Wspomnienie o Alfredzie Smoczyku

W silnej obsadzie zostanie rozegrana w niedzielę na torze leszczyńskiej Unii kolejna już edycja zawodów upamiętniających pamięć tragicznie zmarłego Alfreda Smoczyka. Będzie to zarazem już pięćdziesiąty dziewiąty turniej poświęcony temu wspaniałemu zawodnikowi.

Z legendą Alfreda Smoczyka jest troszkę jak ze Słowackim – każdy wie, że obaj byli wielcy w swoich specjalnościach, jednak z twórczością poety zawsze możemy się zapoznać sięgając do dzieł jego autorstwa. O bożyszczu nie tylko leszczyńskiej publiczności pozostały nam jedynie legendy i opowiadania, a także nieliczne wycinki z gazet zgromadzone w publikacjach na temat polskiego sportu żużlowego. Mogę się założyć, że chyba żaden z czytających ten tekst (wliczając w to oczywiście autora) nigdy nie miał okazji zobaczyć w akcji na żywo Alfreda Smoczyka. Nie ma się czemu jednak dziwić, skoro bodajże największy talent (legendy) polskiego speedwaya zmarł w 1951 roku. Spróbuję przybliżyć nieco sylwetkę tego wspaniałego sportowca.

Alfred Smoczyk urodził się 11 października 1928 r. w Kościanie. Już jako czternastolatek został zmuszony (zgodnie z nakazem okupanta) do pracy. Z powodu braku odpowiednich warunków fizycznych do ciężkiej pracy na roli, Alfred został odesłany do pracy jako goniec. I tak zaczęła się jego przygoda z motocyklami. Smoczyk często bywał ze swym rumakiem kierowany do naprawy, co było świetną okazją do podpatrywania i poznawania tajemnic skrywanych przez dwukołową maszynę.

Po wojnie, w maju 1946 r. osiemnastoletni wówczas Smoczyk wstąpił do Leszczyńskiego Klubu Motorowego. Po zaledwie trzech miesiącach nastąpił debiut w oficjalnych zawodach. Młody żużlowiec od początku swej przygody z czarnym sportem spisywał się rewelacyjnie. Mimo, iż dysponował słabszym sprzętem to wygrywał z dużo starszymi i przede wszystkim bardziej doświadczonymi rywalami.

W 1947 r. został wicemistrzem Polski w klasie motocykli do 250 cm3. Świetne występy w barwach leszczyńskich Byków zaowocowały powołaniem do kadry Polski. 26 września 1948 r. w meczu z czołową ekipą świata Czechosłowacją, debiutant poprowadził biało – czerwonych do wygranej 75:73, zdobywając przy tym komplet punktów.

W kolejnym sezonie "Fred" dzielił i rządził nie tylko na krajowym podwórku, ale także był gwiazdą drużyny narodowej. Na holenderskich obiektach (Niderlandy uważane wtedy były za potęgę żużla), w licznych turniejach pokonywał wielu znakomitych zawodników z kraju tulipanów i Wielkiej Brytanii. Holendrzy proponowali nawet, by Smoczyk na stałe zamieszkał w ich kraju i reprezentował barwy tamtejszych klubów. Mimo wielkich perspektyw i zarobków jakie mu oferowano postanowił wrócić z reprezentacją do Polski.

W 1949 r. w historycznych, bo pierwszych Indywidualnych Mistrzostwach Polski bez podziału na klasy triumfował właśnie Alfred Smoczyk. Rok później już jako reprezentant CWKS Warszawa (służba wojskowa) wygrał ostatni w swoim krótkim życiu turniej. Był to "Srebrny Łańcuch", a miało to miejsce 17 września na torze w Ostrowie. Alfred Smoczyk w "swoim" okresie był bodajże najbardziej rozpoznawalnym polskim sportowcem, kibice przemierzali setki kilometrów by móc mieć okazję zobaczyć go w akcji.

Kochał szybkość. I właśnie to ona go pokonała. 26 września wracając do Leszna, w okolicach lasu Kąkolewskiego czerwona Jawa kierowana przez Alfreda Smoczyka rozbiła się na drzewie. Smoczyk zginął na miejscu. Pośmiertnie został mu przyznany tytuł zasłużonego mistrza sportu, a PZM przyznał mu tytuł mistrza Polski w jeździe na żużlu za sezon 1950. Za wybitne zasługi w dziedzinie rozwoju i propagandy sportu żużlowego Prezydent PRL Bolesław Bierut odznaczył pośmiertnie Alfreda Smoczyka krzyżem oficerskim orderu Odrodzenia Polski.

Alfred Smoczyk na żużlu startował zaledwie cztery lata, podczas których osiągnął bardzo wiele. Skala jego talentu była podobno nieograniczona. Być może to on byłby pierwszym Polakiem z tytułem najlepszego na świecie w żużlowej specjalności. Niestety los okazał się okrutny.

Od 1951 r. rozgrywany jest turniej upamiętniający tego znakomitego zawodnika. Na starcie memoriału nigdy nie brakowało najlepszych polskich a z czasem zagranicznych jeźdźców. Kto wygra tegoroczną edycję trudno stwierdzić. Najważniejsze jest jednak to że pamięć o "Wielkim Fredzie" trwa i nadal trwać będzie.

Źródło artykułu: