Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Pokaż Fredriku co masz w silniku? (felieton)

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Dariusz Ostafiński
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Dariusz Ostafiński

GP Polski w Warszawie to był ten turniej, w trakcie którego mieliśmy poznać całą prawdę o kosmicznej formie Lindgrena. - Stanie na podium i wreszcie sprawdzą, co on ma w tych silnikach - mówili mi ci, dla których świetna jazda Szweda ma drugie dno.

Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.

***

Grand Prix Polski 2018 to już historia, ale jakoś nie słyszałem, żeby ktoś odkrył w silnikach Fredrika Lindgrena jakiś turbo-napęd. Nie przeczytałem w internecie, że wreszcie wiemy, dlaczego Szwed jest tak nienaturalnie szybki. I co sprawia, że bawi się jazdą i nabiera prędkości tam, gdzie inni ją tracą. Twórcom spiskowych teorii mogę jednak powiedzieć, żeby nie tracili nadziei. Żadnej szczegółowych kontroli motocykli Lindgrena na GP nie było, a w trakcie pobieżnych oględzin nie wykryto nic, czego żużlowy świat wcześniej by nie widział.

Nie mam jednak wątpliwości, że dyskusja o nadprzyrodzonych mocach Szweda (może jakaś rólka w czwórce Avengers?) będzie trwała dopóty, dopóki będzie jeździł tak szybko, jak w ostatnich tygodniach. A to ktoś wymyśli, że Lindgren ma nowy patent na zapłon, a to Joonas Kylmaekorpi wyjawi, że robi ramy dla Fredrika. Za chwilę ustawi się po te ramy kolejka, ale czy to znaczy, że nagle kilku innych zawodników gwałtownie przyspieszy i stanie w jednym szeregu z Lindgrenem? Nie sądzę. Mówią, że żużel jest sportem indywidualnym. W kwestiach nowinek sprzętowych na pewno, bo historia zna wiele takich przypadków, że coś co pasowało jednemu zawodnikowi, u innego kompletnie się nie sprawdzało.

Miał swoje kable szybciej przewodzące prąd Nicki Pedersen (2007-08), miał Tomasz Gollob (2010) urządzenie, które sprawiało, że przednie koło, tuż po starcie, nie unosiło się w górę, lecz ładnie przylegało do nawierzchni. Wielu zawodników korzystało na hossie tego, czy innego tunera. Wszystko się jednak kiedyś kończyło. Tak samo będzie z Lindgrenem, dlatego szukanie dziury w całym (nie mierzmy innych swoją miarą) uważam za zajęcie równie bezsensowne, jak szukanie dowodów na to, że Elvis żyje. I nigdy w życiu nie wyłożyłbym 12 tysięcy na sprawdzenie silnika Szweda. Szkoda kasy.

Warszawska runda Grand Prix nie była tak interesująca, jak przed rokiem. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że turniej na PGE Narodowym powinien trwać do końca świata i jeden dzień dłużej. GP zyskuje dzięki temu na prestiżu. Żużel nie zdobędzie portfeli biznesmenów tłukąc się po wioskach znanych tylko najbardziej ortodoksyjnym fanom speedwaya. W ogóle trzeba wyjść poza zaklęty krąg żużlowych ośrodków.

Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zamienić dwie polskie rundy (w Gorzowie i Toruniu) na Grand Prix w Chorzowie. Inauguracja w Warszawie, finał w Chorzowie – to jest coś o czym zaczynam marzyć twierdząc, że sport polegający na jeździe w lewo tylko by na tym skorzystał. Boję się jednak, że nic z tego nie wyjdzie, bo z jednej strony jest tak, że dla Torunia i Gorzowa GP jest zastrzykiem gotówki, a z drugiej BSI wydaje się być firmą bez wizji, której zależy wyłącznie na tłuczeniu kasy. BSI od lat idzie po najprostszej linii oporu. Widząc, że trwa boom na żużel w Polsce, Anglicy robią u nas trzy imprezy (trzy z dziesięciu w imprezie zwanej mistrzostwami świata), a pozostałe luki w kalendarzu (poza Cardiff) zapełniają byle jak i byle gdzie. Tak, żeby się nie narobić i nie stracić, bo zysk mają w Polsce.

Pora na podsumowanie występu naszych zawodników w premierowej rundzie Grand Prix. Bartosz Zmarzlik zyskał u mnie przydomek Waleczne Serce. Wiem, że głupio zrobił zdejmując nogę z haka, przez co zafundował sobie bolesną przewrotkę (dobrze, że bez kontuzji), co nie zmienia faktu, że oglądanie jego jazdy było dla mnie dużą przyjemnością. Życie byłoby nudne, gdyby Bartek na torze stał się grzeczny, ułożony i bez skazy. Inna sprawa, że kiedyś dojrzeje, wyeliminuje wszystkie błędy i wtedy przestaniemy się czepiać, bo będziemy zachwycać się tym, że mamy mistrza świata.

Jak zobaczyłem, że Patryk Dudek zakończył warszawską rundę z dorobkiem 10 punktów, to pomyślałem, że wykonał plan. Przecież mówił mi, że chce zdobywać średnio 10 punktów na zawody i to mu się udało. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak rozprawił się na trasie z Maksymem Drabikiem. W jak ostry i bezpardonowy sposób go zaatakował. W Grand Prix nie ma jednak litości i kolegów. O tym też rozmawiałem z Patrykiem przed turniejem, więc w zasadzie nie powinienem się dziwić. Dla mnie Dudek na dużym plusie.

Pierwsza myśl po drugim miejscu Macieja Janowskiego (w ogóle po samym jego awansie do finału) była taka, że najbardziej bezpłciowo (nie znaczy, że najgorzej) jeżdżący w Warszawie polski zawodnik zrobił najlepszy wynik. Długo szukałem w myślach, ale nie umiałem sobie przypomnieć żadnych fajerwerków w jeździe Macieja. Po cichu, bez zbędnego rozgłosu, wjechał do czwórki i zrobił swoje. Trochę tak, jak zwycięzca Tai Woffinden. Pojawiły się zresztą głosy, że Tai niczego nie pokazał i wygrał. Czy przy nazwisku Janowski powinien pojawić się identyczny komentarz? Może, ale jakie to ma znaczenie? Z drugiego miejsca Polaka trzeba się cieszyć. Fajerwerki zobaczyliśmy po dekoracji.

W przypadku Przemysława Pawlickiego mogę napisać, że minął rok od GP Warszawy 2017, a on pojechał równie źle i słabo, jak wtedy. Szarpanina na torze i zero efektów. Zjadła go debiutancka trema, nadal płaci frycowe. Chyba wolałbym oglądać w GP Piotra Pawlickiego, choć Przemka nie skreślam.

"Dzika karta" Krzysztof Kasprzak. Był wystrzał, strata najlepszego silnika po upadku na własne życzenie (mam nadzieję, że Krzysztof przeprosił Emila Sajfutdinowa) i bardzo słaby koniec. Kasprzak wciąż marzy o tym, że kiedyś jeszcze zostanie mistrzem świata, ale ja mam takie przeczucie, że swoją szansę stracił w 2014 roku. Oczywiście wszystko może się zdarzyć, ale raz, że nie ma go teraz w cyklu, a dwa, że idzie młodość. Nawet taki grajek, jak Emil Sajfutdinow, po tym jak zrobił sobie przerwę od GP, po powrocie nie rozstawia rywali po kątach. A jak się nim zachwycaliśmy po brązowym medalu w debiucie w 2009 roku.

PS: Fajnie było się przespacerować z kibicami wracającymi po Grand Prix na PGE Narodowym na Dworzec Centralny. Szkoda, że jeden debil uprzykrzał życie wulgarnymi przyśpiewkami, ale jeden na 53 tysiące to przecież nic.

ZOBACZ WIDEO Grand Prix w Moskwie lub Sankt Petersburgu

Źródło artykułu: