Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Beton i diamenty, czyli wszyscy szukają Hansa Nielsena (felieton)

Byłem w Lublinie, gdy dotarła do mnie wiadomość o śmierci Jerzego Karczmarka. To z tym miastem wiąże się największy splendor kariery byłego charyzmatycznego arbitra, a także w tym mieście zaczęły się jego problemy, gdy pełnił funkcję szefa sędziów.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Greg Hancock na prowadzeniu WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Greg Hancock na prowadzeniu

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Za sprawą operatywności Jerzego Kaczmarka na prima aprilis w 1990 roku nad Bystrzycą zadebiutował mistrz nad mistrze - Hans Nielsen. Duński champion dojechał z Okęcia na stadion Motoru eskortowany przez policję. Tadeusz Supryn, kierownik lubelskiej ekipy, kontrakt z Nielsenem skwitował krótko: "Kupujemy Nielsena, żeby żyć". Motor był beniaminkiem i potrzebował wzmocnień, aby nawiązać walkę w okrojonej właśnie Ekstraklasie z dziesięciu do zaledwie ośmiu drużyn. Można by rzec - historia zatoczyła koło. Motor awansował do elity i wedle fachowców ma problem z siłą rażenia swojego składu. Niektórzy obrażają się na słowa o kiepskim składzie Motoru. Nie zapominajmy, że to jest tylko żużel. Gra i zabawa. Każdy ma prawo stwierdzić, że Motor dostanie w tyłek czternaście razy i z hukiem spadnie do drugiej ligi.

Zamiast cietrzewić się na podobne słowa lublinianie powinni uśmiechnąć się pod nosem, i krzyknąć: jeszcze wam pokażemy! A jeśli nie, to merytorycznie wytłumaczyć, dlaczego ów delikwent jest w błędzie. Natomiast nieporozumieniem jest linczowanie kogoś za jego poglądy nt. poziomu sportowego którejś z drużyn. Co innego gdyby ktoś zjechał do Lublina na mecz finałowy z ROW-em Rybnik i zamiast opisać to spotkanie jako wielkie żużlowe święto z pełnią dramaturgii, to skupiłby się na tendencyjnym opisie. O tym, że stadion jest ze starego betonu i się sypie, przy parkingu plątał się brudny kundel, w kasie bilety sprzedawała stara brzydka baba, kibice woleli stać w kolejce po hot-dogi niż oglądać żużel, a ojcu stojącym z dzieckiem na łuku groziło trwałe kalectwo z powodu lecących spod kół kamyków. Przypomina Wam to coś? Bo mnie tak. Standard w opisywaniu brytyjskiego żużla przez krajowych "pismaków". Na taki numer wkurzyłbym się, ale nie o krytyczne oceny składu ulubionego zespołu, bo to zwyczajnie dziecinne.

A czym innym są jeszcze czarne proroctwa dziennikarzy o bankructwie i niewypłacalności któregoś z klubów. Tu dopiero może serce zaboleć. Zwłaszcza jak czytasz ciągły hejt pod adresem swojego klubu. Że nie może im się udać, ich plany to mrzonki, i że na pewno to wszystko szlag trafi, bo ja wam mówię. Nie będę obwijał w bawełnę. Wiecie, że jestem z Rzeszowa i każdy teraz się uśmiechnie, że bronię prezesa Nawrockiego, który jest na tapecie w mediach od dłuższego czasu. Nie bronię. Ani nic biznesowo mnie z Nawrockim nie łączy, ani nie zarobiłem we współpracy z nim jednej złotówki. Jeśli Stal zbankrutuje, to trudno.

W tym przypadku nie będę robił wyjątku i zgodnie z tym, co twierdzę od lat napiszę, że jeśli długi nie będą spłacone na zero, to jest to koniec Stali Rzeszów na zawsze i rok przerwy od startów w rozgrywkach ligowych nie może tego faktu zmienić. Nowy klub powinien zaczynać z nową historią, bez prawa kojarzenia go z dorobkiem, tradycjami i historią Stali Rzeszów, dwukrotnym mistrzem Polski w latach 1960-1961. Nie jestem obłudnikiem jak inni, którzy zawile tłumaczą, że poprzednik-bankrut to był inny klub, niż ten działający obecnie. Ale zdobyte medale jakoś wrzucają do jednego worka, a także historię i tradycje łączą w jedną całość.

ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Nie wyobrażam sobie klubu bez prezesa Mrozka. On zna się na żużlu, a takich ludzi brakuje

Czyli jeśli Nawrocki okaże się Dyzmą i za jego kadencji Stal padnie, nie będę szukał tłumaczeń. Jeśli miałoby to oznaczać koniec żużla w Rzeszowie, to niech tak będzie. Widać nie potrzebują tu żużla skoro nie znajdują się pieniądze na ten sport. Może Nawrocki będzie po prostu tym, który akurat zgasi światło? Co poradzić, że tylko on był chętny przejąć ten dryfujący statek. Jeśli Nawrocki będzie dłużnikiem wielu podmiotów, z którymi współpracował w żużlu, to będę im współczuł i życzył odzyskania pieniędzy. Ale do złych wieści o kondycji finansowej Stali podchodzę jednakowo jak w przypadku każdego innego klubu żużlowego z podobnymi rozterkami. Roztropnie, nie feruję wyroków i trzymam kciuki, że wszystko będzie dobrze i martwię się o losy organizacji. Każdy klub jednakowo szanuję i jest mi na swój sposób bliski.

Dlatego jako nastolatek wsiadałem do pociągu za odłożone w trudzie kieszonkowe i jechałem na magiczne Kryterium do Bydgoszczy, do Wrocławia zobaczyć kultowy Olimpijski, przejmowałem się kłopotami finansowymi opolskiego Kolejarza i banicją Ostrowa w lidze. Tymczasem odnoszę nieodparte wrażenie, że wielu dziennikarzy wręcz z nieskrępowaną radością czyha na potknięcia klubu z Rzeszowa. Że na wieść o szalonych pomysłach nowego szefa Stali wręcz skręcało w żołądku: Ała!, rety! Nie, to nie może się udać! W Rzeszowie?! Toż to nawet Ferdek Kiepski ma z nich polewkę.

Wojciech Koerber chyba za punkt honoru przypisuje sobie, aby w każdym felietonie wbić szpilkę Stali. Cieszę się, że tak dba o wierzycieli Nawrockiego. Panie Wojtku nie będę panu dyktował, ani narzucał, o czym i o kim ma pan pisać w swoich felietonach. Ale jeśli mogę o coś prosić, to niech pan już sobie daruje teksty o Nawrockim. W pana felietonach enty razy przeczytałem o tym, że klub z Rzeszowa splajtuje i to nie może się udać. To już wszyscy wiemy. Pozostało tylko odliczanie. Skoro to już pan ustalił, bardzo pana proszę o analizę szans przetrwania pozostałych klubów w Polsce. Czy przetrwa na ten przykład Kraków, Bydgoszcz, Piła, Rawicz? Jak tam spłaty długów w innych miastach za poprzednich działaczy? Niech pan zacznie od analizy dłużników Zbigniewa Morawskiego. Pan przecież o tych biednych oszukanych ludziach myśli z równą troską jak o dłużnikach Nawrockiego.

Ktoś skontruje: sam o tym napisz. Sęk w tym, że ja tą tematyką tj. przepowiadaniem, który klub upadnie, bo jego prezes to krętacz, w ogóle się nie zajmuję. Skoro znalazł się w tej tematyce fachowiec, to skorzystajmy z jego umiejętności w większym zakresie. Kto wie, ile portfeli może pan Wojtek uratować? Z całym szacunkiem, ale ten pański chocholi taniec nad rzeszowskim żużlem wygląda jakby karmił się pan problemami Rzeszowa. Nie potrafię wyobrazić sobie, powtórzę to raz jeszcze - nie potrafię sobie wyobrazić abym przez pół roku tekst w tekst pisał: słuchajta, ten Kowalski z Wrocławia to musowo jakiś krętacz i mówię wam, ten jego klub upadnie. Nie wiem, co musiałoby mnie determinować, aby w tak zajadliwy sposób skoncentrować się na wybranym klubie. Nie mam nic przeciwko temu żeby pan Koerber bądź ktokolwiek inny pisał o problemach finansowych klubów żużlowych w tym i z Rzeszowa. Ale dlaczego tematem-problemem, który ma znamiona powszechnego, autor zajmuje się tak pobieżnie, wyrywkowo i wybiórczo? W Rzeszowie tylko kręcą?

Niepojęty dla mnie jest ton komentarza polskich dziennikarzy o cyklu Diamond Cup. Jeśli na wiosnę czytam "po co komu ten cykl?", to ja się poważnie zastanawiam, czy tacy w ogóle lubią żużel? Czy zdaniem autora podobnych słów zawodów żużlowych na świecie jest przesyt? Czy uważa, że we Francji, w Krsko, czy nawet Motali jest za dużo żużla? Czy uważa, że średniacy światowi jak Jamróg, który jak sam opowiada ledwie wiązał koniec z końcem, czy Hougaard, który zakończył karierę, bo mało zarabiał, mają za dużo pieniędzy i możliwości do jazdy? Tu nie chodzi o Nawrockiego. Tu nie chodzi o to, że Nawrocki jest prezesem w Rzeszowie. Przynajmniej mnie nie chodzi. Natomiast odnoszę wrażenie graniczące z pewnością, że autorom tych słów właśnie o to chodzi, czy raczej ich to boli.

Mnie zaś chodzi o żużel. I każdy, kto śledzi moje teksty wie, że jestem uczulony na tematy takie jak popularyzacja żużla na świecie, jak wyrównanie szans do uprawiania żużla i zarabiania na nim. Dla mnie sposób, w jaki był komentowany Diamond Cup rodził spory niesmak. Piać nie było nad czym, ale nie doszukałem się słów typu: zapowiadało się ciekawie. Szkoda, że nie wyszło, ale brawa za odwagę. Były za to kpiny, tendencyjne newsy przeplatane negatywnymi komentarzami i prześmiewcze tony. Świeżakowi można dołożyć. Szarpnął się z motyką na słońce, to teraz niech ma za swoje. Na szczęście świeżakowi się nie udało i ten mały zgorzkniały, betonowy układ sił i ról może trwać w najlepsze. Co innego skrytykować zawody w Chorzowie. Finał SEC był pod względem sportowym do bani, ale tu trzeba uważać na każde wystukane słowo. Nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy dobra komitywa z wpływowymi ludźmi w polskim żużlu może się przydać. Toteż nigdzie nie przeczytałem, że finałowa runda SEC-u była antypropagandą żużla, pomyłką, amatorszczyzną w układaniu toru i inne takie słowa, które regularnie padają przy okazji Grand Prix.

Mnie rożni od podobnych delikwentów fakt, że nie rzucam się wybiórczo nikomu do gardła i równo wszystkim kibicuję. Niech na żużlu zarabia Nawrocki, One Sport, BSI i kolejni śmiałkowie. Niech będzie zdrowa rywalizacja. Bo wtedy najwięcej ugra speedway. A jeśli krytykuję, to w sposób wyważony i bez złośliwości tylko dlatego, że komuś coś nie wyszło np. z przygotowaniem toru. Ktoś spuentuje - mamy ci dać medal Drozd za tę wspaniałą postawę, która jest podstawą nie tylko dziennikarstwa, ale i zwykłej ludzkiej etyki? Etyka w mediach głównie funkcjonuje w podręcznikach, ale w prawdziwym życiu nie ma większego zastosowania. Kiedyś mi to wytłumaczył kuzyn. Jadąc ze mną autobusem zadał mi pytanie: Grzesiek, a jakie ty masz przekonania polityczne? A ja na to: jak to jakie? Żadne, przecież chcę być dziennikarzem. Na to kuzyn: to dokładnie odwrotnie wszystko działa. Bez przekonań nie masz szans być dziennikarzem - i tu padły słowa klucz - musisz być pod kogoś podpięty. Inaczej u nikogo nie wzbudzisz zaufania i nikomu nie będziesz potrzebny.

Dalsza część felietonu na drugiej stronie -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×