Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Maj - alfa i omega, początek i koniec złotej epopei Górnika i ROW (felieton)

Materiały prasowe / Alfred Paloc / Od lewej: Erwin Maj, Rajmund Świtała, Joachim Maj
Materiały prasowe / Alfred Paloc / Od lewej: Erwin Maj, Rajmund Świtała, Joachim Maj

W poniedziałek 21 sierpnia wybitny polski żużlowiec Joachim Maj kończy 85 rok życia. Te urodziny zbiegają się z rokiem jubileuszu rybnickiego żużla.

W tym artykule dowiesz się o:

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

Dokładnie w kwietniu 1932 roku (po kwietniu przychodzi maj), zatem również przed 85 laty, powstał w Rybniku klub żużlowy pod nazwą Rybnicki Klub Motocyklowy, który, zmieniając nazwy, trwa nieprzerwanie do dziś.

Joachim Maj pojawił się w rybnickiej sekcji żużlowej jako nastolatek tuż po wojnie, w ślad za dobrym kolegą, sąsiadem z Borowej Wsi Alfredem Spyrą. Nieodłącznym ich towarzyszem był także Janek Ciszewski, pomimo niepełnosprawności próbujący swych sił na żużlu, późniejszy wybitny redaktor polskiego radia i telewizji. "Fredzik" Spyra okazał się być jednym z czołowych polskich reprezentantów, obok Alfreda Smoczyka i Józefa Olejniczaka z Leszna, Eugeniusza Zenderowskiego z Warszawy, Ludwika Dragi z Rybnika, Jana Palucha z Bytomia, braci Kołeczków z Łodzi czy Włodzimierza Szwendrowskiego z Lublina. Gdy pokrzywdzony przez sędziów Spyra, jako zdecydowanie najlepszy zawodnik finału IMP we Wrocławiu w 1951 roku (rekord toru i zwycięstwo z przyszłym mistrzem), został ”tylko” wicemistrzem kraju, to jego młodszy przyjaciel nie widział już dla siebie odwrotu. Młody Maj chciał pomścić kumpla, wszedł w temat, wyrósł w Rybniku na absolutnego asa - lidera, kapitana, wreszcie również cenionego trenera. Indywidualnym Mistrzem Polski nie został nigdy.

Nie sposób było pomylić Joachima Maja na żużlowym torze z nikim innym. Wyprostowana sylwetka, sztywny kark, wysoko podniesione łokcie, doskonały start i... od razu pełny gaz, zazwyczaj "po kredzie" - klasyka speedwaya. To najczęściej dawało mu zwycięstwo. Dziś jednakże byłoby to nierealne. Inne czasy, inne twardsze tory, sprzęt z zupełnie innej galaktyki, inne prędkości. Inne też oczekiwania wobec zawodników - presja często niestety wywołana poprzez zapisy regulaminowe.

Statystycznie Joachim Maj, obok Floriana Kapały, zdominował epokę. Wielokrotnie najlepszy zawodnik polskiej ekstraklasy żużlowej, gdy chodzi o średnią, etatowy medalista IMP (bez złota na koncie), zdobywca Złotego Kasku, czołowy reprezentant Polski dwóch dekad lat 50. i 60., medalista DMŚ. Nie do podważenia był wkład Joachima Maja w dziesięć tytułów DMP dla Rybnika z lat 1956-1958 oraz 1962-1968. W większości wymienionych, złotych dla Rybnika, sezonów był liderem górników. Zatem stwierdzenie, iż nie byłoby tych tytułów bez Maja wydaje się trudne do podważenia.

ZOBACZ WIDEO Zobacz na czym polega praca komisarza toru

Dopiero ciężka kontuzja Joachima Maja w dniu 1 maja 1969 roku w Bydgoszczy położyła kres ciągowi siedmiu złotych sezonów pod rząd dla rybnickiego klubu - to krajowy rekord (Unia Leszno zaliczyła sześć z rzędu). Potem jeszcze tylko dwa razy rybniczanie sięgnęli po złoto ligi (lata 1970 i 1972), już bez Maja fizycznie, ale nie da się ukryć, że dokonali tego zawodnicy wyszkoleni jeszcze m.in. przez popularnego "Chimę", z dużym wszakże udziałem Stanisława Tkocza, Antoniego Woryny, Andrzeja Wyglendy i Jerzego Gryta. Można więc powiedzieć, że, gdy chodzi o ligę, wszystko co najlepsze w żużlowym Rybniku ma związek z Joachimem Majem. Mistrzowskimi szarfami za zdobycie DMP (1957 i 1958) dekorowany był dwukrotnie również młodszy o pięć lat brat Joachima Erwin Maj. Dziś oni obaj, złoci bracia, plus jeszcze Stefan Lip (podobnie jak Erwin Maj mieszka w Niemczech) i Bogdan Berliński, zakotwiczony w Gdańsku, pozostają ostatnimi żyjącymi mistrzami owego trzylecia 1956-1958, czasu pierwszej dominacji klubu Górnika Rybnik. Dla nich bramy stadionu powinny być otwarte na oścież, dniem i nocą.

Zasłużony sportowiec Joachim Maj - fot. Stefan Smołka
Zasłużony sportowiec Joachim Maj - fot. Stefan Smołka

Równolatek rybnickiego speedwaya Joachim Maj dał Rybnikowi całego siebie, a oddanie owo przyniosło owoc nad wyraz obfity. Z takim liderem miasto Rybnik stało się bezapelacyjną stolicą polskiego czarnego sportu, dzieląc i rządząc przez prawie dwie dekady lat. Starsi mieszkańcy Rybnika to wszystko doskonale pamiętają, młodsi powinni kodować piękne wspomnienia płynące od ojców i dziadków, z poczuciem dumy z własnych korzeni. Tych tradycji nie da się wymazać, do nich warto nawiązywać, o ich powroty zabiegać. To jest najlepsza odpowiedź na pytanie, jaki sport powinien być w Rybniku wspierany najsilniej, jeśli chcemy budować na skale, a nie na ruchomych wydmach.

Wypadek Joachima Maja w Bydgoszczy miał dla niego skutki dramatyczne. Ponad miesiąc wielki żużlowy idol leżał w szpitalu bez przytomności. Modlitwy i heroiczna opieka małżonki nad umierającym sportowcem przyniosły cud uzdrowienia. Po ciężkim stłuczeniu pnia mózgu o powrocie do sportu nie mogło być mowy, ale do w miarę normalnego życia - tak. Maria i Joachim wybudowali dom, wychowali dwójkę dzieci, choć z racji znacznych ograniczeń powracającego do zdrowia męża wkład żony w te dzieła był przeważający, by nie rzec przytłaczający.

Niespodziewanie syn Mariusz Maj u Jerzego Gryta w Rybniku zaczął trenować żużel, nie chwaląc się bynajmniej ojcu. Domieszka metanolu z pyłem żużlowym w krwiobiegu młodzieńca zrobiły swoje, wywołały go do żużlowej tablicy. Tuż przed stanem wojennym Mariusz wyjechał do Austrii, by wreszcie w Niemczech zrobić całkiem niezłą żużlową karierę, przerwaną za młodu wskutek następujących po sobie raz za razem upadków. Obie pociechy Majowe, Bożena i Mariusz, opuściły matczyne gniazdo, pozakładały własne rodziny.

Pani Maria, cudowny człowiek - anioł w spódnicy - cały czas opiekowała się zranionym przez żużel mężem. Niestety ta heroiczna kobieta zmarła w 2009 roku i pan Joachim musiał odtąd radzić sobie sam. Nie poddawał się, jak w najlepszych latach sportowej kariery. Przez kilka lat wytrzymywał, ale postępujący z czasem niedowład nóg zmusił go do skorzystania z profesjonalnej opieki. Dziś zajmuje samodzielny pokój w Domu Seniora w Skrzyszowie. Jest zadowolony, wciąż pogodny i aktywny. Chętnie wspomina stare dzieje, w swej skromności konsekwentnie pomijając własne zasługi.

Żyj nam w zdrowiu Mistrzu! Rybnicki żużel z Tobą i... Tobą żyje.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: