Tomasz Janiszewski: BSI w ślepej uliczce. Z wężem w kieszeni (komentarz)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik na drugim planie. W kasku żółtym Niels Kristian Iversen
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik na drugim planie. W kasku żółtym Niels Kristian Iversen

Luksus w Polsce i na prywatce w Walii, solidność w Danii, rutyna w Czechach i to by było na tyle. Potem odbębnienie kilku rund, głównie na prowincjach, bo w kilku miejscach spalono za sobą mosty. Oto pomysł BSI na mistrzostwa świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Piszę o tym, ponieważ na jednym z portali społecznościowych zostałem wywołany do tablicy przez cenionego felietonistę WP SportoweFakty Grzegorza Drozda. Dyskusja toczona była na temat tego, że w sumie to nie dzieje się nic złego w tym, że światowy speedway zjeżdża na kolejne prowincje (bo żużel to żużel), czego dowodem jest dołączenie do cyklu, kosztem Sztokholmu, kilkutysięcznego szwedzkiego Hallstaviku. Ten temat poruszyłem w artykule o tym, że Benfield Sports International traci kolejne duże miasta. Tam w dwóch akapitach delikatnie dałem do zrozumienia, że firma z Wielkiej Brytanii nie sprawdza się jako promotor Grand Prix.

Utrata Friends Areny, Etihad Stadium w Melbourne (do tego jeszcze odpadło solidne Daugavpils) to kolejny krok w tył światowego żużla, odejście od planu prezencji tej dyscypliny na znaczących arenach i przejście prosto w ślepą uliczkę w kwestii działań na przyszłość. Sam fakt, że dotąd nie znamy oficjalnego kalendarza tegorocznego Grand Prix i Drużynowego Pucharu Świata, nie pozwala oceniać działań decydentów zbyt wysoko i co najważniejsze, poważnie.

BSI, przejmując niegdyś stery nad mistrzostwami, zobowiązało się nadać im nową jakość, należny prestiż, wprowadzić na piękne obiekty w dużych miastach i przy okazji jak mniemam, pchnąć cały speedway do przodu. Czymś musiała przecież przekonać światową federację do powierzenia jej sterów nad mistrzostwami świata. Tymczasem mamy 2018 rok i cała karuzela, jak powszechnie wiadomo, nakręcana jest już tylko przez Polskę i prywatny folwark BSI w Cardiff. Wiele dużych miast przepadło, w kalendarzu nadal widnieje nudne Krsko, a wcześniej były np. prowincje we Włoszech. Nic znaczącego nie zostało więc przez lata zbudowane (Warszawa to pomysł PZMot-u). Poza ego promotorów i ich portfelami.

Od razu zaznaczę, że nie jestem zwolennikiem organizacji większości rund na sztucznych torach, a takie siłą rzeczy w dużych miastach na nowoczesnych arenach trzeba potem budować. Żużel musi zachować pewną dozę autentyczności. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, żeby zjeżdżać do miejsc podobnych do Hallstavik, czyli de facto małych lokalizacji, ale pod warunkiem, że będą zachowane tam przynajmniej minimalne standardy infrastrukturalne. Nie twierdzę, że Hallstavik to ciemnogród i że żużla nie powinno tam być poza występami w lidze miejscowej Rospiggarny. Sądzę tylko, że takie miejsca nie spełniają należnych wymogów IMŚ i jeśli zestawimy je z Warszawą czy Cardiff, należy je ocenić po prostu jako peryferia.

Mam w sobie żużlowy romantyzm. Lubiłem oglądać turnieje w Linkoeping, Vojens (niekiedy zjeżdżały tam prawdziwe tłumy), czy Pocking z tekturowymi wręcz bandami. Wyjątkowy klimat, prostota i ściganie. Ale też inne czasy. Wiemy, że żużel nie jest sportem kojarzonym z aglomeracjami i że w krajach, w których występuje, nie jest to dyscyplina z pierwszych stron gazet. Nie mniej dziś przy takich pieniądzach, jakie w tym sporcie są, zmaganiom w GP, które były, są i będą (pomimo swoich ułomności) najważniejszymi w sporcie żużlowym, nie przystają turnieje, z całym szacunkiem, w lesie, gdzie za bandą mamy trawę i trzy krzesełka na krzyż. Nie ma na to zgody, choć tam też pojedziemy w czterech w lewo. GP musi być jednak wizytówką w znaczeniu globalnym, a jego promotorzy wiarygodną i mającą wiele pomysłów firmą.

BSI zdaje się nie mieć żadnej sensownej idei na rozwój i promocję żużla, a ma przecież pod ręką najlepszych zawodników i to z trzech kontynentów. Zamiast tworzyć i rozwijać projekt będący lokomotywą tego sportu, swoistym eldorado, wszystko staje się niczym szczególnym, przede wszystkim dla coraz większej rzeszy kibiców. Jest Warszawa i pojawia się Hallstavik, które dokłada się do nieustannie branego z braku laku Krsko. A samym zawodnikom od lat płaci się wynagrodzenie nijak mające się do prestiżu ścigania o najcenniejsze medale.

Dalsza część tekstu na drugiej stronie ->
[nextpage]Nie przepadam i nie oglądam Formuły 1, ale tam nikt nie zorganizuje ścigania na ulicach Sandomierza (z pełnym szacunkiem do tego pięknego miasta) nieopodal plebanii Ojca Mateusza, by tydzień później jechać do eleganckiego Monako. Tam w kalendarzu mamy, chociażby Bahrajn, Malezję i Singapur. W żadnym wypadku nie oczekuję tego samego od BSI, bo tu nie chodzi o egzotykę za wszelką cenę, ale decydenci z F1 pokazują, że można zorganizować coś gdzieś, gdzie sporty motorowe nie należą do przesadnie popularnych. Trzeba jednak chcieć, mieć pomysły, wysilić się, poszukać i zbudować zaplecze finansowe (zachowujemy tutaj rzecz jasna odpowiednie proporcje pomiędzy F1 a żużlem), a nie bazować na Polakach, którzy przecież i tak za wszystko zapłacą. A miejscami, niestety, trzeba też zainwestować. Nie tylko na własnym podwórku w Walii.

Nie zgadzam się z tym, że prywatna firma, która działa sama, nie ma obowiązku podjąć kroków inwestycyjnych w dobre imię jakiejś misji. BSI robi to niechętnie albo w ogóle. Chłodna kalkulacja to gdzie i ile zarobimy i dalej już tylko wegetacja z przysłowiowym wężem w kieszeni. Jasne. Nie jestem na tyle naiwny, żeby wierzyć, że troska o rozwój sportu wygra nad troską o zarobek, ale promotorzy z Wysp zdają się mieć gdzieś to, do czego przed laty się zobowiązali. Nawet w minimalnym stopniu. A to już staje się niebezpieczne, bo gołym okiem widać, że światowy żużel traci grunt pod nogami.

Z zaciekawieniem czytałem w listopadzie felieton Tomasza Dryły  mówiący o naturze BSI. Kto nie przeczytał, koniecznie musi nadrobić lekturę. Jako wieloletni obserwator i kibic żużla, a także coroczny świadek turniejów GP w Toruniu nie mam powodu, by nie wierzyć w słowa redaktora NC+, mówiące o bucie firmy w Polsce i tym jak traktuje swoich partnerów poza naszym krajem. Ba, na Motoarenie byłem świadkiem sceny, w której kilku pracowników tej firmy (mających na sobie eleganckie koszule z własnymi emblematami), mówiących rzecz jasna po angielsku, popijało w stadionowym pubie drinka za drinkiem, podczas gdy za szybą toczyły się zawody, które… kompletnie ich nie interesowały. Przyjechali więc oni nie na zawody, tylko na prywatną imprezę, na której pobalowali. Niesmaczne.

Podam inny przykład bylejakości. W cyklu od 23 prawie lat jedną z głównych postaci jest Greg Hancock. Marka, legenda, wielokrotny mistrz. Głównym sponsorem GP i przy okazji 47-latka, od kilku już lat jest amerykański koncern napoju energetyzującego mającego siedzibę w Kalifornii, czyli tam, gdzie ten żużel istnieje. Biorąc więc pod uwagę obecność w stawce słynnego kalifornijskiego zawodnika, biznesowe układy z Monsterem i tradycje speedwaya w Stanach Zjednoczonych, uznaję za wstyd nie podjęcie się przez tyle lat zorganizowania zawodów właśnie tam, choćby jednej czy dwóch rund. Zaryzykuję tezę, że BSI nie musiałoby sobie nawet przesadnie wyrywać rękawów, by mieć tam interesujący produkt. Amerykanie potrafią zrobić widowisko nawet z rodeo.

Pamiętacie przed laty próby dojścia do konsensusu z Rosjanami z Togliatti? Mają tam wszystko, by gościć u siebie żużel z najwyższej półki. Problem pojawił się, gdy chciano wyciągnąć od Rosjan grubą kasę za prawa do organizacji. Ci się nie dali, nie zapłacili, GP tam nie zawitało i pewnie długo nie zawita. Po latach do tego samego Togliatti przyjechało gnębione swego czasu przez to samo BSI toruńskie One Sport z SEC, Eurosportem i misja międzynarodowego żużla w Rosji się powiodła.

Wiem, że BSI jest trochę w pułapce z uwagi na traktowanie żużla po macoszemu przez FIM. Żużel nie należy do istotnych sportów w jego strukturach. Ale Brytyjczykom raczej taki układ odpowiada. Wiedzą, że mogą robić, co chcą i wiedzą, że i tak dostaną pozwolenie na organizację cyklu. Fakt. Nie ma innych chętnych na jego prowadzenie, a być może są oni szybko zniechęcani i FIM wychodzi z założenia, że lepiej zostawić, tak jak jest. Czyli koniec końców byle jak. Koło się zamyka.

ZOBACZ WIDEO Wypadek Tomasza Golloba wstrząsnął Polską. "To najważniejszy wyścig w jego życiu"

Źródło artykułu: