Gabriel Waliszko. Z drugiej strony ekranu: Biletowy zawrót głowy (felieton)

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / SGP w Warszawie. Patryk Dudek i Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / SGP w Warszawie. Patryk Dudek i Maciej Janowski

Zanim transferowa gorączka w polskich ligach sięgnie 100 stopni, już zawrzało z powodu kibiców. 35 tysięcy sprzedanych wejściówek na Grand Prix daje powody do dumy.

Z drugiej strony ekranu to cykl felietonów Gabriela Waliszki, dziennikarza nSport+.

***

Mówią i piszą, że żużel na Wyspach się zwija i gdzieś w innym miejscu jeszcze też. Trudno, taki mamy klimat. Kiedyś Anglia była rajem speedwaya, a od paru lat Polska przejęła inicjatywę. Ku chwale ojczyzny. I nie martwię się, że coś gdzieś się skończy, bo tradycja czarnego sportu przetrwa nawet najtrudniejsze dziejowe zakręty. Zajmujmy się więc swoim podwórkiem, bo tu przeciekawie.

Pewnie, że do inauguracji Grand Prix jeszcze daleko jak stąd na księżyc, jednak ten czas szybko zleci. A skoro po dwóch tygodniach sprzedaży już wyszło prawie 40 tysięcy biletów, to można snuć teraz biało-czerwone plany. Jeszcze dobrze nie zamknęliśmy tegorocznego sezonu, a wizja kolejnych mijanek staje się coraz bliższa. Warszawa to jedyna taka stolica na świecie, gdzie na skalę 50-tysięczną przyjął się żużlowy turniej o mistrzostwo świata. To już taka świecka tradycja, bo rok rocznie w miejscu, gdzie codziennych wyścigów brakuje, pojawiają się tłumy głodnych emocji żużlowych fanów. To, że najwięcej fanów przybywa na Narodowy z Wielkopolski nie dziwi chyba nikogo, ale już wysoka pozycja mazowieckich fanów kupujących bilety budzi duży szacunek.

Skąd ten żużlowy fenomen stolicy bez żużla? Po pierwsze, apetyt na wiktorię. Nie doczekaliśmy się w dotychczasowej historii zawodów przy Wiśle Mazurka Dąbrowskiego po zawodach. Ciągle ciarki przechodzą nas przed turniejem, a hymnu nie możemy na razie posłuchać po ostatnim wyścigu.

Po drugiej, atmosfera. Takich wrażeń nie zapewnia żaden stadion przepełniony żużlem na kuli ziemskiej. Jest biało-czerwono, klimatycznie i emocjonująco. Nawet jak turniej nie idzie po polskiej myśli, samo przybycie na narodowy obiekt powoduje duże doznania.

Po trzecie, organizacja. Poza nieudaną inauguracją z duńskich przyczyn, każdy kolejny turniej kończy się sukcesem. Jest tłumnie, wesoło, precyzyjnie. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku, mimo że poza nieodgadnionym Marcelem Gerhardem o Szwajcarach w żużlowym środowisku można tylko pomarzyć. Na Narodowy przychodzi się z ogromną ochotą i wielkimi nadziejami.

Jest jeszcze po czwarte, piąte i dziesiąte. Są Bartosz Zmarzlik, Patryk Dudek, Maciej Janowski i Janusz Kołodziej. Czyli młodzi, gniewni, doświadczeni. Nadchodzący rok rysuje się przełomowo. Kolorowo i narodowo.

Gabriel Waliszko

ZOBACZ WIDEO Kołodziej o tym, jaki ma problem z Hampelem: "Nadziewam się na jego szprycę"

Źródło artykułu: