Stefan Smołka. Powroty do przeszłości: Polski żużel 40 lat temu - 1977. Złota Stal także bez Plecha (felieton)

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Marek Cieślak i Zenon Plech na PGE Narodowym.
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Marek Cieślak i Zenon Plech na PGE Narodowym.

W roku 1977 urodziło się kilku znanych żużlowców, m.in. Robert Dados i Damian Baliński, ale najbardziej sławnym herosem w tym roczniku pozostaje Nicki Pedersen, obchodzący swoje urodziny w drugim dniu kwietnia.

Powroty do przeszłości to cykl felietonów Stefana Smołki.

***

AD 1977 to był rok bogaty w wydarzenia w Polsce i w świecie, choć historia niesamowicie przyśpieszyła w roku następnym, 1978, a punktem zwrotnym okazał się wybór polskiego kardynała Karola Wojtyły na tron papieski. Tymczasem 16 sierpnia 1977 roku głośnym echem odbiła się, powtarzana we wszystkich językach świata, wieść o śmierci Elvisa Presleya, Króla Rock'N'Rolla. Nie tylko świat muzyczny okrył się żałobą.

Polski żużel w międzynarodowych rozdaniach wciąż się liczył, choć niestety minął już ów złoty sen na jawie (przedział lat 1961-1973), zapoczątkowany tytułem DMŚ 1961 dla Polaków we Wrocławiu, a zakończony mistrzostwem indywidualnym Jerzego Szczakiela podczas chorzowskiego finału IMŚ w 1973 roku. W dawno minionych latach (1959-1961) na tzw. staże w lidze brytyjskiej za zgodą "centrali" wyjeżdżali Marian Kaiser, Stefan Kwoczała, Henryk Żyto, Paweł Waloszek i Kazimierz Bentke, zaś samowolnie uczynił to Tadeusz Teodorowicz).

W drugiej połowie lat 70. nadal w grze pozostawali wybitni polscy żużlowcy, każdorazowo budzący swoimi występami respekt w Europie. Należeli do nich przede wszystkim Edward Jancarz i Zenon Plech, obaj gorzowianie dekorowani medalami MŚ, idąc tropem wytyczonym przez Antoniego Worynę (Poole Pirates 1973-1974) dostali oferty kontraktów w lidze brytyjskiej. Potem otwarto szerzej bramy i do nich dołączali inni Polacy, aspirujący do światowej elity, nieco później również zasilający angielskie kluby, jak choćby Bolesław Proch (Reading), Marek Cieślak (White City), Jerzy Rembas (Leicester), Andrzej Tkocz (Poole Pirates), Henryk Gluecklich (Reading), Jerzy Trzeszkowski i Leonard Raba (obaj Swindon) oraz Piotr Pyszny (Poole i Halifax), by wymienić tylko tych najbardziej znanych polskich "Anglików" dekady lat 70. W osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych latach na Wyspy wyjeżdżała już dużo szersza grupa polskich żużlowców, aczkolwiek przełożenie na sukcesy międzynarodowe miało to znikome, by nie powiedzieć żadne.

Mistrzowska Stal Gorzów - archiwum, fot. Marek Smyła
Mistrzowska Stal Gorzów - archiwum, fot. Marek Smyła

Do eliminacji Indywidualnych Mistrzostw Świata przystąpiła jak zwykle szeroka grupa Polaków. Edward Jancarz, Marek Cieślak i Andrzej Tkocz w zachodnioniemieckiej Bremie zmieścili się w pierwszej piątce, niejaki opór postawili im tylko Niemiec Egon Mueller i Henry Kroeze z Holandii. Z czeskiego Slanego, Wiednia i Debreczyna awansowali ponadto: Zenon Plech, Jerzy Rembas, Andrzej Jurczyński, Bogusław Nowak, Jerzy Szczakiel, Zdzisław Dobrucki, Henryk Gluecklich, Jan Mucha i Mieczysław Woźniak. Z półfinałów kontynentalnych przedarli się już tylko Rembas, Nowak, Mucha, Cieślak, Jancarz i Jurczyński jako rezerwowy. Odpadli: Plech, Woźniak, Dobrucki, Tkocz i Gluecklich. Na finale kontynentalnym w radzieckim Togliatti dalej, już bezpośrednio do światowego finału, przeszli tylko Edward Jancarz i Jan Mucha, cała reszta Polaków odpadła. Na Ullevi, podczas kulminacji IMŚ w Goeteborgu, Polacy oglądali przeważnie plecy rywali, Jancarz zdobył 4 punkty, a Mucha - 1. Zwyciężył Ivan Mauger przed Anglikiem Peterem Collinsem, Ole Olsenem z Danii i drugim z Anglików Michaelem Lee.

Pozostało nam ekscytować się zmaganiami drużynowymi narodowych teamów. Do finału mistrzostw świata par Polacy nie dojechali, zostało nam więc tylko kibicować jak w finale u siebie w Manchesterze wygrali zdecydowanie Anglicy przed Szwedami i Niemcami. W decydującej rozgrywce drużynowych mistrzostw globu we Wrocławiu na szczęście polska reprezentacja wzięła udział, a to dzięki półfinałowemu czwórmeczowi w Pradze. W Czechach wygrali minimalnie gospodarze, o dwa punkty przed Polską i kolejne dwa przed Niemcami. Awans wydarł Niemcom Plech po porywającej walce w ostatnim wyścigu. Co ciekawe jedynym niepokonanym na Markecie był Niemiec Hans Wassermann, a bardzo dobrze pojechał też Egon Mueller, gromadząc 10 punktów, tak samo jak Vaclav Verner i Zenon Plech.

ZOBACZ WIDEO Wypadek Tomasza Golloba wstrząsnął Polską. "To najważniejszy wyścig w jego życiu"

Polacy awansowali do Wrocławia dzięki bardziej wyrównanemu od Niemców składowi (Plech - 10, Jancarz - 9, Rembas - 6 i Nowak - 5). Na Stadionie Olimpijskim jednak to nie wystarczyło, by pokonać odlatujących nam Anglików (Peter Collins - 10, Dave Jessup - 9, Michael Lee - 9, John Davis - 6), a nawet wygrana z Czechami wcale nie przyszła Polakom łatwo - tylko dwa punkty przewagi. Zabrakło połamanego trzy tygodnie wcześniej Plecha, więc godnym rywalem Angoli był tylko Edward Jancarz - 10 punktów, pozostali: Bogusław Nowak - 6, Jerzy Rembas - 6, Marek Cieślak - 2 i Ryszard Fabiszewski - 1. Do srebra DMŚ to wystarczyło.

Skupionego na Anglii Jancarza zabrakło w walce o tytuł najlepszego żużlowca w Polsce. W eliminacjach przed finałem wyróżnili się szczególnie Piotr Pyszny wygrywający w Tarnowie, Andrzej Tkocz w Zielonej Górze, Tadeusz Gortat w Łodzi oraz, niespodziewanie urastający do faworyta, a niemłody już przecież (36 lat), Józef Jarmuła, najlepszy na Slavii w Rudzie Śląskiej oraz potem w częstochowskim półfinale. Odpadali natomiast po kolei m.in. Jan Ząbik i Janusz Plewiński z Torunia, defektujący Henryk Żyto z Gdańska, Mariusz Okoniewski, Jerzy Kowalski, bracia Zbigniew i Bernard Jąderowie z Leszna, Antoni Fojcik z Rybnika i Paweł Waloszek ze Świętochłowic. Przed finałem w Gorzowie nie bez podstaw prognozowano całe ”domowe” podium, wliczając w to wychowanka Stali w barwach Wybrzeża Plecha. Publiczność gorzowskiego obiektu wygwizdała swego niedawnego idola, co nie pozostało bez wpływu na końcowy wynik Zenona (10 punktów i piąte miejsce). Ten pamiętny finał miał dwóch głównych bohaterów, błyskotliwego Andrzeja Tkocza z ROW-u i solidnego ciułacza z gorzowskiej Stali Bogusława Nowaka. Tkocz zagapił się tylko raz w pierwszym swoim starcie i to go kosztowało tytuł, pomimo samych pięknie wygranych (niczym dwukrotny IMP 1958 i 1965 brat Staszek Tkocz) wyścigów już do końca zawodów. Srebro okazało jednak życiowym sukcesem rybniczanina, medalisty MŚ. Nowak z kolei rozluźniony oddał jeden punkt Rembasowi w ostatnim swoim biegu, dzięki czemu w pierwszej piątce znalazło się czterech żużlowców wywodzących się z Gorzowa (1.Nowak, 3.Mieczysław Woźniak, 4.Rembas, 5.Plech). Szósty w Polsce był Józef Jarmuła, któremu defekt na początku zawodów podciął skrzydła, lecz mimo to stary gladiator walczył jak zwykle do upadłego, dwa wyścigi w przepięknym stylu wygrywając.

Młody Zenon Plech - archiwum, fot. Piotr Markowiak
Młody Zenon Plech - archiwum, fot. Piotr Markowiak

W Złotym Kasku walka toczyła się do końca pomiędzy trójką zawodników, gdzie dwójce gorzowian, Nowakowi i Rembasowi, ostro stawiał się kończący powoli swoją karierę Jan Mucha ze Śląska, z tego samego pokolenia co ów niesamowity Jarmuła. W Lesznie rozegrano ostatni z cyklu finałów ZK’77. Wygrał go co prawda Mucha, ale Jerzy Rembas, zdobywając dokładnie tę samą ilość 14 punktów, utrzymał jednopunktowe prowadzenie nad Muchą, zatem Złoty Kask za rok 1977 stał się jego własnością. Za nimi niezwykle szczęśliwy w tym roku Bogusław Nowak - jemu udawało się wtedy dosłownie wszystko.

W finale mistrzostw Europy juniorów w duńskim Vojens wygrał Alf Busk z Danii przed Les Collinsem z Anglii, Mariusz Okoniewski był ósmy, a Huszcza dziesiąty. W Europie więc młodzi Polacy wypadli średnio. W kraju Srebrny Kask w dwóch równorzędnych turniejach finałowych wywalczył Andrzej Huszcza, młody lider drugoligowego wówczas Falubazu, jednym punktem wyprzedzając Mariusza Okoniewskiego, Kazimierza Adamczaka i Stanisława Turka - wszyscy trzej z Leszna. Jeśli do tego dodać ósmego w klasyfikacji SK leszczyniaka Romana Jankowskiego, to widać, że szerszą ławą szła młodość, a Unia znów szykowała się do renesansu czasów świetności - tak zawsze się zaczynało. W Brązowym Kasku do boju poszli najmłodsi. W finale, który był jednocześnie Memoriałem Jerzego Białka, tragicznie zmarłego przed trzema laty młodziutkiego żużlowca z Wybrzeża, bezapelacyjnie wszystkie swoje wyścigi wygrał Mieczysław Kmieciak z Rybnika.
[nextpage]
To był żużlowiec o atomowych startach, pewnie doskonaląc swój warsztat, zwłaszcza w walce na torze po ewentualnie przegranych startach, na pewno doszedłby do wielkich zaszczytów. Był bardzo ambitny i inteligentny, co w genach przekazał dalej, a żywym dowodem jego syn, przedsiębiorca Krzysztof Kmieciak. Niestety, pomimo powtórzenia wyczynu w postaci Brązowego Kasku za rok, nie dane było Kmieciakowi zaistnieć wśród seniorów, gdyż ciężkie upadki, skutkujące skomplikowanym leczeniem, kazały mu definitywnie porzucić sportowy wyczyn. Na gdańskim torze za Kmieciakiem meldowali się gorzowianin Marek Towalski, Krzysztof Kwiatkowski z Torunia i Mirosław Berliński z Wybrzeża. Na dalszych miejscach, z bardziej później znanych, byli ponadto Henryk Olszak z Zielonej Góry i Wojciech Żabiałowicz z Torunia. Kmieciak miał wszystkie atuty, by w przyszłości co najmniej im dorównać i tym samym rodzinnemu Rybnikowi przysporzyć chwały.

Finał Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski rozegrano w Bydgoszczy. Atut własnego toru znakomicie wykorzystał Marek Ziarnik, który wygrywał wszystkie biegi ze szczególną zaciekłością, by pomścić niejako brata Kazimierza, który na samym początku tego finału doznał poważnej kontuzji złamania nogi. Na niższych stopniach podium bydgoskiego obiektu stanęli świetny tego dnia Jacek Goerlitz i Andrzej Huszcza, przegrywający dodatkowy wyścig o drugie miejsce z opolaninem. Za nimi plasowali się drugi z opolan Leonard Raba i rybniczanin Stanisław Kiljan. Nie rozgrywano jeszcze wówczas drużynowych mistrzostw juniorów, za to funkcjonował tzw. Młodzieżowy Puchar PZM. Wygrała go Unia Leszno przed Kolejarzem Opole, Polonią Bydgoszcz i Włókniarzem Częstochowa.

W Ostrowie rozegrano finał najlepszych polskich par seniorów na żużlu. Wygrała Stal Gorzów z równo punktującą parą Jerzy Rembas - Bogusław Nowak, wyprzedzając Włókniarza Częstochowa, z bardzo dobrym Andrzejem Jurczyńskim i gorszym Czesławem Goszczyńskim, oraz Kolejarza Opole z doskonałym Leonardem Rabą i dużo gorszym Gerardem Stachem.

Stal Gorzów zdominowała ”dekadę Gierka”. Po Lesznie i Rybniku Gorzów rządził i dzielił w polskim żużlu. Plech od dwóch sezonów był już ulubieńcem kibiców Hackney Hawks, Jancarz wybrał ofertę Wimbledon Dons. Przed sezonem to był problem, bo tracąc dwóch liderów włodarze mistrzowskiej Stali obawiali się utraty korony. Próbowano zatrzymać Plecha, ten jednak uparł się i… poszedł do Gdańska. Na całym zamieszaniu nikt nie zyskał. Plech postawił na swoim, ale w rozwoju się raczej zatrzymał, tym bardziej że na domiar złego potłukł się dotkliwie na meczu Wybrzeża z Unią Leszno, złamał nogę i musiał długo pauzować. Jancarz dobrze punktował w Anglii, sporadycznie wspomagając gorzowski klub, ale Stal i bez niego spokojnie obroniłaby tytuł DMP. Taki miała wówczas bombowy skład. Gorzowska Stal wygrała mistrzostwo ligi po raz piąty, trzeci raz z rzędu. Dokonała tego w sposób bezdyskusyjny, cały sezon bez Plecha, a z Jancarzem sporadycznie (5 meczów w Polsce). Dobrze wszedł do zespołu Bolesław Proch, po swoich perypetiach w Zielonej Górze i rocznej karencji, okraszonej wszak występami w Wielkiej Brytanii. Liderem stalowców okazał się Jerzy Rembas, a niewiele mu ustępował Bogusław Nowak, dalej Proch, Fabiszewski i Jancarz. Wśród młodzieży pokazali się m.in. dzisiejszy trener Stali Stanisław Chomski i debiutujący siedemnastolatek Krzysztof Okupski.

Unia Leszno powoli znów pięła się w górę po latach kryzysu (1964-1971) i rzeczywiście okazała się pierwszym klubem, który ośmielił się zdetronizować w 1979 roku gorzowską Stal. W Lesznie do wicemistrzostwa też wystarczyła czwórka zawodników wyraźnie lepszych od pozostałych. Byli to doświadczeni Zdzisław Dobrucki i Jerzy Kowalski, pozostający w sile wieku Bernard Jąder i młody Mariusz Okoniewski. Trenował w Lesznie dwudziestoletni Roman Jankowski, miewający trudne początki, ale stale rosnącą krzywą wzrostową. Niebawem (od 1979 roku) okazał się liderem Byków, jednym z najlepszych w historii, ojcem dwóch żużlowców, świetnym trenerem i wychowawcą. Roman Jankowski został symbolem nie tylko klubu żużlowego, ale w ogóle Leszna, jako miejsca na Ziemi.

Częstochowa w lidze był trzecia, minimalnie za Unią. W ogóle w pierwszej piątce ekstraklasy żużlowej było dramatycznie, niezwykle ciasno. Leszczyńska Unia i Włókniarz zdobyły po 22 punkty, zaś Polonia bydgoska i znakomity wówczas opolski Kolejarz po 20. To była walka do ostatniego biegu i nie trzeba było się wspomagać żadnym play-off. Najbardziej drapieżnym spośród Lwów był Marek Cieślak, zawodnik White City, podobnie jak Jancarz będący gościem w polskiej lidze, też uczestniczył w pięciu meczach, ale niemal wszystko wygrywał i wykręcił rewelacyjną średnią 2.96 na bieg. Dobry sezon miał ponadto jego rówieśnik Andrzej Jurczyński, zaskakująco rewelacyjny wciąż, pomimo upływu lat, Józef Jarmuła oraz niewiele gorsi Zenon Urbaniec i Czesław Goszczyński. Pod Jasną Górą pokazała się ponadto grupa młodych, wśród których zainteresowanie budził osiemnastoletni debiutant Józef Kafel. Taka rozumnie skomponowana mieszanka rutyny z młodością zawsze dawała dobre efekty.

Polonia Bydgoszcz małymi punktami wyprzedziła Kolejarza z Opola. Wciąż tyrała w gwardyjskim klubie jego ikona, obok Mieczysława Połukarda, a później Tomasza Golloba, gwiazdy Polonii najjaśniejszej z wielkich - Henryk Gluecklich. Legitymował się wciąż najwyższą średnią w klubie, ale wśród seniorów, poza Marianem Zarankiem i może jeszcze Kazimierzem Ziarnikiem, był raczej osamotniony w walce o laury Polonii. Na szczęście byli też, biorący z Henia przykład, obiecujący młodzi, Marek Ziarnik, Andrzej Maroszek, Wiesław Patynek i Krzysztof Głowacki. To jednak aż do połowy dekady lat 80. na niewiele się zdało - nie notowano większych żużlowych sukcesów nad Brdą.

Rewelacyjny sezon mógł mieć w roku 1977 opolski Kolejarz. Zasługiwali na to wspaniali opolscy kibice, pamiętający jeszcze historyczny brąz DMP 1970 i nie bez racji liczący na więcej. W Opolu była atmosfera do zwycięstw i wyjątkowo silna paka zmotywowanych i uznanych już nie tylko na krajowych torach żużlowców. Klub niedawnego indywidualnego mistrza świata Szczakiela nie mógł mieć kompleksów. Wszystko zatem przemawiało w Opolu za rokiem żużlowego sukcesu. Nie wyszło - odezwał się największy prześladowca żużlowców - koszmarny pech. To tylko gdybanie, ale… gdyby nie wypadek Szczakiela, potrąconego przez Józefa Jarmułę na majowym meczu ligowym z Włókniarzem w Opolu i potem bardzo długa absencja kontuzjowanego Szczakiela, to z dużą dozą pewności nie byłoby minimalnych porażek opolan ze Stalą Gorzów u siebie (46:47), w Bydgoszczy (47:48) i w Toruniu (42:51).

Jerzy Szczakiel w lidze poniżej 10 punktów schodził rzadko, a od początku tego sezonu był w wielkiej formie (średnia 2,57 w pięciu meczach przed kontuzją). Z prostego wyliczenia wynika, że owe sześć dużych punktów (ze Szczakielem zdobyte pewnie z finezyjną lekkością) musiałoby dać mistrzowski tytuł Kolejarzowi kosztem gorzowskiej Stali. Kapitalny sezon po raz kolejny zaliczył Leonard Raba, wciąż młody lider (pod nieobecność kolegi - mistrza świata), bardzo dobrze, na poziomie bliskim 2,00 na bieg, prezentowali się Franciszek Stach i Marian Witelus, a niewiele gorzej Ryszard Rogula, młody bojowy Alfred Siekierka, wspominany już wcześniej wicemistrz młodzieżowy Jacek Goerlitz. W Opolu do ich poziomu starali się dorównać zarówno ci bardziej doświadczeni, Joachim Hyla i Norbert Ciomber, jak i młodsi, Herbert Czura i Leon Szmechta. Stawiam mało ryzykowną tezę, że nigdy w historii żużlowe Opole nie było tak bliskie złota DMP na żużlu, jak w 1977 roku.

W dolnych rejonach tabeli też walka była ostra i wyrównana. Trzy drużyny środka tabeli, Wybrzeże, ROW i Stal Toruń zgromadziły po 16 punktów, co zapewniło im spokojny ligowy byt. Przerwany sezon Zenona Plecha mocno osłabił nadmorski klub, zatem umiejętności kolegów, zwłaszcza najlepszego z nich Andrzeja Marynowskiego, wystarczyło na pierwszą piątkę, choć ambicje były już wyższe, sięgały wysokości sztormowych fal na Bałtyku. Dobrze prezentowali się w Gdańsku weteran Henryk Żyto, Bogdan Skrobisz, Leszek Marsz, Stanisław Kowalski i Leszek Papakul, zaś młodzi to głównie Mirosław Berliński - syn Bogdana, Krzysztof Fede i Janusz Kołacki.

ROW tylko niewielką ilością małych punktów zdołał wyprzedzić nową w elicie Stal Toruń. Drużynę górników poprowadził wytrawny duet trenerski Jerzy Gryt i Antoni Woryna. Liderem był Andrzej Tkocz, nieźle go wspierał Antoni Fojcik, nieco słabszy sezon mieli za to w Rybniku Piotr Pyszny i, coraz trudniej dogadujący się z działaczami, waleczny w życiu i na torze Jerzy Wilim. Byli ponadto solidni ligowcy, Grzegorz Szczepanik, Stanisław Kiljan i Andrzej Węgrzyk. Ale to Kmieciak i nieco tylko od niego starsi Janek Nowak, Piotr Brachmański, Krystian Fros i Bronek Klimowicz oraz najmłodszy w tym gronie, dobrze rokujący siedemnastoletni Rysiek Szymański, to była w Rybniku paczka marzeń - z nimi wiązano największe w Rybniku nadzieje.

W Toruniu na owoce pracy trenera Floriana Kapały trzeba było poczekać. Trzon drużyny stanowili doświadczeni żużlowcy w wieku lat około 30: Jan Ząbik, Janusz Plewiński, Jerzy Kniaź, Zbigniew Marcinkowski i Zygmunt Słowiński (przyszedł ze Sparty). Niemniej już dwudziestolatkowie Krzysztof Kwiatkowski i Wojciech Żabiałowicz roztaczali nad żużlowym Toruniem dobre widoki na przyszłość.

Spadkowiczami pierwszej ligi żużlowej w sezonie 1977 okazały się Motor Lublin i Sparta Wrocław. Przedostatni w tabeli Motor przegrał w bilansie dwóch meczów barażowych ze Śląskiem Świętochłowice (niepokonany Jan Mucha). W Lublinie brakowało lidera, a najlepsi Zbigniew Studziński, jego imiennik Krawczyk i Tadeusz Berej nie osiągnęli nawet średniej 2.00 na bieg. Kadra była, jak na owe czasy, ”wiekowa” (Andrzej Mazur, Marian Gomułka, Witold Zwierzchowski przekroczyli 30. rok życia), za wyjątkiem uzdolnionej pary młodych Krzysztofa Nurzyńskiego i osiemnastolatka Marka Kępy.

Wrocław już od roku 1968 (brąz DMP) niemiłosiernie dołował i tak tylko tułał się w dolnej strefie stanów niskich. Tylko dzięki wyjątkowej pasji garstki działaczy i zawodników ten klub w ogóle przetrwał, by na początku lat 90. wystrzelić w górę i na wyżynach z krótkim wahnięciem pozostać do dziś. Jedynym godnym miana ekstraligowca w Sparcie był (wbrew swemu nazwisku) Robert Słaboń, w biednym klubie dużo od Słąbonia słabsi byli świetny przecież do niedawna Piotr Bruzda, Bolesław Gorczyca, czy młody wciąż jeszcze Ryszard Jany. Juniorzy Henryk Jasek i Krzysztof Zabawa bez porządnego sprzętu zdani byli na zatracenie. Aktywny w Sparcie był wtedy młody, a dobrze znany nam skądinąd, Bartek Czekański.

W drugiej lidze Falubaz i Śląsk Świętochłowice toczyły zaciekły bój do końca, zdobywając równą ilość punktów meczowych (po 18), a niewielka różnica dzieliła rywali tylko w punktach biegowych. Blisko tej dwójki był ponadto Start Gniezno (17 punktów). W końcu i Ślązacy i zielonogórzanie znaleźli się w ekstraklasie. Falubaz miał trójkę wspaniałych młodych, Huszczę, Henryka Olszaka i Jerzego Marcinkowskiego, do tego minimalnie starszych Stefana Żeromskiego, Aleksandra Janasa i Romana Tajcherta. Paweł Protasiewicz, Jan Grabowski i Zbigniew Filipiak mogli być spokojni o następców, albo też niespokojni o swój zawodniczy byt. Śląsk wciąż eksploatował legendarną parę Paweł Waloszek i Jan Mucha, bo też obaj pozostawali w niezłym sportowym gazie, zwłaszcza Mucha imponował w tym roku wyjątkową formą. Duży wkład w awans wnieśli ponadto, kończący już karierę Erwin Brabański, dalej Kazimierz Bury, Jerzy Kochman, Marian Stroba i Roman Buchczyk.

Start pięknie walczył w II lidze, do awansu zabrakło Gnieznu niewiele. Tu raczej przeważała dojrzałość liderów, Wojciecha Kaczmarka, Romualda Łosia, braci Jana i Wojciecha Puków czy też kończącego już starty Gerarda Sikory (świetnego później trenera), nad fantazją młodych, Leona Kujawskiego, Kazimierza Wójcika, Ryszarda Buśkiewicza. Wyglądało to w Gnieźnie bardzo obiecująco, stąd też niebawem, po awansie w 1979 roku, Start wywalczył swój historyczny brąz DMP 1980. Stal Rzeszów też nie odstawała od drugoligowej czołówki (zdobyła 15 punktów), a jaśniejszymi jej postaciami byli, poza niezawodnym od lat, równym i pewnym Grzegorzem Kuźniarem, przybyły z Unii Leszno Zbigniew Jąder i Zygfryd Friedek z Kolejarza Opole. Z młodzieżą w Rzeszowie nie było wtedy niestety za dobrze. Uwaga ta dotyczy również pozostałych klubów drugiej ligi, Gwardii Łódź (Henryk Jatczak - w życiowej formie, Tadeusz Gortat i Benedykt Kosek), Unii Tarnów (najlepsi Józef Łabędź, Stanisław Bartnik i Marian Wardzała) i filii Stali Toruń w niższej lidze GSŻ Grudziądz, z Bogdanem Krzyżaniakiem, Romanem Kościechą i Wiesławem Ośkiewiczem, oraz jednym dobrym juniorem Eugeniuszem Miastkowskim.

A to wszystko w cieniu złotem błyszczącej gorzowskiej Stali.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: