Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Dorośli i wyluzowani Aussie. U Polaków jest za mało samodzielności (felieton)

"Nowy Doyle" został nowym mistrzem Australii. W porywającym momentami pojedynku górą o tytuł najlepszego z Kangurów został Rohan Tungate. Kolejny niepozorny Aussie, niczym Kopciuszek, podąża tropem aktualnego mistrza świata Jasona Doyle'a.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Jack Holder i Brady Kurtz walczą o punkty na torze WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Jack Holder i Brady Kurtz walczą o punkty na torze

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Czarne dni

- Dzisiaj każdy Australijczyk jest dobry - stwierdził kiedyś były już prezes Stali Rzeszów w radiowym wywiadzie zapytany o transfer "no name'a" - Josha Grajczonka. Kangur z polskimi korzeniami okazał się strzałem w dziesiątkę, ale to nie do końca tak, jak mówi Łabudzki, że wszyscy Australijczycy są dobrzy. Od dziesiątek lat przybywają do Europy, aby zostać zawodowymi żużlowcami. Najpierw u siebie w kraju przechodzą przez poszczególne szczebelki kariery. Od 50-tki, przez 80-tki, 125, 250, aż po wreszcie dojrzałe pięćsetki. Jeżdżą u siebie na krótkich i wąskich torach, a także na przeraźliwie długich i szerokich. W ostatnich kilkunastu latach morderczą pracę w propagowaniu speedwaya na Antypodach wykonywał Ivan Mauger. To on jako jeden z pierwszych wręczał pierwsze puchary w karierze Warda, Morrisa, Batchleora, Holdera, czy wcześniej Sullivana i Crumpa. Najzdolniejsi przybywają do Europy jako nastolatkowie. Od zera atakują szczyt. Po drodze czeka na nich wiele pułapek. Na torze, i poza torem.

- Nasi żużlowcy zbyt szybko wyjeżdżają na Stary Kontynent i bywa, że nie dają rady. Różnice kulturowe, pogodowe, twarda rywalizacja i obciążenia związane ze startami tłamszą ich i wracają zdołowali do Australii - mówił na początku lat 50. Mr White, sekretarz w Australia Speedway Control Board. - Po przyjeździe na drugi kraniec świata istotnie czeka na nich wiele pułapek życia. Zawód profesjonalnego żużlowca jest ekscytujący i niekiedy żyje się na pełnym gazie. Nie tylko na torze - mówił mi legendarny Neil Street. - Gdy ojciec zakończył karierę, odszedłem od żużla. Ale szybko dałem się namówić. Miałem zaledwie 15 lat. Na początku żużel mnie nudził. Spróbowałem bardziej na poważnie i spodobało mi się. Planuję jeździć 25 lat. Nie palę, nie piję, nie imprezuję i nie mam dziewczyny. Żużel traktuję bardzo poważnie i jest dla mnie najważniejszy - zwierzał się na początku lat 50. super utalentowany nastolatek Roonie Moore.

Mirac - urodzony na Tasmanii - zdążył co prawda zdobyć dwa tytuły mistrza świata, ale bożyszcze światowego żużla szalonych lat 50. nie dotrzymał słowa i oprócz żużla targały nim również inne namiętności. Wyścigi samochodowe, piękne kobiety, czy nieodłączny papieros w ustach. Żużlowy James Dean, którego żużlowy dream przerwał makabryczny upadek i skomplikowane złamanie nogi w 1963 roku. Przypomina niektórych dzisiejszych australijskich asów. Do ukochanego Wimbledon Dons wrócił siedem lat później, ale nigdy już nie był tak dobry, jak przed kontuzją.

Kontuzje - to one oprócz aklimatyzacji wśród Europejczyków są największym wrogiem młodych Aussie, którzy pokochali speedway. Niektórzy z nich stracili formę, zdrowie i życie. Kontuzje zawsze sprawiają, że zawodnik jest na zakręcie. Mniej lub bardziej ostrym. Nie ma formy, nie ma pieniędzy. Jest za to cała masa bólu, wątpliwości, i kłopotów W tych arcytrudnych chwilach muszą dokonywać wyborów, jak dalej żyć: czy dalej igrać z losem na żużlowych torach, gdzieś z dala do domu, czy wrócić do rodzinnych gniazd i zacząć normalnie życie. Zawsze w nich widzimy najemników, a to ludzie, którzy jak każdy z nas próbują ułożyć swoje życie. W tym przypadku daleko od domu, z pięknym, ale i przeklętym speedwayem.

Na Wyspy Brytyjskie przybyło ich wielu. Wielu z nich zapisało przepiękne kariery. Byli maszynami do zdobywania punktów, herosami i gwiazdami kibiców. Ale tylko sześciu z nich zdobyło tytuły mistrza świata: Lionel van Praag, Bluey Wilkinson, Jack Young, Jason Crump, Chris Holder i Jason Doyle. Wielu z nas do listy największych kangurzych nazwisk dopisuje Leigh Adamsa. Sparaliżowanego "Lejka" zalicza się do największych spośród tych, którzy nigdy nie sięgnęli po tytuł mistrza świata. Adams na tej liście nie jest jedyny.

ZOBACZ WIDEO Finał PGE Ekstraligi to był majstersztyk w wykonaniu Fogo Unii!
Vic Duggan i Graham Warren, to powojenna dwójka Australijczyków na miarę zjawiska Darcy'ego Warda. Kochały ich tysiące kibiców. Jeździli tak, jak nikt inny. Ale na początku lat 50. doszło do czarnej serii na torach żużlowych. Najpierw zimą w Australii zginęli Ray Duggan i Norman Clay. Zaś 1 lipca 1950 roku, to chyba najczarniejszy dzień w historii żużla. Tego samego dnia śmiertelne urazy na dwóch różnych torach odnieśli Joe Abbott i Jock Shead. Po sezonie w Europie czołówka przeniosła się z powrotem na Antypody. Tam na początku roku zginął wielki australijski wojownik Ken Le Breton.

Dwa tygodnie później, niejako w klimacie niedawnej tragedii - kibice na prezentacji uczcili ciszą Bretona - fatalną kraksę w wyścigu na dochodzenie (popularne wtedy handicapy) zaliczył niekonorowany król speedwaya - Graham Warren. W Nowej Zelandii przeleciał przez kierownicę, a dziesięciotysięczna publiczność zamarła z przerażenia. W wyniku tych wszystkich zdarzeń Vic Duggan, niedawny dominator, popadł w sportową apatię i skończył z żużlem. Warren zaś znacznie spuścił z tonu, szybko zakończył karierę i jak nasz Marek Cieślak oddał się kolarstwu, a w żużlu zakończyła się era cudownego "boomu" na czarny sport. Okazał się zbyt czarny.

Dalsza część artykułu na kolejnej stronie ->

Czy Rohan Tungate wkrótce może zostać równie skutecznym zawodnikiem jak Jason Doyle?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×