Tropem wilka to cykl felietonów Wojciecha Ogonowskiego, dziennikarza WP SportoweFakty.
***
Pierwszym i dość poważnym błędem jest sama nazwa. Ludzie - przynajmniej w Polsce - nie lubią takich nowości. A tutaj nie dość, że zmienił się format rozgrywek, to jeszcze zasięgnięto nazwy, która nikomu nic mówi i brzmi jakby dotyczyła kolejnych zawodów towarzyskich. Jestem przekonany, że gdyby to były po prostu Mistrzostwa Świata Par, to prestiż byłby większy. To przecież zupełnie inaczej działa na wyobraźnię kibica. Armando Castagna twierdzi, że do Grand Prix ludzie początkowo też nie byli przekonani i że potrzeba czasu, aby przywyknąć do tego, że SoN to mistrzostwa świata. Pewnie tak będzie, ale po co kombinować?
Nie najlepszym pomysłem jest dwudniowa rywalizacja finałowa. Sportowo we Wrocławiu to się obroniło, bo tor przeszedł niesamowitą metamorfozę. Niczym po wizycie Magdy Gessler w Kuchennych Rewolucjach. Oby to była zmiana na stałe, bo naprawdę w końcu dobrze ogląda się żużel na Stadionie Olimpijskim. Obawiam się jednak, że w przyszłości jeśli turniej trafi na tory, które nie sprzyjają walce, a nie oszukujmy się, na pewno trafi, to oglądanie 43 wyścigów może być bardzo męczące.
Poprawek wymaga również regulamin. Rozumiem, że mamy takie a nie inne czasy i ma być emocjonująco do samego końca, stąd play-offy w ligach, wyścigi finałowe w Grand Prix itd. Aczkolwiek przy SoN mogłoby się obyć bez tego. Jeden defekt czy kontuzja i można zaprzepaścić pracę wykonaną przez cały finał. W Grand Prix zbiera się punkty przez 10-12 rund, więc jeden bieg nie ma takiego wpływu. W DPŚ mieliśmy 20 wyścigów i wszystkim to odpowiadało, więc i tutaj 21 byłoby wystarczające.
Głupotą są ograniczenia wieku jeśli chodzi o rezerwowych. To są mistrzostwa świata, a w mistrzostwach powinni jeździć najlepsi. Myślę, że mimo dziwnych wyborów, Hans Nielsen mógłby znaleźć bardziej wartościowego zmiennika dla Kennetha Bjerre niż Frederik Jakobsen. Za bezbarwnego Antonio Lindbaecka mógłby jeździć Peter Ljung czy Andreas Jonsson, a na torze byłoby ciekawiej. Chyba o to chodzi, prawda?
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po zielonogórsku
Jest jeszcze kilka mankamentów, ale sama idea turnieju parowego jest słuszna. DPŚ nie jest zły, choć dla mnie robi się nudny i czeka(łaby) go dłuższa dominacja Polaków, co dobre jest dla nas, ale niekoniecznie dla dyscypliny i zawodów.
W parach pokazać mogą się inne kraje. Przyjemnie było popatrzeć, jak Finowie i Francuzi walczą z Australijczykami jak równy z równym. To duży plus tych rozgrywek. Innym może być to, że finały w końcu wyjdą poza Polskę, Danię, Szwecję i Wielką Brytanią. Teraz gościć mogą je choćby Czesi, Niemcy, Łotysze, a może kiedyś Francuzi? To już jakiś powiew świeżości. Niemcy zresztą pokazali się w tym roku z naprawdę dobrej strony. Gdyby mieli finał u siebie, sprawili niespodziankę i zdobyli medal, to przyczyniłoby się to do popularyzacji żużla w ich kraju, wbrew opinii wielu osób, że SoN nic nie daje. Nie twierdzę, że to lek na całe zło, ale na pewno może pomóc.
DPŚ zrobił się trochę schematyczny. Jeśli nie zabraknie chętnych na jego organizację, a to z tym był chyba teraz największy problem, to dobrze byłoby go rozgrywać naprzemiennie z SoN. To rozsądne rozwiązanie.
A wracając do finałów we Wrocławiu. Miały trochę za dużo czarnego PR-u i to niestety od osób, od których nie powinny. Rozumiem, że krytyka formatu może paść ze strony kibiców, ale jeśli Polska organizuje finał, to osoby związane z kadrą powinny ugryźć się w język i z pewnymi opiniami wstrzymać dopóki się on nie zakończy. Słuchanie narzekań na regulamin czy żali, że nie ma już DPŚ raczej nie działało zachęcająco do przyjścia na stadion. Takie dyplomatyczne faux pas.
Wojciech Ogonowski
ps. przypone ze jak polacy organizowali nieoficjalne mistrzostwa swiata par to brytyjczyc Czytaj całość