Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Pytałem o to menedżera Falubazu, ale pana też zapytam. Jak to jest, że zawodnik po wstrząśnieniu mózgu jedzie jeszcze w dwóch biegach?
Piotr Stencel, Zespół Medyczny PZM: Na stadionie był doświadczony lekarz zawodów, który jest na meczach w Gorzowie i w Zielonej Górze. To jest osoba ze specjalizacją. Nawet nie zakładam tego, że ten lekarz nie porozmawiał i nie zbadał Sebastiana Niedźwiedzia po upadku. Poza wszystkim to nie pierwsza taka sytuacja, że zawodnik po wstrząśnieniu jedzie dalej w meczu. Wystarczy posłuchać Mirosława Jabłońskiego w nSport+, jak mówi o spotkaniach lub biegach, których nie pamięta. Jest tak zwana krótkotrwała utrata przytomności, która na pierwszy rzut oka może być nieodczuwalna dla zawodnika i niezauważalna dla innych.
Lekarz, i tak pewnie było w tym przypadku, pyta żużlowca po dzwonie, jak się nazywa, jaki jest dzień i gdzie w ogóle jest. Jeśli zawodnik potrafi poprawnie odpowiedzieć, to nic więcej nie da się robić. Słyszałem, że kask był strasznie popękany, ale lekarz tego nie widzi, bo kask jest zwykle szybko zabierany.
Zawodnik może oszukać lekarza?
Jakby to było wstrząśnienie mózgu z dłuższą utratą przytomności, to zawodnik nie wie, gdzie jest i jaki jest dzień tygodnia. Jeśli jednak utrata przytomności jest krótkotrwała, to żużlowiec będący na adrenalinie może nie czuć bólu. Dopiero za jakiś czas dochodzi do rozluźnienia i dolegliwości się nasilają. Pamiętajmy, że czas na sprawdzenie zawodnika zapisany w regulaminie, to jest pięć minut. To bardzo krótka chwila.
ZOBACZ WIDEO Start wyścigu żużlowego. Leszek Demski wyjaśnia, kiedy bieg powinien być przerwany
Jak się używa terminu wstrząśnienie, to jest to powiązane z utratą przytomności?
Tak. Powinno dojść przynajmniej do krótkotrwałej utraty przytomności.
A jest możliwe wstrząśnienie bez utraty przytomności?
Nie. Jak się mówi o wstrząśnieniu, to musi być utrata. Oczywiście niektórzy mylą pojęcia, a granica między stłuczeniem głowy i wstrząśnieniem jest naprawdę cienka. Ponad wszelką wątpliwość należy jednak stwierdzić, że przy wstrząśnieniu mamy taki parametr, jak utrata przytomności. To może być tylko drobne zamroczenie, takie jak w boksie po mocnym ciosie, ale jednak. Swoją drogą wyobraźmy sobie, co dzieje się w pięściarstwie, gdzie każde silniejsze uderzenie może się wiązać ze wstrząśnieniem. A przecież tam panowie okładają się, aż jeden z nich padnie. Mówię o boksie, bo w żużlu każdy upadek jest jak cios zadany przez rywala.
Proszę kontynuować.
Zawodnik jest w kasku, oczy ma zasłonięte. On sam często nie wie, że stracił przytomność. Krótkotrwałe zamroczenie po urazie nie jest wykrywalne. Na stadionie nie ma aparatury specjalistycznej, a lekarz ma ograniczone możliwości i czas. Może spojrzeć żużlowcowi w oczy, może poobserwować jego odruchy, zadać pytania. Tylko przy konkretnym wstrząśnieniu nie ma problemu, bo jest niepamięć wsteczna, zaburzenia równowagi, ból głowy. Taki zawodnik idąc pieszo, ewidentnie się zatacza.
Chce pan powiedzieć, że nie ma winnych tego, co stało się w Zielonej Górze?
Ten sezon rozpoczął się od upadku Doyle’a. Wszyscy ogłosili wstrząśnienie mózgu i wielki problem. Tymczasem za tydzień zawodnik jechał w następnej kolejce. Przypadki można mnożyć. Jako zespół medyczny w PZM zastanawiamy się co z takimi sytuacjami zrobić i w jakim stopniu kluby mogą wywierać presję na osoby funkcyjne. Rozmawiamy, czy nie wprowadzić niezależnych lekarzy.
I co?
I kluby mówią, że to będą dla nich dodatkowe koszty. Poza wszystkim wiele lat pracowałem w klubie, a nigdy nie wywierano na mnie presji. Nie raz zdarzało się, że wycofywałem z dalszych startów zawodnika gospodarzy i nic złego się nie działo. Inna sprawa, że nie wiem, czy w innych klubach są tacy działacze, jak kiedyś w Polonii Bydgoszcz. Nie wiem, co dzieje się w meczach o stawkę. Zdaję sobie sprawę, że lekarz może nie chcieć być negatywnym bohaterem. Z drugiej strony żaden doświadczony lekarz, nikt zdrowy na umyśle, nie wypisałby zgody na jazdę zawodnika, który nie jest do niej zdolny.
A może się zdarzyć tak, że ktoś tuż po upadku jest zdolny, a kilka minut później nagle tą zdolność traci?
Może być tak, że objawy pojawią się za piętnaście minut, za godzinę, czy nawet następnego dnia. To mogą być niezwykle niekorzystne objawy neurologiczne z krwawieniem środczaszkowym włącznie. Zdarzało się, że pacjent szedł do szpitala, tomograf nic nie wykazał, a dzień, dwa później ten człowiek stracił przytomność i miał krwawienie. Normalna rzecz.
To może powinniśmy zawodników po wstrząśnieniu profilaktycznie odsuwać od jazdy?
Jeśli jest na stadionie lekarz, który bada, rozmawia, widzi, jak jest i zgadza się na dalszą jazdę, to nikt z zewnątrz nie może tego kwestionować. Pewnie, że wszystkiego nie da się wychwycić, ale nie można przesadzać. Pamiętajmy, że lekarz często nie wie wszystkiego. Mam na myśli nie tylko te szybko chowane kaski. Przypomnę Grand Prix w Toruniu, gdzie Tomasz Gollob upadł po tym, jak wjechał w niego inny zawodnik. Kamery uchwyciły fizjoterapeutę, który mówił, że jest wstrząśnienie, ale podajemy leki i Tomasz za pięć minut będzie zdolny do jazdy. Jak opowiedziałem o tym koledze, to ręce mu opadły. Przecież Tomasz powinien być wykluczony ze względu na stan zdrowia. Lekarz nie miał jednak telewizyjnej wiedzy i Gollob pojechał.
W takim razie powtórzę pytanie o profilaktyczne odsuwanie zawodników od dalszej jazdy po wstrząśnieniu. Może jednak miałoby to sens?
Pamiętajmy, że większość upadków jest taka, że zawodnik uderza głową. Myślę inaczej. Jeśli po urazie pękł kask i są to wyraźne uszkodzenia, to takiego żużlowca odstawmy od dalszej jazdy. Pękł kask, dalej nie jedziesz. To byłoby rozsądne, zwłaszcza że pięć minut to za mało, by cokolwiek stwierdzić. Oczywiście kask musiałby być do wglądu. Nie mogłoby być tak, że jakaś ręka szybko wyrywa kask i biegnie z nim do technicznego. Pomysł z odsuwaniem za pęknięty kask był już sugerowany. Może po tym sezonie uda się tę regulację wprowadzić do regulaminu medycznego.
A co z tą winą za dopuszczenie Niedźwiedzia do dalszej jazdy?
Nie można jednoznacznie stwierdzić, że ktoś zawinił. Jakby lekarz miał wątpliwości, to nie podejmie takiej decyzji, nie wypisze zgody. Może jakby to był ktoś związany z jednym klubem, to miałbym wątpliwości, ale tam był człowiek, któremu trudno zarzucić stronniczość. To jest lekarz pracujący w zewnętrznej firmie zabezpieczającej imprezy motocyklowe. To nie jest nikt nienormalny.
A klub?
Nie wiem, jak to wygląda organizacyjnie. Czy był tam menedżer, czy to była jego decyzja? Jeśli miał wątpliwości, a miał też rezerwowego, to oczywiście mógł go wpuścić na tor, żeby temu po upadku dać więcej czasu. Można było orzec czasową niezdolność, słowem rozwiązać to inaczej.
Od chwili upadku słyszę, że pięć minut to za mało, by ocenić stan zawodnika po wypadku z podejrzeniem wstrząśnienia. O ile by trzeba ten czas wydłużyć?
O 24 godziny, gdyby stosować się w pełni do zaleceń medycznych. Pięć minut starcza na zwykłą rozmowę, spojrzenie w oczy i sprawdzenie odruchów neurologicznych.
Kilka miesięcy temu mówiło się wiele o wprowadzeniu lekarzy zewnętrznych.
Jednak na Falubazie był lekarz zewnętrzny. Pracuje w firmie zewnętrznej i z nikim nie jest związany. Spotkałem go na Grand Prix w Gorzowie i ta miałem okazję z nim porozmawiać. Gdybym znalazł się w tej sytuacji, co on, i zobaczył, że zawodnik normalnie mówi, że logicznie odpowiada na pytania, a jeszcze wraca do parku maszyn o własnych siłach, nie zatacza się, to podjąłbym identyczną decyzję.
Słowem, ciężki temat.
Nie pierwszy w polskim żużlu. Rok temu mieliśmy przypadek zawodnika, co do którego rywale z toru mieli olbrzymie wątpliwości. Gdy zbliżał się mecz z jego drużyną, dzwonili do nas i mówili, żeby go wysłać na badania. Mieliśmy jednak związane ręce, bo on miał badania, czyli był zdolny. Publicznie mówił, że badania robił ortopeda, a nie lekarz medycyny sportowej, ale wpis w książeczce był.
Trudne życie lekarza zawodów żużlowych.
Na pewno, bo do tego należałoby dodać, że lekarz nie jest mile widziany na meczu przez samych zawodników. Zagraniczni żużlowcy, widząc lekarza, narzekają, klną pod nosem. Nie lubią nas, bo mówią, że przynosimy im pecha. Znam kluby, które optują, żeby karetkę wzywać na telefon, bo po co ona na stadionie.