- Była to moja druga wizyta na tym torze. Kilka lat temu już tam startowałem i złamałem nogę - przyznał Rafał Trojanowski. - To jednak nie miało żadnego wpływu, nie jechałem do Austrii z myślą o kontuzji z przeszłości - zapewnił. - Tor w Natschbach-Loipersbach jest bardzo specyficzny, ma czerwoną nawierzchnię i liczy się tam tylko start, a potem jazda przy krawężniku. Mimo że stawka nie była mocna, mógł wygrać każdy, który dobrze ruszył spod taśmy, a potem umiejętnie jechał na trasie, wcale nie trzeba było mieć szybkiej maszyny.
Finał IME dobędzie się w rosyjskim Togliatti. - Raz tam byłem i muszę przyznać, że jest to ogromna wyprawa. Chciałbym na nią zabrać osobę, która wybrała taką lokalizację. Może ten człowiek byłby moim kierowcą - ironizuje Trojan. - To jest 2,5 tys. km w jedną stronę, dwa dni jazdy samochodem, nie ma raczej możliwości transportu lotniczego. Gdy byłem tam kilka lat temu, to policja zatrzymywała mnie niemal za każdym razem, trzeba było mieć dodatkowe dolary, po drodze nie było żadnych miejsc, gdzie chociażby można coś zjeść. Mam nadzieję, że przez te kilka lat coś się zmieniło - przyznał żużlowiec PSŻ-u.
- Ten wyjazd to więc nie tylko przedsięwzięcie logistyczne, ale i koszty. Nie wiem, czy żużlowe władze pomogą zawodnikom finansowo, przy wyjeździe na półfinał nic takiego nie miało miejsce - powiedział zawodnik. Z jakimi nadziejami Trojanowski pojedzie do Rosji? - Na razie jest za wcześnie, nie myślę zupełnie o tym. Gdy termin zawodów będzie się zbliżał, to będę sobie zaprzątał tym głowę. Finał w Togliatti odbędzie się 23 sierpnia.