Choć wynik tego nie odzwierciedla (52:38), to gnieźnianie górowali w tym dniu nad przeciwnikiem dość znacząco. Przygotowany tor był twardy, jak skała, dzięki czemu szybsze zapewne motocykle zawodników z Ostrowa okazały się bezużyteczne w konfrontacji z refleksem na starcie drużyny gnieźnieńskiej. Na trybunach były tłumy, mimo że Start nie zdołał dotąd wygrać w tym sezonie żadnego meczu. Tak licznie zgromadzona rzesza kibiców czerwono-czarnych, wspierana oczywiście przez fanów z Ostrowa Wlkp., których przyjazd nie wiązał się przecież z wysokim rachunkiem ze stacji benzynowej, pozwala przypuszczać, że w Gnieźnie jest obecnie znaczne zapotrzebowanie na sportowe emocje. Na ulicy Wrzesińskiej zaś można w tym sezonie na nie liczyć.
Z racji tego, że wielu z kibiców obu drużyn nie ukrywa sympatii do siebie nawzajem, na trybunach barwy Startu mieszały się z barwami KMO. Przyjemnie można było patrzeć, jak zamiast bezmyślnych wyzwisk były uściski dłoni, wymiana spostrzeżeń sportowych, wspólne kibicowanie i oklaskiwanie zawodników. Następnym razem, gdy do Grodu Lecha zawita klub, który w mieście nie ma zbyt wielu fanów, należałoby się poważnie zastanowić, po co ubliżać przyjezdnym kibicom i zawodnikom, czy nie daj Boże wprowadzać nową, kujawską tradycję palenia szalików. Czasem fani przeciwnika Startu fatygują się na mecz kilkaset kilometrów, więc prędzej należałyby im się oklaski, zamiast gwizdów. Niemiłe powitanie i równie nieprzyjemne wiązanki pod adresem przyjezdnych w trakcie zawodów ślą kibice w każdym żużlowym mieście w Polsce. Warto więc by było w Gnieźnie pokazać, od kogo reszta powinna uczyć się kultury. W tą niedziele było wzorowo, a w trakcie prezentacji przed meczem z Rybnikiem również na śląskich zawodników czekały oklaski. Myślę więc, że fani czerwono-czarnych podtrzymają dobrą passę i na kolejny mecz z Łotyszami z Daugavplis równie licznie i wzorowo oklaskiwać będą obie drużyny.
Sam mecz był ogromnym zaskoczeniem. Wiadomym było, że na gnieźnieńskim betonie dobrze nie pojedzie zarówno Chris Harris, jak i Karol Ząbik. Mimo to siła rażenia ostrowskiego klubu nadal wywoływała w gnieźnianach niepokój - niesłusznie. Bezapelacyjnie lepsi na starcie byli Krzysztof Słaboń, Krzysztof Jabłoński i Peter Ljung, dla którego był to drugi oficjalny występ w sezonie. Właśnie z tego charyzmatycznego zawodnika ekipa z Gniezna może mieć w tym sezonie najwięcej pożytku. Druga linia Startu również zaprezentowała się wyśmienicie. Dawid Cieślewicz i Mirosław Jabłoński zdobyli ważne punkty.
Bezsprzecznie Start Gniezno był tego dnia drużyną lepszą i nie umniejszą tego ostrowskie lamenty na temat rzekomo pobłażliwego sędziego, czy niesfornego miejscowego kierowcy polewaczki. Właśnie polewaczka miała tego dnia dużo pracy, gdyż sędzia pod naciskiem strony ostrowskiej zmuszał do dłuższego zroszenia toru. Wiadomym było, że gospodarzom zależy na utrzymaniu twardego i suchego toru, ponieważ na takim łatwiej byłoby im wygrywać. Z drugiej zaś strony byli goście, dla których odrobina przyczepności była jak iskierka nadziei na zwycięstwo w meczu. Doszło więc do sytuacji, gdzie polewaczka zraszała tor, ale sędzia nakazywał odjechanie przez pojazd kolejnego okrążenia. Przedłużające się polewanie odbywało się przy udziale kilku tysięcy kibiców, którzy przyszli oglądać innego rodzaju motoryzację w akcji. Po ponad kilkuminutowym podlaniu toru, prowadzący spotkanie Józef Piekarski pozwalał w końcu na wznowienie zawodów. Nie dziwią więc późniejsze narzekania ostrowskich zawodników, że tor był zbyt śliski. Cały ten cyrk był szukaniem przez nich przyczyn swojej kiepskiej dyspozycji. Przecież nawierzchnia ani nie została przygotowana pod osłoną nocy, ani nie ukazała się oczom przyjezdnych zawodników na godzinę przed meczem. To, że najlepszą metodą na szybsze motocykle przeciwnej drużyny jest "betonowanie" nawierzchni, wiedzą nawet najwięksi laicy na Golęcinie. Poza tym sam mecz nie ograniczał się do kilku biegów, lecz trwał ponad dwie godziny. Ci żużlowcy, dla których widocznie beton w Gnieźnie to istna niespodzianka, mieli mnóstwo czasu, żeby dopasować przełożenia do warunków panujących na torze. Poza tym, odkąd pamiętam, w Gnieźnie nawierzchnię przygotowuje gnieźnieński toromistrz - to chyba ostrowian nie powinno dziwić.
Tak więc tor szykowany jest tak, jak sobie gospodarz zażyczy. W rewanżu zaś tor ostrowski będzie taki, jaki zażyczą sobie decydenci z Ostrowa Wlkp. To również wydaje mi się prawidłowe. Za niepotrzebne uznać więc należy marudzenia o zbyt suchym i twardym torze. Owszem, nad stadionem wirowała chwilami burza piaskowa, ale profanacją sportu bym tego nie nazwał. Fakt, że ukochana drużyna przegrywa nie powinien wywoływać tak skrajnych emocji. Poza tym lakonicznie stwierdzę, że ów tor był przecież równy dla wszystkich. Tak więc proponuję przyhamować emocje, a rachunkiem za wodę solidarnie obciążyć sędziego i ostrowian.
Dorzucając jeszcze swoje trzy grosze do kwestii ostrowskiej polityki kadrowej, wspomnieć należy o Adrianie Gomólskim, który zdobył na gnieźnieńskim torze pierwsze punkty w lidze. Miło przyjętemu wychowankowi Startu w końcu udało się przełamać. Mimo, iż starszy z braci Gomólskich nie dysponował tego dnia szybkim sprzętem, zaprezentował się przyzwoicie, zwłaszcza na tle mizerii niektórych kolegów z drużyny. Po wygraniu pierwszego z biegów nominowanych, publiczność gnieźnieńska żegnała go owacją na stojąco, co nie zdarza się często wychowankom Startu, przyjeżdżającym do pierwszej stolicy Polski w innym plastronie, niż czerwono-czarny. Gomólski udowodnił tym samym, że nie powinno się go zbyt pochopnie skreślać. Zaprezentował się o niebo lepiej od chociażby Roberta Miśkowiaka, czy Daniela Kinga. Rezygnowanie z niego przez trenera Jana Grabowskiego po jednym nieudanym biegu, co miało miejsce w dotychczas rozegranych meczach z Rzeszowem i Poznaniem, było po prostu błędem. Zawodnik, który w zeszłym sezonie był liderem zespołu, mający zapewne jeszcze w pamięci zeszłoroczną nieprzyjemną kontuzję, powinien mieć możliwość zaprezentowania się w całym spotkaniu. Tym bardziej, że koledzy z drużyny swoim poziomem od niego nie odstają, a jeden bieg wyznacznikiem dyspozycji zawodnika być nie może. Trener Grabowski powinien przewidywać, że w Gnieźnie przywita go typowy beton, co byłoby jednoznaczne, że na torze najlepiej poradzą sobie "startowcy". Nie wystawienie w podstawowym składzie Gomólskiego, który na tym torze się "wychował", było więc zwykłą głupotą. Sam zawodnik udowodnił, że nadal jest wartościowym jeźdźcem i odstawianie na boczny tor jest przedwczesne i niesłuszne.
Trenerowi Mirosławowi Kowalikowi zaś zapewne się upiekło. Ewentualna przegrana z Ostrowem Wlkp. mogła wiązać się z przejściem na zasiłek dla bezrobotnych. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, Start Gniezno pod jego wodzą po czterech kolejkach meczowych nie zdobyłby punktów. Mowa o czterech, gdyż następna konfrontacja czeka czerwono-czarnych w Tarnowie, a takiego cudu, jak zwycięstwo z "Jaskółkami", nie obiecałby gnieźnianom nawet sam Donald Tusk. Póki co Kowalik nie pozostawia po sobie dobrego wrażenia, bo zamiast niego decyzje w trakcie meczu podejmuje gro innych osób. Niezdecydowany i niepewny trener wykazał się już w Grudziądzu fatalnymi zmianami swoich zawodników. Liczę więc, że gnieźnieński trener zrozumie znaczenie swoje funkcji i stanie się naprawdę pomocnym dla członków drużyny. Nie należy przecież zapominać, jakie sukcesy Kowalik odnosił w poprzednich sezonach z ekipą z Poznania.
W końcu Start zdobył punkty - i to w jak spektakularny sposób. Nie umniejszy tego marudzenie niedowiarków, szukających uzasadnienia porażki zespołu z Ostrowa Wlkp. w "zaskakująco" twardym torze. Mam więc nadzieję, że ta wygrana będzie początkiem udanej batalii tegorocznego beniaminka o pozostanie w gronie pierwszoligowców, z oczywiście czynnym udziałem licznej gnieźnieńskiej publiczności