Zgodnie z regulaminem podstawowe okno transferowe w polskim żużlu trwa od 1 do 14 listopada. W tym czasie kluby mogą podpisywać kontrakty z zawodnikami. Paradoks - a zdaniem niektórych lepsze jest w tym przypadku słowo absurd - polega jednak na tym, że o zdecydowanej większości ruchów kadrowych wiemy od dłuższego czasu. - Okres transferowy jest martwy. Zaczynamy go w momencie, kiedy wszystko już wiemy - mówi nam były prezes Włókniarza Częstochowa Marian Maślanka.
- Z doświadczenia wiem, że kontrakty z datami listopadowymi już dawno leżą w sejfach klubów - zauważa z kolei Michał Kugler, były wiceprezes Stali Gorzów. - To wszystko jest śmieszne. W okresie transferowym nic się przecież nie dzieje. To jest zwykłe załatwianie formalności, na które działaczom wystarczyłoby nawet pięć dni - dodaje.
Eksperci uważają, że w polskim żużlu uprawiania jest fikcja, z którą należy jak najszybciej skończyć. Wielu zawodników z klubami dogadała się już kilka tygodni temu, a teraz obie strony czekają tylko na wysłanie kontraktów do władz ligi. - Jedno musimy zmienić natychmiast. Kluby w każdej chwili powinny mieć możliwość przedłużania kontraktów z zawodnikami, którzy bronili ich barw w poprzednim sezonie. Niech to odbywa się bez oglądania się na okres transferowy, bo mówimy o utrzymywaniu dorobku. To trzeba uszanować - twierdzi Maślanka.
- A ja uważam, że na nic nie trzeba czekać do listopada. Dzień po ostatnim meczu barażowym powinien ruszyć rynek transferowy, bo tak naprawdę tak się właśnie dzieje. Wtedy na dobre rozkręcają się wszystkie negocjacje - przekonuje Kugler.
ZOBACZ WIDEO Jakub Jamróg: Był taki rok, że widziałem pięć trupów
Co złego, poza uprawianiem fikcji, jest w okresie transferowym, który rusza dopiero 1 listopada? - Wytworzyła się niezdrowa atmosfera. Kluby mają więcej pieniędzy, ale i tak wydają je na zawodników. A oni nie pojadą lepiej, jeśli dostaną lepsze wynagrodzenia. Te środki powinny być przeznaczane na szkolenie, a tak nie jest - dodaje Maślanka.
W PGE Ekstralidze z krytyką okresu transferowego się nie zgadzają. Władze najlepszej ligi świata mówią wręcz, że lepszego mechanizmu nie ma. - W tej chwili wszystko jest po bożemu - komentuje prezes Wojciech Stępniewski. - Rozliczamy się, podpisujemy nowe kontrakty, a później jest proces licencyjny - dodaje.
Prezes PGE Ekstraligi wyjaśnia nam, że okres transferowy w listopadzie ma sens i jest optymalnym rozwiązaniem z wielu powodów. - Na koniec listopada kluby składają wnioski o licencje. Do ich złożenia co do zasady konieczne jest posiadanie drużyny. Okres transferowy odbywa się zatem przed procesem licencyjnym - tłumaczy.
- To jednak nie wszystko. Do końca października kluby muszą rozliczyć się ze swoimi aktualnymi zawodnikami. Ciężko mówić, że ktoś kogoś zakontraktuje, kiedy nie jest rozliczony z kimś innym. Poza tym proszę nie zapominać, że niektóre sprawy zostały już uwolnione. Kluby mogą negocjować z zawodnikiem, kiedy ten zakończy sezon. W zakresie prawnym mamy optymalne rozwiązanie - dodaje.
Wiemy również, że PGE Ekstraliga nie zgodzi się na rozwiązanie, które zakłada, że kluby, które szybciej rozliczą się za poprzedni sezon, będą mogły od razu zawierać kontrakty na kolejne rozgrywki. Władze ligi stoją na stanowisku, że okres transferowy musi być równy dla wszystkich.
Mamy zatem patową sytuację. Eksperci, z którymi zgadzają się prezesi niektórych klubów, mówią o fikcji i konieczności zmian. PGE Ekstraliga o logicznym mechanizmie. Władze ligi stoją na stanowisku, że grzebanie przy regulaminie spowoduje w tym przypadku bałagan. I kto ma tu rację?