Sebastian Ułamek: Nie zamierzam kończyć kariery. Żałuję, że nie zostałem we Włókniarzu (wywiad)

WP SportoweFakty / Jakub Barański / Na zdjęciu: Sebastian Ułamek
WP SportoweFakty / Jakub Barański / Na zdjęciu: Sebastian Ułamek

To nie był udany rok dla Sebastiana Ułamka. Kreowany na lidera opolskiego Kolejarza zawodnik długo milczał. W końcu postanowił zabrać głos i skontaktował się z nami, bo, jak mówi, w wywiadzie chce wytłumaczyć przyczyny słabej jazdy w tym sezonie.

Mateusz Makuch, WP SportoweFakty: Podpisując kontrakt w OK Kolejarzu Opole od razu został pan postawiony w roli lidera zespołu. Spodziewano się, że będzie pan czołowym zawodnikiem w drugiej lidze. Pan pewnie też miał takie nadzieje. Tymczasem za panem kiepski sezon. Dlaczego?

Sebastian Ułamek: Nie pozwoliła na to atmosfera w opolskim klubie, jak i kontuzja, którą leczyłem przez 2,5 miesiąca, a o której nikt nie wiedział, bo odciąłem się medialnie. Podczas przerwy między sezonami często zastanawiałem się w jakim klubie jeździć i zdecydowałem się na jazdę w Kolejarzu. Sądziłem, że w klubie z Opola będę regularnie startować. W moim dotychczasowym klubie, Włókniarzu Częstochowa, zaszły zmiany i nie chciałem przyjąć opcji rezerwowego. Teraz wiem, że był to błąd.

Wpływ na wybór Kolejarza miało kilka czynników. Po pierwsze, Opole leży niedaleko mojego rodzinnego miasta, Częstochowy. Po drugie, stwierdziłem, że jazda w drugiej lidze będzie dla mnie nowym doświadczeniem. Po trzecie, trener Żyto zapewniał mnie, że nigdzie dotychczas nie jeździło mi się tak komfortowo, jak będzie jeździło mi się w Opolu. W pewnej chwili pomyślałem nawet, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie. Niestety, dość szybko zaczęły się schody.

To znaczy?

W momencie gdy poznaliśmy składy wszystkich zespołów, a niektóre mocno się uzbroiły, jak te z Rzeszowa, Ostrowa czy Rawicza, w Kolejarzu stworzyła się według mnie niezrozumiała presja i pojawiła się dziwna atmosfera, czego skutkiem były robione błędy. Oprócz wysokich aspiracji i oczekiwań dotyczących wyników, również sztab szkoleniowy wykonywał dziwne ruchy.

Co ma pan na myśli?

Na początku sezonu nie trafiłem ani z formą, ani ze sprzętem. Mimo to, w Poznaniu na inaugurację zdobyłem 8 punktów. Straciłem tam najlepszy silnik, do tego był upadek z powodu właśnie defektu motocykla. W drugim spotkaniu sięgnąłem po 11 punktów, więc po dwóch meczach moja średnia wynosiła blisko 2 pkt/bieg. Oba wspomniane mecze wygraliśmy. Nie byłem zadowolony z siebie, wiedziałem, że są niedociągnięcia, dlatego dużo trenowałem, zainwestowałem w sprzęt, testowałem. Tymczasem przed trzecim spotkaniem sztab szkoleniowy z trenerem Piotrem Żytą na czele zdecydowali się odstawić mnie od składu, co bardzo mnie zdziwiło.

To wtedy pojawiły się słowa prezesa Sawickiego, który stwierdził, że odmówił pan wyjazdu na tor podczas treningu a po meczu nie chciał rozmawiać?

Dziwią mnie słowa prezesa Sawickiego, którego w tym czasie na treningu nie było, a całą relację zna z opowieści. Fakt jest taki, że prezes twierdzi, iż to ja nie chciałem rozmawiać, podczas gdy to ze mną nikt rozmawiać nie zamierzał. Co do samej sytuacji, to mecz był w niedzielę, więc na treningu spotkaliśmy się w piątek. Jeszcze przed rozpoczęciem zajęć wyczuwałem niefajną atmosferę, zatem zapytałem trenera o co chodzi. Wówczas otrzymałem informację wprost, że w niedzielę przeciwko Ostrovii Ostrów nie pojadę. Trener Żyto dodał, że niezależnie jak wypadnę na treningu to w meczu i tak nie pojadę. Pomimo tego byłem obecny w parkingu do końca treningu.

Jaka reakcja? Zaskoczenie?

Spore, a to dlatego, że pierwsze dwa mecze odjechaliśmy w fajnej atmosferze i odnieśliśmy zwycięstwa. Ten skład się docierał, szlifował. Tym bardziej decyzja o odsunięciu mnie była dla mnie niezrozumiała, bo miałem w pamięci poprzedni rok w Częstochowie. We Włókniarzu każdy notował wzloty i upadki, ale nikt nikogo nie strofował i nie dokonywał natychmiastowych zmian.

Mówi pan, że o braku powołania na mecz dowiedział się pan przed treningiem. To dlatego nie wziął pan w nim udziału?

Tak, bo jaki był tego sens? W tym samym tygodniu trenowałem poza drużyną bodajże dwa razy, bo zakupiłem nowe silniki i chciałem je sprawdzić, szukałem jak najlepszych rozwiązań. Decyzję trenera przyjąłem na klatę, ale oficjalnie oświadczyłem, że w takim układzie nie ma potrzeby, abym wyjeżdżał na tor i katował sprzęt. Przecież to wszystko kosztuje. W tym miejscu wrócę do wypowiedzi pana prezesa Sawickiego. Prosiłem go o sprostowanie tamtego wywiadu, bo to, że nie wyjechałem na tor było podyktowane uzasadnionymi powodami. Na treningu natomiast byłem obecny, bo byłem w parku maszyn, rozmawiałem z kolegami z drużyny, obserwowałem ich jazdę. Mam świadków na to, że nie opuściłem treningu do momentu jego zakończenia. Co więcej, byłem obecny na stadionie jeszcze przez kilkadziesiąt minut po treningu i nikt nie podejmował ze mną rozmowy.

Ostatecznie jednak pojechał pan przeciwko Ostrovii, ale punktów nie zdobył.

Wystartowałem, bo chyba dzień przed meczem Richard Lawson poinformował, że z powodu kłopotów rodzinnych nie dojedzie na niedzielne zawody. Dostałem wówczas sms-a od trenera, że go zastąpię. Niechętnie odpisałem, że dziękuję, ale nie jestem już tym zainteresowany. Uczyniłem tak, bo byłem cały czas zniechęcony wprowadzoną w piątek atmosferą. Stawiłem się jednak na meczu, ponieważ otrzymałem oficjalne powołanie i obligował mnie do tego kontrakt. Nie stanąłem na wysokości zadania, bo zostałem wybity z rytmu. Przyjechałem na to spotkanie wypalony, rozbity mentalnie. Możliwe, że nie wyszło też dlatego, bo chyba za bardzo chciałem coś udowodnić.

Nieprawdą jest to, że po meczu odmówiłem uczestnictwa w spotkaniu z drużyną, trenerami i zarządem. Nie mogłem tego zrobić, bo takie spotkanie nie miało miejsca i mam na to świadków. Później skontaktowałem się z prezesem, który przyznał mi rację. Powiedział, że sprostuje wywiad i to co mówił o wydarzeniach z piątku oraz niedzieli. Do dziś sprostowania się nie doczekałem. Kilka dni później doszło nawet do tego, że ze spotkania z zarządem wyproszono mojego pełnomocnika, stwierdzając, że nie może on być na nim obecny, ponieważ w tym klubie prawo na to nie zezwala.

ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji

I co było dalej?

1 czerwca na torze w Opolu odbył się ćwierćfinał IMP. Pomijam już fakt, że moim zdaniem nawierzchnia była nieodpowiednio przygotowana. W jednym z biegów prawa noga spadła mi z haka i wkręciła się pod niego. Konsekwencją tego było skręcenie kolana. Po tym wyścigu wycofałem się z zawodów. Klub ani trener nie interesowali się tym, co się stało.

Nikt nie zapytał, dlaczego rezygnuje pan z jazdy?

Nie było takiego kontaktu. Kontuzję leczyłem prawie 2,5 miesiąca. Pod koniec lipca trenerowi przypomniała się moja osoba. Przez ponad miesiąc nie kontaktował się natomiast ze mną nikt. Dopiero po tym czasie dzwonili ludzie z klubu, ale nie prezes ani trener, i byli mocno zaskoczeni, że jestem kontuzjowany.

A nie czuł pan potrzeby, żeby samemu poinformować o tym trenera Żytę?

Sam posiadam uprawnienia trenerskie i w moim odczuciu w gestii szkoleniowca jest zainteresować się tym, co dzieje się z jego zawodnikiem. Czułem się rozgoryczony, co wpłynęło na pogorszenie relacji między mną a klubem. Ale wiem, że nie tylko mnie nie podobała się atmosfera, bo np. Dennis Gizatullin też miał podobne problemy jak ja. On także nie trafił na początku sezonu z formą. Inni koledzy też sądzili, że najlepiej było podczas pierwszych dwóch meczów, a później zaczęły się niepotrzebne kombinacje.

Kilka tygodni temu pisano o pana wyglądzie i sylwetce. Jak pan reaguje na komentarze i sugestie, że posiadał pan o kilka kilogramów za dużo?

Dla mnie to generalnie absurd, choć nie ukrywam, że moja forma fizyczna mogła się pogorszyć ze względu na wspomnianą kontuzję, przez którą nie mogłem wykonywać wszystkich ćwiczeń. Nie uważam jednak, aby moja waga czy sylwetka miały większy wpływ na moją jazdę. Są zawodnicy ciężsi ode mnie i jeżdżą dobrze. Największy problem to był uraz kolana, a z drugiej strony atmosfera w zespole stworzona przez trenera. Wróciłem do drużyny po kontuzji, ale z mniejszym apetytem do jazdy.

Prezes Sawicki postawił sprawę jasno - wasza współpraca nie będzie kontynuowana. Jakiś komentarz?

Żałuję, że zdecydowałem się jeździć w Opolu. Myślałem, że atmosfera będzie dobra i że trener Żyto będzie chciał mi pomóc, a nie na odwrót. Miałem w tym roku świetne porównanie, bo sporo trenowałem też w Częstochowie, uczestniczyłem również z Włókniarzem w ich obozie przygotowawczym. Tam miałem przyjemność współpracy z trenerem Markiem Cieślakiem. Jako zawodnik z 28-letnim doświadczeniem, a także posiadającym uprawnienia instruktora sportu żużlowego, mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że różnica między profesjonalizmem Marka Cieślaka a Piotra Żyty to jest niebo a ziemia. Tegoroczny sezon całkowicie mnie w tym utwierdził.

Przysłuchuję się temu co pan mówi i zastanawia mnie, że niepochlebnie wypowiada się pan na temat trenera Piotra Żyty. W przeszłości przecież już współpracowaliście, m.in. we Włókniarzu w latach 2007 - 2008.

Moim zdaniem dzięki niemu nie zdobyliśmy wtedy żadnego medalu mistrzostw Polski. Atmosfera to jedna rzecz, druga to przygotowanie toru. Zajmuje się tym toromistrz, ale pod nadzorem trenera profesjonalisty. Warto o tym dyskutować z drużyną, wspólnie wybierać warianty. Oczywiście ktoś będzie musiał wtedy iść na kompromis, ale ważna jest rozmowa. Tak robi Marek Cieślak. W Częstochowie za każdym razem był powtarzalny tor, a do tego umożliwiał kapitalne ściganie. Tymczasem w Opolu trener wczesnym porankiem puszczał tzw. talerzówkę i robił tor motocrossowy. Zdarzało się, że trener z tym przesadził. Raz bez dyskusji trening się odbył, za drugim trener sam przyznał, że zajęcia trzeba przesunąć na następny dzień.

Jakie plany na przyszłość?

Nie mam zamiaru kończyć kariery. Na pewno nie w taki sposób, jak w tym sezonie. Ten rok to dla mnie niesamowita porażka. Żałuję, że nie zostałem w Częstochowie. Miałem propozycję, aby zostać i walczyć o skład. Być może lepiej bym na tym wyszedł. Paradoksalnie w Ekstralidze było mi łatwiej, niż w drugiej. Na najniższym szczeblu wygrana z Ułamkiem dla przykładowego Kowalskiego było czymś i chciał tego dokonać za wszelką cenę.

A gdyby teraz pojawiła się taka oferta z Włókniarza, że ma pan możliwość walki o skład, ale bez żadnych gwarancji, że otrzyma pan szansę, to zdecydowałby się pan?

Szczerze? Na pewno tak. Zwłaszcza, że trenerem we Włókniarzu jest Marek Cieślak, a więc szkoleniowiec, przy którym zaczynałem karierę. Tym bardziej żałowałem, że nie podjąłem wyzwania, gdy później dowiedziałem się, że Włókniarz pozyskał na stanowisko trenera Marka Cieślaka. Uczestniczyłem jednak w treningach, jestem częstochowianinem i świetnie byłoby zakończyć karierę we Włókniarzu.

Reasumując odjechałem jeden z najsłabszych sezonów w swojej karierze, przy czym trener Żyto i prezes Sawicki swoim postępowaniem przyczynili się do takich wyników, a ich zachowanie nie mogło w żaden sposób umożliwić mi podniesienia poziomu mojej jazdy.

Źródło artykułu: