Przemysław Pawlicki od początku sezonu wygrywał jak chciał i gdzie chciał. Starszy z braci był w nieprawdopodobnym gazie i wielu wskazywało go jako pewniaka do kadry na Drużynowy Puchar Świata. W ostatnich dniach przyszedł jednak kryzys.
- Przemek zgasł z dnia na dzień. Nie da się stracić formy w tak krótkim czasie - uważa Jacek Frątczak. Co jest więc przyczyną? - W mojej ocenie u Przemka nie gra to samo, co u Martina Vaculika. To jest dokładnie taka sama sytuacja jak na zawodach, gdzie zawodnik najpierw wygrywa o długość prostej, a potem przyjeżdża 40 metrów z tyłu. Taki jest żużel. Sprzęt kończy się nagle i nie ma zbyt dużego wyboru. Jeżeli tak się dzieje, to zaczynają się problemy - przyznaje były menedżer klubu z Zielonej Góry.
Stal Gorzów jednak nie musi się martwić na zapas. W PGE Ekstralidze rozpoczęła się przerwa w rozgrywkach. Pawlicki ma dużo czasu, żeby rozwiązać problem, podobnie jak Martin Vaculik. Dla mistrza Polski właściwie dobrze się stało, że problemy obu zawodników przyszły akurat w tym momencie.
- Myślę, że po tym okresie zobaczymy u nich nową jakość. Przemek i Martin pokazali już, że są świetnie przygotowani do sezonu od strony motorycznej i mentalnej. Jest więc kwestia tylko znalezienia odpowiednich ustawień i poszukania w sprzęcie. Wszystko szybko powinno wrócić do normy. Co ciekawe, obaj korzystają z innych tunerów. Ich słabsza jazda po prostu zbiegła się w czasie. Potrzeba czasu, żeby to wszystko poukładać sobie na nowo - kończy Frątczak.
ZOBACZ WIDEO Czapka Kadyrowa ponownie u Jacka Krzyżaniaka (WIDEO)