydy. Pojawiają się i znikają. Widzów brakuje. Elektroniczne nośniki informacji spowodowały odpływ kibiców ze stadionów. Wystarczy mieć komputer i można wszystko śledzić lub oglądać na żywo.
Jeśli byłoby tak jak pan mówi, to pojawia się pytanie: po co i dla kogo robić żużel?
To już temat na oddzielną rozmowę. Chętnie kiedyś o tym z panem podyskutuję, bo myślę, że pod tym względem sytuacja robi się kryzysowa.