Gabriel Waliszko. Z drugiej strony ekranu: Jak Lublin w Warszawie świętował awans (felieton)

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Paweł Miesiąc przed Robertem Lambertem
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Paweł Miesiąc przed Robertem Lambertem

- Nie wierzę, zrobili to, nie wierzę – wołał w warszawskim pubie lubelski żużloholik w niedzielne popołudnie. Ludzie przy stolikach robili wielkie oczy, a on krzyczał ze szczęścia. I zamawiał kolejne napoje.

W tym artykule dowiesz się o:

Z drugiej strony ekranu to cykl felietonów Gabriela Waliszki, dziennikarza nSport+.

***

Lubię takie historie. Niezwykłe i wzruszające. Wszyscy pisali i mówili, że jest pozamiatane, a tu sport znów pokazał swą zaskakującą twarz. Lublin miał nie uciułać w finałowym rewanżu nawet 50 punktów, a tymczasem zrobił psikusa wszystkim tym niedowiarkom. I wjechał na pełnym gazie do bram żużlowego raju. Do najszybszej i najbardziej nieodgadnionej ligi świata. Koziołki przegoniły Rekiny na ostatniej prostej. W dramatycznych okolicznościach dla rybnickich gości.

Nawet niektóre lubelaki (pilnuję się z tym nazewnictwem, bo Tomek Dryła solidnie wyszkolił) nie wierzyły, że będzie ekstraligowy awans. Nie ma co wskazywać palcem, bo trzeba było naprawdę wielkiej wiary i odwagi żeby otwarcie mówić o różowym scenariuszu. Awansując w ciągu dwóch sezonów do PGE Ekstraligi lubelski klub pokazał, że można. Że profesjonalne prowadzenie żużlowej instytucji jest możliwie i że mocno chcieć może znaczyć móc. - Jestem zmęczony, ale jaki szczęśliwy. Po 23 latach zrobiliśmy to - przyznał w poniedziałkowe popołudnie niskim głosem dyrektor Motoru. Ale jak tu się nie cieszyć skoro nowa historia zaczęła się przy Zygmuntowskich właśnie pisać na nowo.

W Warszawie 23. dzień września był senny i pochmurny. Szukając z lubelskim sąsiadem odpowiedniego miejsca na przeżywanie finału, trafiliśmy do sportowego pubu. A że słoiki w pochmurną niedzielę nie śpieszą się z wychodzeniem do świata, na początku oglądania było kameralnie i cicho. Dopiero kiedy jegomość z napisem "rugby" na dresie i jakaś grupa anglojęzyczna zajęli wysokie miejsca przy stołach, zaczęło się emocjonowanie. Była połowa zawodów i Motor zaczynał odjeżdżać rywalom. - To się może jednak udać - rzucał co wyścig ubrany na żółto Kuba, zajmując co chwilę ręce złocistym napojem. Gdy Rekiny jechały na 5:1 darł włosy z głowy, a jak pechowo zdefektował Kacper Woryna zaczął łapać się za twarz. By w końcu przed ostatnim biegiem dnia pokazać na czarną butelkę i rzucić: - Zaraz będę to zamawiał.

Potem było najpiękniej. 15 wyścig to już kciuki zaciśnięte, okrzyki "dawaj, dasz radę" i wreszcie ta szalona radość już za metą. Radość trochę nastoletniego kibica, a przecież już dorosłego faceta. Radość szczera i piękna. Fantastyczna. - Jeeeest, zrobili to, niemożliwe - wołał na cały głos, a po chwili wstał i zamówił brązowy napój. I przed ostatecznym toastem zdążył jeszcze opowiedzieć jak kiedyś w przeszłości rodzina kupiła od pana Marka Kępy samochód z ciekawą rejestracją i jak to było na meczach 20 lat temu. A później dodał jeszcze, że z arbitrem Słupskim chodził do jednej szkoły. A potem był już tylko dźwięk szkła i droga nasza do domu. Ciut kręta, ale jaka niepowtarzalna. Niczym droga do lubelskiej ekstraligi. Gratuluję i szczerze zazdroszczę. Klimatu, awansu, kibiców też. Brawo Wy, Lubelaki.

Gabriel Waliszko

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga: trofeum przechodnie

Źródło artykułu: