Tomasz Dzionek: Ciekawy przypadek gnieźnieńskiego kibica

Niedzielnym meczem z RKM ROW Rybnik gnieźnieński Start zainaugurował tegoroczne rozgrywki ligowe. Przed własną publicznością, po bardzo zaciętym i emocjonującym meczu czerwono-czarni ulegli nieznacznie Rekinom w stosunku 44:46. Przez gnieźnieńskie trybuny zaś przeszedł jęk niezadowolenia, wręcz wściekłości, że w tak frajerski sposób Startowcy stracili ważne punkty.

W tym artykule dowiesz się o:

Długo oczekiwana inauguracja

Na stadionie w Gnieźnie inaugurację tegorocznego sezonu przyszło zobaczyć blisko osiem tysięcy fanów czarnego sportu. Biorąc pod uwagę lichą frekwencję na meczach drugiej ligi taki wynik trzeba uznać za znaczący sukces. Nie należy jednak zapominać, że wśród spragnionych ryku motocykli i zapachu metanolu mieszkańców Gniezna pierwszy mecz w sezonie, bo długiej przerwie zimowej, zawsze cieszył się największym zainteresowaniem. W minioną niedziele patrząc na prawie pełne trybuny, można było powspominać stare dobre czasy, gdy Start święcił triumfy w najwyższej klasie rozgrywek, czy walczył z Krzysztofem Cegielskim w składzie o awans do Ekstraligi w 2002 roku. Przed kasami były dawno nie spotykane tłumy, a spóźnialscy musieli się zadowolić kiepskimi miejscami w dolnych rzędach.

Ciekawa rywalizacja

Sam mecz z rybnickimi Rekinami trzymał w napięciu od samego początku. Tej presji ewidentnie nie wytrzymał debiutujący w rozgrywkach 16-letni Kacper Gomólski, który tak świetnie zaprezentował się w sparingu z Polonią Bydgoszcz. Ponadto ogromnego pecha miał Mirosław Jabłoński, gdyż dwukrotnie motocykle odmówiły mu posłuszeństwa. Ostatecznie po zaciętej walce i makabrycznym błędzie pary Mirosław Jabłoński - Krzysztof Słaboń, prowadzącej po starcie w pierwszym z biegów nominowanych 5:1, zwycięstwo gnieźnianom przeleciało koło nosa.

Przewidywana konsternacja

Zarówno na samym stadionie, jak i w dyskusjach na forach internetowych, można było doświadczyć niesmacznych i ciężkostrawnych opinii kibiców Startu na temat niedzielnego meczu. W większości przypadków wyczuwalne było oburzenie postawą miejscowych zawodników. Sam byłem świadkiem, jak pod adresem zjeżdżającego do parku maszyn Słabonia grupa rozwścieczonych gnieźnian wykrzykiwała wulgarne wiązanki. Z jeszcze większym zażenowaniem podsłuchiwałem wypowiedzi osób wychodzących ze stadionu, którzy zarzekali się, że na mecze Startu już nigdy nie przyjdą. Cóż, osoby, które po pierwszym meczu w sezonie składają takie deklaracje, trudno nazwać wiernymi kibicami.

Dziwna reakcja

Wiele osób zarówno czekających przy kasach biletowych przed meczem, jak i opuszczających stadion po meczu, wypominało wysokie ceny biletów. Dziwiłem się bardzo, że dla mężczyzn w wieku produkcyjnym 25 złotych na ponad dwugodzinne widowisko sportowe to poważny wydatek. W Gnieźnie od zawsze brakowało sportu na wysokim poziomie, więc żużlowcy dostarczali mieszkańcom najwięcej emocji. Z drugiej jednak strony w tej cenie można by już kupić nie jeden półlitrowy bezbarwny przysmak, bardzo w gnieźnieńskim powiecie popularny. Oburzenie kibiców więc dziwi, chyba że kupno biletu wiązało się z uprzednią awanturą z małżonką, która wolałaby w słoneczne niedzielne popołudnie pójść na dłuższy wspólny spacer.

Prosta komparacja

Nie zmienia to faktu, że w Gnieźnie od lat nie ma kultury kibicowania. Ludzie pojawiają się na stadionie nie po to, by dopingować miejscowy zespół, lecz jedynie zobaczyć ciekawe widowisko sportowe. Uzasadnieniem powyższej tezy jest fakt, że od wielu lat najwięcej kibiców przychodzi na najbardziej interesująco zapowiadające się mecze. Gdy zaś można spodziewać się łatwej wygranej Startu, stadion świeci pustkami. We wzorcowym w tym przypadku Toruniu, Zielonej Górze, czy Lesznie tłumy fanów czarnego sportu licznie okupują arenę zmagań swoich pupili, niezależnie od poziomu i formy przeciwnika. Mimo że Leszno jest nieznacznie mniejszym miastem od Gniezna, na mecze miejscowej Unii przychodzą tłumy. Najwyższa klasa rozgrywek nie gwarantuje niezapomnianych emocji, gdyż zdarzają się także wyjątkowo nudne i nieciekawe spotkania. Na przedsionku Ekstraligi zaś od kilku lat trwa zażarta i wyrównana walka o awans. Niższa liga wcale nie oznacza braku oczekiwanych przez kibica wrażeń. Toteż argument, że w Gnieźnie byłoby znacznie więcej chętnych na ekstraligowe mecze, uważam za nie trafiony.

Potrzebna fundacja

Choć wiele osób deklaruje chęć wznowienia swojej przygody ze speedway’em po uprzednim awansie Startu do grona najlepszych drużyn w Polsce, trudno w takich twierdzeniach znaleźć odrobinę rozsądku. Wiadomym jest, że w Gnieźnie problemy ze znalezieniem bardzo hojnych i strategicznych sponsorów były zawsze. Klub wspierają głównie małe i lokalne przedsiębiorstwa, zapaleńcy i filantropi. Dlatego też za najlepszego fundatora uznać należy gnieźnieńskiego kibica. Jeśli szanowny jeden z drugim oczekuje występów swoich ulubieńców w Ekstralidze, to winien najpierw zasilić klubową kasę. Ceny części i akcesoriów żużlowych są bardzo wysokie, a przy spowolnieniu polskiej gospodarki, znaczna część firm cięcia budżetowe zaczyna od rezygnacji ze sponsoringu.

Bezmyślna denuncjacja

Narzekanie – nasza narodowa przywara, przylgnęła do gnieźnieńskich kibiców na stałe. Negatywne ekscytacje wyczuć można zarówno na stadionie, jak i pubach, kawiarniach, czy domach. Na wczorajszym meczu wielu było emocjonalnych kameleonów, zmiennych nastrojowo – od zdrowej euforii do nieprzyjemnej wściekłości. Zwycięzców biegu nagradzano gromkimi brawami. Wspomnianego wyżej Słabonia chciano zaś już w pierwszym meczu ukrzyżować. Dało się także słyszeć wiele pretensji kierowanych pod adresem borykającego się z problemami sprzętowymi młodszego z braci Jabłońskich. Rozsądny kibic współczułby zawodnikowi, który ewidentnie stracił przez defekty kilka ważnych punktów. Zniszczenie w inauguracyjnym meczu najlepszego motocykla, co także przydarzyło się Kacprowi Gomólskiemu, to sytuacja nie do pozazdroszczenia. Tym bardziej dziwi fakt szukania w tych pechowcach winowajców przegranej.

Poza tym, czy jest sens obwiniać kogokolwiek za brak zwycięstwa w meczu, który rozpoczynał tegoroczny sezon? Z kalendarium wynika, że jeszcze kilka spotkań przed nami, więc póki co spadek Startowi nie grozi. Po co więc bezmyślnie oskarżać zawodników? Wyjątkowo wymagający gnieźnieński kibic wychodzi jednak z założenia, że zarówno brak Ekstraligi, jak i wysokie ceny biletów obligują zawodników do osiągania samych sukcesów. Porażkę na własnym terenie przed tak licznie zgromadzoną rzeszą fanów można więc uznać za szczyt bezczelności. Nic podobnego …

Udana reaktywacja

Po wielu latach banicji do pierwszej stolicy Polski powrócił Krzysztof Jabłoński. Najbardziej utytułowany wychowanek Startu, medalista mistrzostw świata i mistrzostw Europy, znienawidzony przez wiele osób za rzekome podłożenie się w pamiętnych barażach z Wybrzeżem Gdańsk o awans do Ekstraligi, ponownie pokazał się z dobrej strony gnieźnieńskiej publiczności. Nie doczekałem się podczas prezentacji zespołu obiecywanej mocnej porcji gwizdów pod jego adresem. Choć kilku ignorantów na pewno próbowało, zagłuszono ich gromkimi brawami. Łaska gnieźnieńskiego kibica na pstrym koniu jeździ. Do nazwania bohatera zdrajcą wystarczy jeden nieudany występ. Jabłoński jest dobitnym przykładem na małostkowość gnieźnieńskiego kibica. Tego samego zawodnika, którego kochano i uwielbiano, który jak prawdziwy showman rzucał na trybuny gogle po zwycięskim biegu, zmieszano później z błotem za nieudane mecze barażowe. Dla przypomnienia w pamiętnym meczu rozgrywanym na fatalnym torze w Gdańsku, uznawany za ikonę klubu Antonin Kasper zdobył dwa punkty w pięciu startach, a nikt wówczas nie pomyślał, żeby jego określać mianem zdrajcy. Starszy z braci Jabłońskich przez wielu nie był w Grodzie Lecha mile widziany - do wczoraj. Choć spodziewałem się takiego obrotu sprawy, zrobiło mi się wstyd, że ci sami, którzy mieli czelność go przez lata opluwać, teraz z uwielbieniem gratulują mu zwycięstwa w biegu.

Niewytłumaczalna ignorancja

Kibic na stadionie ma świadomość, że bezkarnie może opluwać i wyzywać zawodników, bo przez kask trudno cokolwiek usłyszeć. Poza tym jak dotąd nie urodził się żużlowy Eric Cantona, który sam próbowałby wymierzyć wobec wulgarnego fana sprawiedliwość. W trakcie meczu kibic może więc wyładować swoje całotygodniowe emocje … na zawodniku. Prócz tego trzeba pamiętać, że na trybunach wokół siedzą znajomi koledzy, na których chojrackie odzywki na pewno będą robić wrażenie. Poza tym odwagi kibicowi na pewno dodaje wypite przed meczem zimne piwo. Na forum internetowym zaś ukryty pod wyszukanym nickiem internauta może sobie pozwolić na dowolnego rodzaju krytykę, wiedząc, że niezależnie od tego co napisze, i tak pozostanie anonimowy. Po meczu z RKM ROW Rybnik odważnych krytyków gnieźnieńskiego klubu w internecie nie brakuje. Pojawiło się wiele nieprzyjemnych i bezzasadnych zarzutów zarówno pod adresem zawodników, jak i trenera Mirosława Kowalika, forującego rzekomo Mariusza Puszakowskiego. W przypadku ewentualnej wygranej w kolejnym meczu, ci sami internauci pewnie jako pierwsi pospieszą z gratulacjami.

Obiecująca finalizacja

Choć na gnieźnieńskim stadionie pseudofanów, speców, krytykantów, maruderów i frustratów nie brakuje, to nadal znaczną większość stanowią wierni, rozsądni i w pełni zaangażowani kibice, którym nie jest wstyd iść ulicą w klubowym szaliku, skandować na meczu nazwę zespołu, oklaskiwać zawodników - także przyjezdnych, jak również wydawać 25 złotych na dwugodzinny spektakl. Pomimo hektolitrów jadu i nie potrzebnej nienawiści, jakiej doświadczyłem na stadionie, wierze, że z czasem będzie lepiej. W niecałą godzinę po zakończeniu spotkania, ulicą Lecha przechodziło trzech młodzieńców w szalikach Startu. Z uśmiechem na twarzy i widoczną pasją śpiewali głośno "jesteśmy z wami, Start Gniezno jesteśmy z wami". Oby takich zapaleńców, tnących przed meczem na konfetti tatowe gazety, zakładających z dumą szalik na szyję, skandujących i klaszczących na meczach, było w Grodzie Lecha jak najwięcej.

Źródło artykułu: