Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Zdobycie złotego medalu okupił pan utratą palca u nogi po kraksie w wyjazdowym meczu z Falubazem. Nie ma pan z tym problemu?
Dominik Kubera, żużlowiec Fogo Unii Leszno: To jest sport, a ja starałem się w tym sezonie wypaść jak najlepiej. Kontuzje się zdarzają, ale ta sprawa jest za mną. Nie dramatyzuję, że to się stało. Powiedziałbym, że teraz to dla mnie normalne. Oswoiłem się z tym.
A Unia zdobyłaby złoto, gdyby odjąć punkty juniorów?
Myślę, że jesteśmy mega-mocnym zespołem, z którego można tylko brać przykład. Jak jeden nie jechał, to ktoś inny go uzupełniał. Jeśli akurat prezentowałem się gorzej, to koledzy za mnie nadrabiali. Zdarzało się, że ja czasami dorzucałem punkty, których akurat ktoś inny nie zrobił. Poza tym u nas każdy się lubi i jest atmosfera, jest team.
Jednak Unia to nie jest dream-team, lecz właśnie team, drużyna.
W trakcie przygotowań do sezonu i później już w jego trakcie poznaliśmy się na tyle, że zrobiliśmy się małą rodziną. Każdy sobie pomaga. Wystarczył sygnał w parku maszyn i wszyscy się zbiegali, żeby dać wsparcie koledze. Tu chodziło o proste sprawy jak pomoc w oczyszczeniu gogli, czy dmuchawy do sprzętu. Poza meczami też była pomoc przy odbiorze, czy przesyłaniu silników do tunerów.
ZOBACZ WIDEO Imponujące statystyki PGE Ekstraligi
Rozumiem, że prezes Piotr Rusiecki, mówiąc, że ten skład zostaje, musiał dojść do wniosku, że nie ma sensu rozbijać czegoś, co dobrze funkcjonuje.
Też myślę, że tym się kierował. Prezes nas widział z bliska i musiał zauważyć, że między nami, mam na myśli zawodników i mechaników, są dobre relacje.
Wciąż jest pan juniorem, ale wiek seniora zbliża się wielkimi krokami. Bartosz Smektała powiedział mi, że on się tego przejścia trochę boi, zastanawia się, w jakim będzie miejscu, mając 25 lat. Pan też ma obawy?
Na pewno, bo to nie jest łatwe przejście. Wiadomo, że jedni dobrze je znoszą, inni trudniej. Ja sobie myślę, że ciężka praca zimą, dobre przygotowanie fizyczne i sprzętowe sprawią, że ta zmiana nie będzie taka straszna.
A proszę powiedzieć, skąd w ogóle wziął się Kubera w żużlu?
Chodziłem z tatą na żużel, mając kilka latek, spodobało mi się i wskoczyłem na motor brata. Taki normalny, on nim jeździł do szkoły. Tata, widząc te moje próby, mocno mnie dopingował. Na komunię dostałem już swój pierwszy motocykl crossowy. Rodzice kupili.
Pamiętam, jak zaskoczył pan kibiców w finale PGE Ekstraligi w sezonie 2015. Unia jechała ze Spartą. Wtedy żużlowa Polska poznała Kuberę.
Zacząłem od dwóch trójek, potem były dwa zera. Wróciłbym jednak do poprzedniego pytania o moje początku. Jak już poczułem się lepiej na crossówce, to zacząłem jeździć na tym samym torze, co Bartek Smektała, czyli na tak zwanym "Kawczoku". W końcu wsiadłem na żużlowy motocykl od Rafała Konopki (zawodnik, aktualnie Kolejarza Rawicz - dop. aut.). Byłem taki mały, że nogą do haka nie sięgałem, ale chodziło o to, żeby oswoić się z gazem. Jak już się oswoiłem, to musiałem namówić mamę na to, żeby dała zgodę na zapisanie się do szkółki. Długo to trwało.
Mama się boi?
Była w tym roku na Memoriale Smoczyka, gdzie zająłem dobre trzecie miejsce. Nie oglądała jednak żadnego mojego biegu.
Pan się boi?
Każdy się boi. Nie ma takiego kozaka, co by nie czuł strachu. Każdy jednak inaczej to okazuje. I też pamiętajmy, że strach kończy się, kiedy zakładamy kask. Przed są różne myśli, a potem jest automatyzm. Ludzi krzyczą, trener dopinguje, jest presja, ale my koncentrujemy się na tym, żeby wygrać, bo każdy chce być najlepszy. A dodam, że ta presja to nic złego. W sporcie musi być, a my musimy sobie z nią radzić.
Został pan bohaterem mediów po tym, jak powiedział pan w nSport+, że absencja trenera kadry Rafała Dobruckiego na finale DMEJ była słaba. I nawet PZM pana nie ukarał. Wie pan dlaczego?
Nie.
Bo oni pomyśleli dokładnie tak samo.
A ja nie chciałem powiedzieć niczego złego. Wiele osób, w tym media, źle mnie zrozumiały. Zresztą, jak sobie to wszystko przemyślałem, to zrobiłbym to samo, co trener. Pan Dobrucki wspomniał o problemach rodzinnych, a wiadomo, że to jest przed pracą.
Tak, ale o tym trener powiedział później, bo najpierw tłumaczył swoją absencję stwierdzeniem, że są takie dni w roku, że nie można być z kadrą. O rodzinie ani słowa.
Będę jednak bronił trenera, bo łatwo jest krytykować i oskarżać. Ja raczej wolę ocenić sytuację z innego punktu widzenia. Po namyśle postawiłem się na miejscu trenera i teraz mówię, że zrobiłbym tak samo, jak on.
Wiemy, że jest pan pewnie przyspawany do Unii Leszno, ale czy dzwonią do pana z ofertami?
Żadnych telefonów nie odbieram. Może ktoś z klubu miał telefon z ofertą, ale ja nie wiem. Do mnie i do osób z teamu nikt nie dzwonił.
Pan licencję zrobił cztery lata temu, to i tak potencjalny kontrahent musiałby zapłacić Unii pół miliona w ramach ekwiwalentu za wyszkolenie.
Nawet nie wiem i nie bardzo mnie to interesuje. W Lesznie się urodziłem, tu mam znajomych i rodzinę. Jest mi tutaj dobrze, więc po co miałbym odchodzić.
Ale nie gadaj już nigdy więcej z tym pseudo dziennikarzem, to jest pajac!