Gabriel Waliszko. Z drugiej strony ekranu: Australijski paradoks z Polakami w tle (felieton)

Australijska Grand Prix pokazała możliwości polskiego żużla i słabość organizatorów w promowaniu mistrzostw globu z miejscowym mistrzem świata w kolebce speedwaya. To kolejny sygnał, że bez nas ten sport już by nie istniał.

Gabriel Waliszko
Gabriel Waliszko
Od lewej: Patryk Dudek, Jason Doyle i Tai Woffinden WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Od lewej: Patryk Dudek, Jason Doyle i Tai Woffinden

Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriela Waliszki, dziennikarza nc+.

***

Zawody w Melbourne i ich otoczka przyniosły kilka refleksji. Po pierwsze, że niecała połowa zapełnionych miejsc na stadionie, który miał przeżywać mistrzostwo świata swojego człowieka, jest poważną niedoskonałością cyklu. Australijczycy mogli kupować bilety przez kilka dobrych miesięcy i ostatecznie nabyli jakieś 20 tysięcy. Tymczasem w Polsce niecałe dwie doby sprzedaży wejściówek na Narodowy przyniosły taki sam wynik. Powód? Zainteresowanie i ceny.

U nas żużlowa impreza (mimo że to ponoć sport numer 4 albo 5) na efektownym stadionie ciągle przyciąga fanów z całego kraju, a w Australii trudno przebić się przez rugby, krykiet, football czy ściganie konne. Na warszawską rundę można wejść już za 29 złotych, na żużlowy turniej w Melbourne ceny zaczynały się od 49 dolarów australijskich (czyli 150 zł) aż do 174. Informacji o turnieju wyłaniającym mistrza globu nie było widać nigdzie na ulicach ani w mediach. A przecież rodzinna miejscowość Jasona Doyla leży ledwie (jak na Australię) 1000 km od areny walki, podobnie jak miejscowość Maitland gdzie zainaugurowano prawdziwe zuzlowe ściganie. Wszystko więc jasne.

Po drugie, sportowo coraz bardziej rośniemy w siłę. W zawodach indywidualnych doganiamy najlepszych. Na poziomie seniorskim ostatnie złoto mieliśmy w 2010 roku za sprawą mistrza Golloba, teraz sięgamy po srebro sezon po tym, jak cieszyliśmy się z brązu. Wyniki robią nam debiutanci, którzy mają przed sobą jeszcze lata ścigania. Udział w finale na Etihad Patryka Dudka i Bartka Zmarzlika to taki znak - symbol nowego układu sił, który zaczyna się w światowym speedwayu.

Mistrzostwo zdobył jeszcze tym razem 32-latek bo był najbardziej zdeterminowany i skupiony na celu, ale w najbliższych latach o złoto będą bić się młodsi. Dudek, Zmarzlik, Maciek Janowski będą czytać ścieżki coraz lepiej, a Przemek Pawlicki pomiesza nie raz szyki starym wyjadaczom. Jestem przekonany.

Po trzecie, dobre wybory. Nie przyłączam się do fali krytyków, że dzikie karty na sezon 2018 zostały przestrzelone. Bo mogło być gorzej. Bo w cyklu mógł jeździć na przykład Jason Crump. - Mam gorącego newsa o pewnym Australijczyku, który wraca na tor - mrugał szelmowsko okiem szef światowego departamentu Armando Castagna na stadionie w Melbourne.

Żarty żartami, ale dzikusy dla Grega Hancocka i Nickiego Pedersena były oczywistością i to nawet przy zagrożeniu, że któryś nie odnajdzie się na motorze na nowo. Chris Holder to człowiek z ważnej sponsorskiej stajni, a Martin Vaculik jest w tym gronie najbardziej rozwojowy. Czekam więc na nowy sezon, bo zagadek do rozwiązania będzie tak wiele jak nigdy. Czy rutyniarze powrócą i w jakim stylu, czy nasze strzelby odpalą na złoto, czy będą trafione lokalizacje, czy w Melbourne zobaczymy jakiś pomysł na pełny 45-tysięcznik. Wiele sportowych pytań i niewiadomych odpowiedzi. Będzie zacnie.

Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+

ZOBACZ WIDEO Prezes PGE Ekstraligi chwali Włókniarza Częstochowa


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Czy dzikie karty na sezon 2018 trafiły we właściwe ręce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×