Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.
***
Czarne dni
- Dzisiaj każdy Australijczyk jest dobry - stwierdził kiedyś były już prezes Stali Rzeszów w radiowym wywiadzie zapytany o transfer "no name'a" - Josha Grajczonka. Kangur z polskimi korzeniami okazał się strzałem w dziesiątkę, ale to nie do końca tak, jak mówi Łabudzki, że wszyscy Australijczycy są dobrzy. Od dziesiątek lat przybywają do Europy, aby zostać zawodowymi żużlowcami. Najpierw u siebie w kraju przechodzą przez poszczególne szczebelki kariery. Od 50-tki, przez 80-tki, 125, 250, aż po wreszcie dojrzałe pięćsetki. Jeżdżą u siebie na krótkich i wąskich torach, a także na przeraźliwie długich i szerokich. W ostatnich kilkunastu latach morderczą pracę w propagowaniu speedwaya na Antypodach wykonywał Ivan Mauger. To on jako jeden z pierwszych wręczał pierwsze puchary w karierze Warda, Morrisa, Batchleora, Holdera, czy wcześniej Sullivana i Crumpa. Najzdolniejsi przybywają do Europy jako nastolatkowie. Od zera atakują szczyt. Po drodze czeka na nich wiele pułapek. Na torze, i poza torem.
- Nasi żużlowcy zbyt szybko wyjeżdżają na Stary Kontynent i bywa, że nie dają rady. Różnice kulturowe, pogodowe, twarda rywalizacja i obciążenia związane ze startami tłamszą ich i wracają zdołowali do Australii - mówił na początku lat 50. Mr White, sekretarz w Australia Speedway Control Board. - Po przyjeździe na drugi kraniec świata istotnie czeka na nich wiele pułapek życia. Zawód profesjonalnego żużlowca jest ekscytujący i niekiedy żyje się na pełnym gazie. Nie tylko na torze - mówił mi legendarny Neil Street. - Gdy ojciec zakończył karierę, odszedłem od żużla. Ale szybko dałem się namówić. Miałem zaledwie 15 lat. Na początku żużel mnie nudził. Spróbowałem bardziej na poważnie i spodobało mi się. Planuję jeździć 25 lat. Nie palę, nie piję, nie imprezuję i nie mam dziewczyny. Żużel traktuję bardzo poważnie i jest dla mnie najważniejszy - zwierzał się na początku lat 50. super utalentowany nastolatek Roonie Moore.
Mirac - urodzony na Tasmanii - zdążył co prawda zdobyć dwa tytuły mistrza świata, ale bożyszcze światowego żużla szalonych lat 50. nie dotrzymał słowa i oprócz żużla targały nim również inne namiętności. Wyścigi samochodowe, piękne kobiety, czy nieodłączny papieros w ustach. Żużlowy James Dean, którego żużlowy dream przerwał makabryczny upadek i skomplikowane złamanie nogi w 1963 roku. Przypomina niektórych dzisiejszych australijskich asów. Do ukochanego Wimbledon Dons wrócił siedem lat później, ale nigdy już nie był tak dobry, jak przed kontuzją.
Kontuzje - to one oprócz aklimatyzacji wśród Europejczyków są największym wrogiem młodych Aussie, którzy pokochali speedway. Niektórzy z nich stracili formę, zdrowie i życie. Kontuzje zawsze sprawiają, że zawodnik jest na zakręcie. Mniej lub bardziej ostrym. Nie ma formy, nie ma pieniędzy. Jest za to cała masa bólu, wątpliwości, i kłopotów W tych arcytrudnych chwilach muszą dokonywać wyborów, jak dalej żyć: czy dalej igrać z losem na żużlowych torach, gdzieś z dala do domu, czy wrócić do rodzinnych gniazd i zacząć normalnie życie. Zawsze w nich widzimy najemników, a to ludzie, którzy jak każdy z nas próbują ułożyć swoje życie. W tym przypadku daleko od domu, z pięknym, ale i przeklętym speedwayem.
Na Wyspy Brytyjskie przybyło ich wielu. Wielu z nich zapisało przepiękne kariery. Byli maszynami do zdobywania punktów, herosami i gwiazdami kibiców. Ale tylko sześciu z nich zdobyło tytuły mistrza świata: Lionel van Praag, Bluey Wilkinson, Jack Young, Jason Crump, Chris Holder i Jason Doyle. Wielu z nas do listy największych kangurzych nazwisk dopisuje Leigh Adamsa. Sparaliżowanego "Lejka" zalicza się do największych spośród tych, którzy nigdy nie sięgnęli po tytuł mistrza świata. Adams na tej liście nie jest jedyny.
ZOBACZ WIDEO Finał PGE Ekstraligi to był majstersztyk w wykonaniu Fogo Unii!
Vic Duggan i Graham Warren, to powojenna dwójka Australijczyków na miarę zjawiska Darcy'ego Warda. Kochały ich tysiące kibiców. Jeździli tak, jak nikt inny. Ale na początku lat 50. doszło do czarnej serii na torach żużlowych. Najpierw zimą w Australii zginęli Ray Duggan i Norman Clay. Zaś 1 lipca 1950 roku, to chyba najczarniejszy dzień w historii żużla. Tego samego dnia śmiertelne urazy na dwóch różnych torach odnieśli Joe Abbott i Jock Shead. Po sezonie w Europie czołówka przeniosła się z powrotem na Antypody. Tam na początku roku zginął wielki australijski wojownik Ken Le Breton.
Dwa tygodnie później, niejako w klimacie niedawnej tragedii - kibice na prezentacji uczcili ciszą Bretona - fatalną kraksę w wyścigu na dochodzenie (popularne wtedy handicapy) zaliczył niekonorowany król speedwaya - Graham Warren. W Nowej Zelandii przeleciał przez kierownicę, a dziesięciotysięczna publiczność zamarła z przerażenia. W wyniku tych wszystkich zdarzeń Vic Duggan, niedawny dominator, popadł w sportową apatię i skończył z żużlem. Warren zaś znacznie spuścił z tonu, szybko zakończył karierę i jak nasz Marek Cieślak oddał się kolarstwu, a w żużlu zakończyła się era cudownego "boomu" na czarny sport. Okazał się zbyt czarny.
Dalsza część artykułu na kolejnej stronie ->[nextpage]Ferajna Eastera
- Moi chłopcy wkrótce będą najlepsi - rozgadywał na prawo i lewo po zakończonych drużynowych mistrzostwach świata w Gorzowie latem 1990 roku, opiekun Kangurów, człowiek orkiestra, James Easter. Młoda paczka, która miała wydostać z dołka australijski żużel rosła w siłę: Davies, Poole, Butler, Boyce, Adams i Wiltshire. Słowa Jamesa, który słynął z klasycznej zaczeski na głowie, okazały się prorocze. Blondwłosy, niczym Graham Warren, Todd Wiltshire kilka tygodni później na Odsal w Bradford zadziwił świat. Podobnie jak Warren 40 lat wcześniej został wicemistrzem świata. - Miałem zaledwie 20 lat i nie byłem gotowy na taki sukces. Pierwszym, który wypowiedział te słowa był Barry Briggs. Wtedy nikt łącznie ze mną nie rozumiał słów Barry'ego. Czas pokazał, że Briggs wiedział co mówi - komentuje Wiltshire.
- Jeździłem zbyt agresywnie. Chciałem zbyt szybko zdobywać kolejne sukcesy. Czułem dodatkową presję z faktu, że wszyscy zaliczali mnie do czołówki i powtarzali, że wkrótce muszę zostać mistrzem świata. Najpierw kontuzja w 1991 roku, która wyeliminowała mnie z półfinału światowego. Na moje miejsce wskoczył Tony Rickardsson, który awansował do finału i sensacyjnie został srebrnym medalistą. To był dla mnie rok wielkiego rozczarowania. W następnym sezonie z podwójną siłą chciałem udowodnić, co jestem wart. Długo to nie trwało. W styczniu w 1992 roku w Australii złamałem kręgosłup - przypomina tamte wydarzenia Todd, który do ścigania wrócił dopiero po pięciu latach przerwy.
- Polscy kibice myśleli, że tyle trwała moja rehabilitacja, ale prawda jest zgoła inna. Do formy wróciłem już po roku i mogłem jeździć. Ale życie jest bardziej skomplikowane. Miałem żonę i pojawiły się dzieci. Chciałem być odpowiedzialny i postanowiłem spędzić jak najwięcej czasu z moimi chłopakami, zwłaszcza we wczesnych latach ich życia, które są najważniejsze w ukształtowaniu charakteru i osobowości. Poza tym moja energiczna żona realizowała się w wyścigach na motocyklach. W końcu to ona namówiła mnie do powrotu do żużla w 1997 roku! Po powrocie nie jeździłem już tak szybko. Czułem zbyt duży bagaż odpowiedzialności. Wiedziałem, że nie wjadę tam gdzie Gollob, Rickardsson i Crump. O Jasona bałem się najbardziej. Wiedziałem, że jest żywiołem na torze. Bałem się, że skończy tak jak ja i groźna kontuzja zatrzyma go w okresie najlepszym do rozwoju - tłumaczył.
Modły Wiltshire'a o młodego Crumpa zostały wysłuchane. Los oszczędził największego przeciwnika Rickardssona zeszłej dekady. Jeździł wiele i ostro. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Darcy Ward nie zdążył posmakować tytułów w dorosłym towarzystwie. Dla odmiany Chrisa Holdera czarna seria dopadła dokładnie w dwa tygodnie po zdobyciu tytułu mistrza świata. Z kłopotami formy boryka się do dziś. Cameron Woodward po ciężkiej kontuzji barku, z równie ciężkim żalem skończył z żużlem. Za to ożenił się z piękną Naomi i powoli wraca do zdrowia. - Wciąż tęsknię za żużlem, ale ból jest tak ogromny, że nie ma mowy abym wrócił do ścigania - mówi Woodward.
- Ja straciłem najlepsze lata. Być może jeden dzień, jeden bieg, jedna chwila zadecydowała o tym, że to Tony Rickardsson został wielokrotnym mistrzem świata, a nie ja? - zastanawiał się w rozmowie ze mną Wiltshire podczas własnego pożegnalnego turnieju w mroźnym jak na wrzesień wieczorze w szwedzkim Vastervik. Zdaje się, że był to 2003 rok. Todd wzruszony ze łzami w oczach i w białej legendarnej skórze, a kilka metrów od nas w szwedzkim skromnym stadionowym baraczku i we mgle prysznicowej pary, w samym ręczniku paradował zwycięzca tego wieczoru... Tony Rickardsson.
Taki nijaki
Tungate będzie drugim Doyle'em - ocenił chłodnym okiem żużlowego analityka mój znajomy z Ostrowa. Obaj staliśmy za siatką okalającą tor w czeskich Pardubicach, gdzie odbywała się 68. Zlata Prilba. Rohan Tungate właśnie kroił stawkę. - Głupoty pleciesz - odpowiedziałem mu wkurzony. - Tak? To zobaczymy za 2-3 lata - usłyszałem w odpowiedzi. Już nie pamiętam, co mnie wtedy tak zdenerwowało. Może po prostu byłem zmęczony? Była niedziela, a od czwartku byłem w trasie. Najpierw na piątkowe zawody w niemieckim Cloppenburgu, a stamtąd prosto do Czech. Tungate mnie zaskakuje. W dalszym ciągu nie potrafię odnaleźć w nim tego czegoś, co przykuwałoby moją uwagę. Jeździ jakoś tak nijako. Jest to zupełnie inny zawodnik od super twardziela Doyle'a.
Jason ma bajeczne starty, fantastycznie jeździ piką, ustawia motocykl w idealny tor jazdy i wchodzi w każdą lukę. Jego styl jest wyrazisty, ostry i pełny klasy. Tungate? Nie mogę sobie przypomnieć gościa z toru. Ale ma to coś, gdy patrzysz na jego twarz. Podobnie jak Doyle, to człowiek maska. Jakby zahipnotyzowany na żużel. Gdy na niego patrzę przypomina mi Kamila Stocha. Identyczna spokojna twarz i sposób bycia podczas wywiadów. Tacy na pozór "faceci bez prądu", to najlepsza mąka na sukcesy w żużlu. Tungate wygrał mistrzostwo swojego kraju na torach, gdzie nie było dmuchanych band. Za to bywa, że bandy są betonowe. Tommy Knudsen, który przetrącił plecy w Renmark w 1989 roku, może coś na ten temat powiedzieć. Słabe zabezpieczenie aren walki, to jeden z powodów dlaczego w mistrzowskiej serii nie biorą udziału najlepsi. Jason Crump wygrał mistrzostwo kraju tylko dwa razy. Kiedyś - 20 lat temu - Dawid Tapp organizował australijskie Grand Prix i nazwał je Master Series. Walka szła na noże. Byli sponsorzy, publika i telewizja. Były jeszcze obiekty takie jak Showground w Sydney, czy EKKA w Brisbane.
Dalsza część artykułu na kolejnej stronie ->[nextpage]Wyluzowani i dorośli
Był koniec maja, a za oknem dobra pogoda. Taka zwyczajna, leniwa polska niedziela. Zjadłem obiad i miałem ochotę nic nie robić. A na pewno nie wychodzić z domu. Długo marzyłem o takiej niedzieli. W końcu nadarzyła się okazja. No więc leżę tak na łóżku, niby zrelaksowany, ale jedna myśl nie dawała mi spokoju. Miał być żużel w Rzeszowie. Na Hetmańską tego dnia zjechała pilska Polonia. "Nie chce mi się. Nie idę. Bo i po co? Kogo ja tam zobaczę?" - tłumaczyłem sobie. W końcu nie wytrzymałem. "No dobra, sprawdzę składy i zerknę, kto niby miałby mnie zmotywować żeby wyjść z domu".
Włączam komputer, odpalam WP SportoweFakty i śledzę wzrokiem zestaw nazwisk. W jednej chwili krzyknąłem: - Cholera! Brady! Szybki rzut oka na wiszący na ścianie zegar. Wskazówki były bezlitosne: za pięć minut prezentacja! Błyskawiczny prysznic i skok do auta. Zaparkowałem w pierwszym lepszym miejscu na pobliskim osiedlu. Biegiem wparowałem na stadion, a tam prosto do parkingu. Wszedłem tylnym wejściem. Na górze schodów naprzeciwko mieszczą się boksy dla gości. Akurat tego dnia w boksie najbliżej wejścia swój sprzęt ulokował... Brady Kurtz. Na mecz przybyłem oczywiście spóźniony. Właśnie skończył się 5. bieg. Kurtz zaczął słabo i w debiucie nie przywiózł punktów. Resztę spotkania obejrzałem zza boksu Australijczyka, którego pod koniec meczu zacząłem zagadywać.
- Brady, ale ten czas leci. Przez kilka poprzednich lat obserwowałem twoje poczynania na miniżużlu w Australii i z niecierpliwością czekałem na moment, kiedy w końcu zjedziesz do Europy. A tu dziś twój debiut w Polsce. I w dodatku w Rzeszowie! - żartowałem. Młody Aussie tego dnia wyprodukował dobry żużel i przywiózł osiem punktów. - Chcę się rozwijać i wiem, że Polska, to ważny i konieczny przystanek w karierze - powtarzał z nadzieją w oczach na kolejne występy.
- Z nami, Australijczykami, chętnie współpracują promotorzy - tłumaczył Brady Kurtz w rzeszowskim parkingu, w dniu swojego debiutu w najlepszej lidze świata. - Chyba dlatego, że nie marudzimy na wszelkie trudności. Jak każdy chcemy zarabiać jak najwięcej, ale nie narzekamy z byle powodu, bo i tak w porównaniu z Europejczykami mamy przerąbane życie. Naszą siłą jest to, że trzymamy się w paczce. Niby jesteśmy daleko od domu, ale w środowisku mamy wielu kumpli, z którymi możemy odreagować. Nie chodzi o imprezy, ale o zwykłe spotkanie z gośćmi, z którymi szczerze możesz pogadać o kłopotach w robocie. Czyli o żużlu. To jest coś, czego nie da się wytłumaczyć. Takiej rozmowy nie przeprowadzisz ani z koleżanką, ani z rodzicami, ani z promotorem, ani z tunerem, ani z kibicami. Najważniejsze że wiesz, że oni wiedzą, o czym tym mówisz, co czujesz. Mają bowiem takie same problemy i doskonale cię rozumieją. Mimo że nasze rodziny i najbliżsi są daleko, to mamy z kim pogadać. Lubimy się spotykać poza torem, oglądać żużel na trybunach i o nim gadać. Stanowimy paczkę i to jest nasza siła - mówi Kurtz o swoich australijskich ziomach.
- Mogę potwierdzić słowa Brady'ego - rozpoczyna uznany brytyjski tuner Peter Johns, który od lat słynie ze współpracy właśnie z Australijczykami. To na maszynach Johnsa, który mechanikowanie rozpoczął ponad 30 lat temu, po brązowy medal na Odsal w 1990 roku pojechał Wiltshire. W zasadzie trudno znaleźć wśród australijskich żużlowców kogoś, kto nie był klientem siwobrodego Petera, który również był zawodnikiem. - Aussie są specyficzni. A największą ich zaletą jest właśnie to, że nie marudzą. Nie tworzą kwasów i nerwów, jak to bywa w wielu innych przypadkach. Oni wiedzą, że daję z siebie wszystko. Sprzęt jest przygotowany najlepiej jak tylko potrafię. I mają drugą bardzo ważną zaletę - sami podejmują decyzje i sami za nie odpowiadają. Sytuacja jest klarowna. W przypadku polskich żużlowców wiele zamieszania wprowadzają rodzicie, menedżerowie, niekiedy prezesi. Na końcu nie wiadomo kto odpowiada za podjęte decyzje, a cała wina i złość spada na tunera - tłumaczy Johns.
- Na razie żużel jest jedyną moją miłością. Wypełnia mi cały wolny czas. Nie mam dziewczyny, bo by mi tylko w karierze przeszkadzała - opowiadał przejęty Brady Kurtz w rzeszowskim parkingu końcem maja 2016 roku. Nie wiem czy od tamtego momentu coś zmieniło się w życiu Kurtza w powyższych sprawach. Najbardziej jednak tamtego dnia przeżywał odpadniecie w eliminacjach do indywidualnych mistrzostwach świata juniorów. - Wiem, że sukces w tej imprezie pomógłby mi rozreklamować swoje nazwisko i pomógłby w podpisaniu dobrych kontraktów w Szwecji, czy w Polsce. Zawaliłem sprawę totalnie. Dotknąłem taśmy w Berwick. Aż tak bardzo mi zależało, że moje nerwy nie wytrzymały. Ale będę miał jeszcze jedną szansę w przyszłym roku - dodawał. W tej kwestii nastąpiły "drobne" zmiany.
Grzegorz Drozd
Zacytuję sam siebie, to fragment tekstu pisanego parę lat temu:
....Pora skończyć z obowiązkowymi startami juniorów w lidze. Ten przepis m Czytaj całość