Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Co fan korespondenta wojennego Waldemara Milewicza robi w sporcie?
Patryk Mirosławski, szef sportu w Eleven: Gdy byłem trochę młodszy niż teraz, to bardzo chciałem być dziennikarzem. Kilkanaście lat temu zastanawiałem się, czy wolałbym być dziennikarzem sportowym, politycznym czy korespondentem wojennym. Jak podrosłem, doszedłem jednak do wniosku, że dziennikarz wojenny to niebezpieczna sprawa. Oglądałem relacje Waldemara Milewicza w TVP, chłonąłem jego program "Dziwny jest ten świat". Faktycznie byłem jego fanem, ale postanowiłem robić w bezpieczniejszej branży.
To był dobry wybór?
Tak. Cieszę się, że nie zostałem dziennikarzem politycznym, bo ci już od kilku ładnych lat traktują się nawzajem jak Korea Północna z Południową. W sporcie zaczynałem od Sportklubu, telewizji małej, której nie można porównać do największych graczy na rynku. Dla mnie była to jednak fajna sprawa, bo w tej małej telewizji wiele można było się nauczyć. Potem był romans z Eurosportem i komentowanie biathlonu z Tomaszem Jarońskim i Krzysztofem Wyrzykowskim. Od 2015 jest Eleven i mam nadzieję, że trochę to potrwa.
Do Eleven trafił pan z Gibraltaru.
Trochę tak, a trochę nie. W 2014 roku wymyśliłem sobie, że wyjadę z Polski, żeby popatrzeć, jak się żyje w innych krajach. Miałem już doświadczenie życia poza Polską, bo do liceum chodziłem w Niemczech. W 2014 roku przeprowadziłem się do Anglii, do Londynu, ale tam niespecjalnie mi się podobało i przeniosłem się na Gibraltar, gdzie mieszkałem do 2015 roku. W ostatnim dniu pobytu, gdy już pakowałem się na samolot do Polski, dostałem telefon, że prawdopodobnie niebawem na naszym rynku pojawi się nowy gracz, nowa telewizja. Zadzwonił wówczas Ralf Manthey, szef operacyjny Eleven, i spytał, czy moglibyśmy się spotkać. Znaliśmy się pobieżnie jeszcze ze Sportklubu. Spotkaliśmy się kilka tygodni później i zaczęliśmy kreślić plany, jak taka telewizja mogłaby wyglądać.
ZOBACZ WIDEO Artiom Łaguta: Mierzymy w podium Speedway of Nations
Niewiele brakowało, a zaczęlibyście od naprawdę mocnego uderzenia.
W tamtym czasie (mówimy o wiośnie 2015 roku) odbywał się przetarg na prawa do Ekstraklasy. Z początkiem czerwca wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jesteśmy blisko wygranej. Ostatecznie Ekstraklasa trafiła do Canal Plus i Eurosportu, a my nabyliśmy prawa do ligi francuskiej i włoskiej. Miałem świadomość, że tymi dwiema ligami rynku nie zwojujemy. Potrzebowaliśmy rozgrywek, które pokazałaby, że ten nowy gracz to nie jest żart, lecz ktoś taki, kto weźmie się za bary z najważniejszymi telewizjami. W sierpniu 2015 kupiliśmy LaLigę i wówczas u wielu nawet najbardziej sceptycznych obserwatorów rynku medialnego zapaliła się lampka, że z tego może coś wyjść, że Eleven Sports to nie są chłopcy w krótkich majtkach.
A potem?
Sukcesywnie dokładaliśmy kolejne ważne prawa. Formuła 1, w tak zwanym międzyczasie Bundesliga, pierwsza liga żużlowa, szwedzki i angielski żużel na dokładkę. Od 2019, wspólnie z nc+, będziemy też mieli prawa do PGE Ekstraligi – pokażemy dwa mecze w każdej kolejce. Przez te prawie trzy lata, czyli od momentu wejścia na polski rynek, rozwinęliśmy się szybciej, niż wielu się spodziewało. Od samego początku założyłem, że nie będziemy oglądać się na inne telewizje w kraju. Patrzymy na Zachód. Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie ignoruję naszych konkurentów, ale nie chcę kopiować ich pomysłów. Dzięki temu pod pewnymi względami jesteśmy wyznacznikiem nowych trendów.
Pochodzi pan z Zielonej Góry, ale przed spotkaniem powiedział mi pan, że o żużlu ma blade pojęcie. Dziwne, zwłaszcza że w Zielonej Górze żużel jest traktowany podobno jak religia.
Mówiąc, że nie mam wielkiego pojęcia o żużlu, stwierdziłem jedynie, że się nim nie pasjonuję tak jak biathlonem, Formułą 1 czy piłką nożną. Lata temu regularnie jednak jeździłem na żużel. Myślę, że byłem na około 50 meczach. Także na tym, który odbył się w dniu śmierci Rafała Kurmańskiego, co do dziś uważam za skandal. Znałem paru zawodników, w tym mistrza świata Billy’ego Hamilla, prezesa Roberta Dowhana ...
Dramatu nie ma.
Zdarzało się kiedyś nawet bywać w klatce dla kibiców gości. I parę razy trzeba było stamtąd uciekać. Nie mam jednak takiej wiedzy i miłości do tego sportu, by na przykład komentować mecze lub bawić się w "reporterkę". Mamy od tego znacznie bardziej kompetentnych ludzi - Anitę Mazur, Michała Korościela, Piotra Olkowicza i Marcina Kuźbickiego. To jest nasz mały, ale dynamiczny żużlowy team. Oni są bardzo dobrzy, żużel ich nie męczy, co widać na antenie. Stawiamy na żużel, bo wyniki oglądalności pokazują, że jest duże zapotrzebowanie na ten sport. Dlatego chcemy w to mocno wejść.
Jak mocno? I czy PGE Ekstralliga w ofercie oznacza, że zrezygnujecie z Nice 1.LŻ?
Za wcześnie, żeby o tym mówić, czy cokolwiek przesądzać. Na pewno większy nacisk położymy na Ekstraligę, bo to jest bez dwóch zdań produkt premium. Będziemy transmitować dwa piątkowe mecze, wyprodukujemy programy towarzyszące. Zrobimy duże show! Od dłuższego czasu kreślimy sobie scenariusze i plany na przyszły sezon, bo podchodzimy do tego bardzo serio. Już na meczach Nice 1.LŻ wprowadziliśmy trochę nowinek, nieznanych wcześniej na polskim rynku - kamerę na linii start-meta, pomiar prędkości. Mecze pokazujemy aż z 12 kamer. Wiem, że inni bacznie nas obserwują i czasem starają się kopiować. Chcemy fajnych, nowych rozwiązań, bo na koniec dnia chodzi przecież o to, żeby widz, który płaci za dostęp do tej telewizji, był zadowolony. A ten żużlowy na pewno będzie zadowolony również dlatego, że w każdej kolejce zobaczy wszystkie mecze Ekstraligi, w tym dwa u nas.
[nextpage]Mówi się, że nSport+ stanowi pewien wzorzec, gdy idzie o sposób pokazywania ligi. Myśli pan, że można to zrobić lepiej?
Nie mogę powiedzieć wszystkiego i spoilerować naszych planów, żeby nie ułatwiać życia konkurentom. Mamy jednak swoje, autorskie pomysły. Ważne będą też detale. To, jak zrobimy studio w trakcie meczu, czy też jak będzie wyglądał nasz magazyn. Powiększymy również redakcję żużlową. Nie boimy się tego typu wyzwań. Gdy kupiliśmy prawa do LaLigi, Formuły 1 czy później Bundesligi słyszałem wiele narzekań, że młoda telewizja, jaką ciągle przecież jest Eleven, sobie z tym nie poradzi. A dziś? Dziś nasi widzowie doceniają ogrom włożonej pracy w opakowanie naszych praw, w produkcję meczów, produkcję programów studyjnych czy pracę samej redakcji. Bo my zawsze staramy się pokazać dane rozgrywki inaczej niż poprzedni nadawca. Z Ekstraligą będzie tak samo.
Co takiego pasjonującego jest w biathlonie, bo to jest przecież pana ulubiony sport.
Cała moja rodzina pasjonowała się biathlonem w czasach Tomasza Sikory. Wtedy robiłem liceum w Niemczech, gdzie biathlon jest sportem narodowym, drugim po piłce. Gdy Sikora wygrywał z Niemcami, to chodziłem bardzo dumny. Oglądałem prawie wszystko, co pokazywali. Jak dostałem od Tomasza Jarońskiego zaproszenie do komentowania biathlonu w Eurosporcie, to była to dla mnie wielka przyjemność. Nie tylko mogłem gadać do mikrofonu o moim ulubionym sporcie, ale i jeździłem na imprezy, rozmawiałem z biathlonistami, z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłem. Choćby z Sikorą. Biathlonem nie interesują się w Polsce miliony, na pewno ma on mniej kibiców niż choćby żużel, ale dla mnie to ciekawa, emocjonująca dyscyplina. Biegi narciarskie są według mnie nudne, a w biathlonie jest jednak ten element zaskoczenia, czyli strzelanie. W sumie trudno wyjaśnić miłość do jakiejś dyscypliny. Każdą można zrozumieć, ale żadnej nie da się pokochać na siłę.
Pan pokochał nie tylko biathlon, ale i niemiecką drużynę Energie Cottbus.
Mam nawet kartę kibica, mogę brać udział w zebraniach i głosowaniach, bo jestem jednym z dwóch tysięcy socios na całym świecie. Jeździłem na mecze Energie jeszcze z Zielonej Góry, pamiętam czasy Andrzeja Kobylańskiego i Radosława Kałużnego. Byłem na historycznym meczu, gdy Cottbus pokonał Bayern na poziomie pierwszej Bundesligi. Później było gorzej. Po kolejnych spadkach drużyna wylądowała w Lidze Regionalnej. Teraz wywalczyli awans do 3. ligi. Energie Cottbus to dla mnie pierwsza i jedyna kibicowska miłość. Znam takich, co przyjechali do Warszawy, dwa razy poszli na Legię i twierdzą, że jej kibicują, że są w niej zakochani. Dziwi mnie to trochę.
Kiedyś zrezygnował pan z wywiadu z Agnieszką Radwańską, bo nasza tenisistka miała katalog pytań, na które nie chciała odpowiedzieć. Jako szef sportu w Eleven nadal jest pan tak bezkompromisowy?
Z pewnością muszę trochę bardziej ważyć słowa niż pięć czy sześć lat temu, ale niezależność i brak pójścia na kompromis za wszelką cenę to podstawa w tym zawodzie. Jeżeli sportowiec nie chce z mediami rozmawiać, to nie mam wrażenia, że te media powinny go prosić o rozmowę i poświęcenie trzech czy pięciu minut. Jeśli sportowiec nie rozmawia z mediami, to automatycznie nie rozmawia też z kibicami. A to kibice składają się na jego pensję. Jeśli piłkarz nie chce przyjść na umówiony wywiad, to nie uważam, że dziennikarz powinien się przed nim płaszczyć. Patrzę na niektórych starszych dziennikarzy, jak proszą, a czasem nawet błagają o rozmowę 19-letniego piłkarza, choć ten ma ich w nosie, i kompletnie tego nie rozumiem. To jakieś pomieszanie hierarchii. Moim dziennikarzom często mówię: "nie proś, bo kiedyś ten piłkarz i tak sam do ciebie przyjdzie". Sportowiec musi mieć świadomość, że jeśli teraz olewa media, to za jakiś czas one zrobią z nim to samo. Przecież dziennikarz nie robi wywiadów dla siebie, tylko po to, żeby widz, który za to płaci, mógł je obejrzeć. Sportowcy czasami o tym zapominają.
To w żużlu może mieć pan problemy. Jeden z zawodników uciekał przede mną na Media Day w Zakopanem, a wiem, że nSport+ czasami ma kłopoty z tym, żeby postawić zawodnika na ściance. Żużlowy niby są twardzielami, ale lubią obrażać się jak dzieci.
Nie zawsze jest łatwo ze sportowcami, mam tego świadomość. A z drugiej strony jak przychodziłem do biathlonu, też słyszałem od dziennikarzy zajmujących się sportami zimowymi, że zawodnicy i zawodniczki są obrażalscy. Jeździłem jednak do nich, rozmawiałem, wiele razy prywatnie, i nagle okazywało się, że można z nich wiele wyciągnąć. Myślę, że dużo zależy od podejścia. Musi być ono choć trochę niebanalne. Sam mam dość tych oklepanych pytań podczas pomeczowych wywiadów typu "jak Ci się dzisiaj grało" lub "czego zabrakło". Kuźbicki i Mazur potrafią zrobić niebanalne rozmowy w trakcie meczów Nice 1.LŻ.
Porozmawiajmy o pieniądzach, bo macie wszystko, ale brakuje wam piłkarskiej Ekstraklasy. Ile trzeba mieć, żeby to kupić? Ostatni raz prawa poszły bodaj za 150 milionów.
Prawa kosztują tyle, ile ktoś jest gotów za nie zapłacić. Na pewno w najbliższym rozdaniu (od sezonu 2019/20) będą droższe niż trzy lata temu. Odbędzie się pewnie spora rywalizacja o te prawa, ale trzeba przy tym uważać, żeby nie przekroczyć pewnej granicy przyzwoitości. Sky Sports w Anglii zapłacił miliard funtów za pięć lat pokazywania Formuły 1, a Premier League poszła za jeszcze większą kasę. Zaczynamy dochodzić do absurdu.
Za wszystko i tak zapłacą telewidzowie.
Nie wolno przesadzać, a z drugiej strony trzeba zrobić wszystko, by mieć w swojej ofercie najlepsze prawa i żeby dane rozgrywki dobrze pokazać, dobrze opakować. Nieźle nam to wychodzi. Pokazaliśmy, że Bundesligę czy Formułę 1 można pokazać na najwyższym poziomie. Tak samo Serie A i La Ligę. Nie musimy się wstydzić przed niemieckim Eurosportem, RTL-em czy angielskim Sky. Oni mają nieporównywalnie większe środki, ale to my pewne rzeczy wznieśliśmy wyżej. To samo chcemy zrobić z żużlową Ekstraligą.
Jak rodził się Eleven, to mówił pan, że za kilka lat chcecie być liderem. Jesteście nim?
Pod paroma względami jesteśmy najlepsi albo przynajmniej jesteśmy wyznacznikiem dla innych telewizji. Wiem, że niektóre stacje, pod względem opakowania wielkich meczów, zachowania w studio, komentarza, stawiają nas na pierwszym miejscu. Nie dziwi mnie to, bo wiem, ile wkładamy w to pracy i pieniędzy. Naszym atutem jest to, że oglądamy innych, ale nie stawiamy ich za wzór, lecz robimy to inaczej. Nikt nie zrobił El Clasico tak jak my. Nikt nigdy nie opakował tak dobrze najważniejszych meczów Bundesligi. Wielu osobom podoba się nasz komentarz, bo jest w pewien sposób nowatorski. Mamy oczywiście też swoich krytyków. Moim zdaniem opłaciło się jednak postawić na ludzi, którzy interesują się sportem i z pasją mówią do widza. A chciałbym zwrócić uwagę, że u nas w Eleven nie ma wielu dużych nazwisk czy wielu znanych byłych piłkarzy. Choć kilku nawet w przeszłości przetestowałem. Nie oszukujmy się - wielu byłych polskich piłkarzy pojawiających się w różnych telewizjach nawet nie ogląda regularnie meczów, nie śledzi europejskiej piłki i często się na niej po prostu nie zna. Przychodzą do studia lub do kabiny komentatorskiej kompletnie nieprzygotowani. Nawet nie chce im się przeczytać pół artykułu à propos meczu, o którym zaraz będą opowiadać.
I opowiadają banały.
Jednak widz nie daje się już dzisiaj nabrać. Na meczach jest kilkadziesiąt kamer, wszechobecny dostęp do fachowych portali, a w Polsce ciągle masa byłych piłkarzy jedzie wyłącznie na rutynie. Nie tyczy się to oczywiście wszystkich, ale niestety wielu. Kilka lat temu w Eleven zaprosiłem znanego byłego piłkarza na próbny komentarz, żeby sprawdzić, czy nadaje się na współkomentatora lub eksperta w studiu. I on podczas tego komentarza dowiedział się o istnieniu takiego piłkarza jak Angel di Maria. Wcześniej w ogóle nie wiedział o jego istnieniu! Ręce mi opadły, bo to był 2015 rok, a di Maria był już po kilku latach gry w Benfice, Realu Madryt i sezonie w United. I tu wrócę do jednej sprawy. Pytał pan o bezkompromisowość. Część kibiców do dziś mnie krytykuje, że mało jest u nas tak zwanych ekspertów, czyli byłych piłkarzy i dużych dziennikarskich nazwisk. A my świadomie wybraliśmy inną drogę. Postawiliśmy na młodych, częściowo zupełnie nieznanych i bez doświadczenia telewizyjnego, co było sporym ryzykiem, ale wiedzieliśmy, że to są ludzie z pasją, którzy będą szanowali widza, którzy nigdy nie wejdą do kabiny lub studia telewizyjnego z pustą kartką. Krótko mówiąc, wiedzieliśmy, że nie będą opowiadać głupot.
Przed GP raczej liga nie pojedzie.