- To wszystko z nerwów na tego fałszywego rudzielca Jasona Crumpa. Niby tak się w parkingu przymila, uśmiecha, zagaduje, wykonuje jakieś pojednawcze gesty, ale ja wiem, że on po prostu chce mnie wytrącić z rytmu i z równowagi. Zamierza w ten sposób odebrać mi mistrzostwo świata. Już mówiłem o tym polskim dziennikarzom. Tak, powszechnie wiadomo, że rude ("redhead") to fałszywe, a po angielsku słowo "rude" to dodatkowo: niegrzeczny, źle wychowany, prymitywny, prosty – wścieka się do siebie Nicki.
To jeszcze nic. Chodzą bowiem słuchy, że Crump tej zimy nabył w australijskim buszu umiejętności szamana i skonstruował sobie laleczkę voodoo, żeby gnębić Pedersena. Już raz złamał kciuk w jej rączce i Nicki musiał pauzować, a potem jechać z opatrunkiem na swoim własnym kciuku. Teraz w Goeteborgu Australijczyk ze złości, że nie wygrał GP Szwecji, znów potarmosił swoją laleczkę za rączkę, przez co duński mistrz świata ma teraz złamaną kość łączącą mały palec lewej dłoni z nadgarstkiem. I ponownie będzie pauzował. Strach się bać. Nicki mocno obawia się, co Crump może zrobić następnym razem swej lalce voodoo.
- Albo taki Tomasz Gollob. Przebiegle prowokuje mnie, żebym się zdenerwował i rzucał w niego swoim sprzętem. Rękawiczkę już mi zabrał. Teraz czeka aż walnę w niego moim najlepszym motorem, też mi go zwinie i wygra na nim mistrzostwo. I jak tu utrzymać nerwy na wodzy, skoro wszyscy są przeciw człowiekowi. A w takiej Częstochowie czy w Szwecji poucinali mi kasiorę, że ledwo na waciki mi teraz starcza. Tunerzy też są contra me. Tak przygotowali silnik na ten sezon, że lepiej jadą te stare z ubiegłego roku! Aż żyć się nie chce – kłębią się smutne myśli w łysej głowie duńskiego mistrza, który w ostatnich miesiącach ma wyraźnie przechlapane. Jak widać, cysorz wcale nie ma klawego żywota.
Poszedł więc Pedersen na kozetkę do psychoterapeuty i mówi: - Panie doktorze, dlaczego ja mam taką obsesję, że wydaje mi się, iż nikt mnie nie lubi?
A doktor na to: - Nicki, ja wiem skąd ty masz taką obsesję. Ciebie po prostu nikt nie lubi!
Antyidol, czyli huzia na Józia
Gdzie na stadionie pojawi się Nicki Pedersen, tam witają go gwizdy, mimo że wszyscy przyznają, że to wyśmienity zawodnik. Nawet w Częstochowie ma wielu wrogów wśród fanów tamtejszego Włókniarza, dla którego jeździ. Chociaż ostatnio częściej jakby nie jeździ. Duńczyk przez lata pracował na tę swą jak najbardziej zasłużenie złą opinię. W tym roku podenerwowany zbyt późnym wejściem w sezon (słynne kłótnie z klubami o kasę) i niepewny swej formy oraz własnych silników, zachowuje się awanturniczo niczym Mike Tyson w boksie. Problem w tym, że speedway w przeciwieństwie do mordobicia (też uprawiam), ma być sportem rodzinnym, a mistrz świata winien to propagować i być godnym ambasadorem dyscypliny. Olsen, choć też ma swoje za uszami, to jednak zbudował duńską potęgę żużlową i wymyślił Grand Prix, Mauger propaguje "czarny sport" nawet w Malezji i organizuje na Antypodach turnieje dla talentów, Briggs wprowadził deflektory i dmuchane bandy, Gundersen i Rickardsson pomagają innym zawodnikom ze swych krajów, Nielsen z sentymentu wspiera moralnie naszą drugoligową Piłę, itd.
A co poza karczemnymi awanturami w parku maszyn i kontrowersyjnymi sytuacjami na torze wnosi do żużla Pedersen? Nic. Zero, null. Młodzi duńscy zawodnicy skarżą się, że to zamknięty w sobie, egoistyczny facet i nie uzyskasz u niego porady. Po taką muszą chodzić do "Wujka Dobra Rada" Hansa Andersena lub do dziadzia Gundersena.
W tym sezonie, jak dotąd, jeżeli dzieje się coś złego na torze lub w parku maszyn, to na bank bierze w tym udział szalony Nicki. Rzeczywiście jest coś na rzeczy, czy po prostu facet ma takiego pecha? Troszkę go tu będę bronił. W sporze o kasę z Czewą więcej racji zapewne było jednak po jego stronie. No i czasem bywa automatycznie karany przez sędziów chyba tylko za to, że jest brzydki, niegrzeczny i mało kto go lubi. W zdarzeniu, a raczej zderzeniu z Maćkiem Janowskim i przynajmniej w dwóch na trzy "bum bum" z Sajfutdinovem wina Pedersena była bardzo problematyczna. Sędzia równie dobrze mógł podjąć decyzję w drugą mańkę. A śmiem twierdzić, że w Goeteborgu arbiter Wojciech Grodzki popełnił błąd wykluczając Duńczyka. Ten był bowiem z przodu, a szybko zbliżał się wiraż i trzeba było złożyć motor w ślizg kontrolowany, żeby na tych lejach niczym po bombie atomowej, zwłaszcza na małej, nie dać się wyciągnąć prosto w dechy. A Nicki był właśnie po wewnętrznej. Wejście w ślizg to dość gwałtowny manewr: zawodnik przesuwa się lekko do przodu, przechyla maszynę ciut w lewo i robi "miau, miau" gazem, zrywając przyczepność tylnego koła. Motor staje wtedy mniej lub bardziej (lepiej mniej) w poprzek toru. I nie winą mistrza świata było to, że tuż obok jego deflektora akurat wsunął swoje przednie koło "Kałasznikow" Sajfutdinov. Doszło do podcięcia Rosjanina. Sytuacja dość trudna do oceny, lecz ja bym tu nie wykluczył Pedersena.
Tak czy siak, duński champion to antyidol i na pewno nie wypromuje nam żużla, acz w jednym mi się spodobał. Ponoć, gdy na Ullevi Grodzki go wykluczył, to on ze złości w parku maszyn walnął ręką w telewizor (i uszkodził sobie rękę, a pewnie i ekran też). Ja też często chciałbym to zrobić, gdy oglądam na tiwi różne programy i transmisje (coście się tak w swych postach uwzięli na ten Canal+?), tylko boję się, że mi żona odda.
GP w motocrossie
Kiedy Ole Olsen przygotowuje tory naturalne na GP, to w obawie przed deszczem i klęską swych rodaków preparuje taki beton, że zamiast wyścigów oglądamy nudne procesje gęsiego. Czasem coś się dzieje przy krawężniku, co ja akurat lubię, ale większość kiboli bardziej rajcują szalone akcje po orbicie. W Pradze pierwszą mijankę zanotowaliśmy dopiero w ósmym wyścigu. Po małej (Pedersen). W Lesznie ataki po dużej były raczej pozorowane, po to by zmylić rywala, potem przyciąć do krawężnika i w ten sposób założyć mu nożyce.
Z kolei tory jednorazowe w wydaniu Olsena i spółki to na ogół jakieś dziwolągi, do których trudno jest się spasować przez całe zawody i na których szybko tworzą się wyrwy, koleiny, hopki i leje. Żużlowcy walczą tam z motocyklami o życie, a nie z rywalami.
Tym razem jednak nie obwiniałbym o zły stan toru na Ullevi akurat Ole Olsena. To brak dobrej, precyzyjnej informacji i pewna bezmyślność samych jeźdźców. Owszem, należało to im dobitnie wyartykułować, ale przecież od lat wiadomo, że BSI i Olsen postanowili, iż dla ciekawej odmiany Grand Prix Szwecji na Ullevi będzie rozgrywana w konkurencji motocrossu. Kto o tym zapomniał i nie był przygotowany, to poległ. Albo się obalił, albo tracił na trasie pozycję za pozycją. Na tym szwedzkim crossowisku wygrał Sajfutdinov, bo on tam w Rosji nie po takich drogach już jeździł.
Ale to prawdziwy "Kałasznikow". Strzela zwycięstwami w GP już seryjnie. Wygląda na to, że w Pradze z jego strony to nie był pojedynczy szczęśliwy wystrzał.
Żużel polski widzę ogromny
W Goeteborgu nasz rodzimy speedway odniósł ogromny sukces. Przecież wygrał Sajftudinov, który ma polskie obywatelstwo. W półfinale mieliśmy także Holtę. Również z naszymi papierami. A będzie jeszcze lepiej! Przecież Andreas Jonsson od dawna już przebąkuje o polskiej licencji. W odwodzie mamy jeszcze rewelacyjnego w tym sezonie Vaculika. Więc niech nikt mi tu nie mówi, że z tym polskim żużlem zaczyna być źle! Wręcz przeciwnie! Przyszłość przed nami.
I znowu ona, liga
Było GP, ale się zmyło. Teraz wracamy do ligi. Komu bije dzwon, czyli ostatni dzwonek dla Atlasa. Nicholls to nieporozumienie transferowe roku, Crump poobijany, Jędrzejak na osiołkach, za to Watt nie wie co zrobić ze swymi szybkim motorem. Jednak wrocławianie na Olimpijskim mają szansę na kopce, bo tam od kilku dni co chwilę pada. Owszem, Falubazy na własnych śmieciach też jeżdżą na przyczepnym, lecz co innego kopa u siebie, a co innego na wyjeździe. W zeszłym roku Lindgren we Wrocku na pierwszym łuku chciał wysiąść przez kierownicę. Ponadto Myszka Miki bez kontuzjowanego, a będącego w sztosie, Zengoty, to jeno zgryzota. I jeszcze jedno: Zielonka w tym sezonie jechała trzy razy na obcych torach i za każdym razem dostawała w plecy. Królowie własnej nawierzchni? Co oni do niej dosypali, że nikt tam nie potrafi się spasować? A to obrotny ludek. Wymyślili sobie tam np., że za kontrakty Lindgrena czy Iversena mają zapłacić niemowlaki, które będą musiały teraz bulić za bilety na mecze Falubazu. Do tego tamtejszy klub na koronie stadionu, jak słyszę, ma ponoć sam sprzedawać produkty, zamiast dawać zarabiać innym. Znakiem tenisowego Wimbledonu są truskawki ze śmietaną, a znakiem firmowym Grodu Bachusa powinien być chyba bełt, czyli tamtejsze winko. Tylko pamiętajcie: temu kto nadużywa zielonogórskiego sikacza, temu serduszko pyka w rytmie czacza!
Jeśli Atlas dziś przegra, to według mnie, już jest w pierwszej lidze.
Biedna Czewa kolejny raz pojedzie bez swego niesfornego drogiego lidera Nikosia Pedersena. Gdańsk ma więc szanse uniknąć przesławnego lania, a nawet postawić się. Ale raczej nie zanussi się na sensację. "Medaliki" są u siebie, a tam potrafią łykać rywali na dystansie. Nawet bez Nickiego.
Bydzia stoi przed szansą ogrania na własnym torze słabe (no, może słabsze w tym sezonie niż oczekiwano) Leszno. Jej coach Plech może dzięki temu zachować swą posadę, przynajmniej jeszcze przez dwa tygodnie, a Polonia nadal będzie w grze. Tylko o co? O baraże?
Unibax jest taką dziwną drużyną, która tym lepiej jedzie, im bardziej ma skład przetrzebiony kontuzjami. Ale teraz bez przesadyzmu: w Gorzowie bez Holdera tylu punktów nie uzbiera. Jednak gdyby Stal przegrała u siebie z tak osłabionymi "Aniołami", to dostałbym zajadów ze śmiechu. A łyżka na to: niemożliwe!
Nie wiadomo też, kto pobalował zbyt długo po wczorajszej GP w Szwecji, kto będzie przemęczony tymi wyścigami motocrossowymi na Ullevi i komu dziś deszcz spłata figla. I znów będzie kłopot: ząb w gorę czy w dół, a może przestawić zapłon? Itd. Zawsze na drugi dzień po GP ktoś zawodzi w naszej lidze i są niespodzianki. Do tego padu, padu, padu, więc nie wiadomo czy wszystkie spotkania dzisiaj się odbędą.
Dziś kończymy pierwszą część rudny zasadniczej. Potem pokuszę się o analizę. Jedno już widać: miało być osiem silnych drużyn, a jest Ekstralipa, bo każdego można tu ograć. I to wysoko. Nie ma mocnych. A większość to kozacy na własnej parafii. I też nie zawsze.
Bartłomiej Czekański
PS Przypisy z Wikipedii:
*Lalka voodoo - figurka o ludzkich kształtach, mająca na celu przynieść nieszczęście danej osobie. Istnieje wiele sposobów przygotowywania owej laleczki voodoo. Jednak najstarszym i najbardziej znanym jest sposób afrykańskich czarowników: wnętrze lalki wypełnia się słomą lub watą, mieszając np. paznokcie, włosy, krew, a nawet mocz ofiary, w intencji której lalka jest wykonywana. A powstać ona może jedynie z rąk czarownika. By okryć watę bądź słomę wymieszaną ze substancjami organicznymi pochodzącymi od przeciwnika należy wybrać dowolną tkaninę. Konieczne jest zaszycie tkaniny bawełnianą białą nitką. Kiedy przedmiot jest gotowy, wówczas nadaje się mu "moc", czyli czarownik intensywnie koncentruje się na przyszłej ofierze. Lalka voodoo ma 9 punktów na ciele, w które wbija się gwoździe lub po prostu szpilki. Te miejsca to - czaszka, serce, stawy ramion, kolana, ręce i brzuch. Myśląc o swojej ofierze możemy także zawiązać czarną niteczkę wokół szyi lalki. Musi być czarna. Ofiara ma odczuwać bóle w miejscach, w których tkwi wbita szpilka lub gwóźdź.
*Voodoo (inne formy Vodun (Benin); również Vodoun (kreolski), Sevi Lwa) jest synkretyczną religią afroamerykańską wyznawaną głównie na Haiti i na południu USA. Podstawą kultu są "rytuały opętania". Ważną rolę odgrywają w nich bębny, za pomocą których wygrywa się skomplikowane polirytmie. Dzięki nim uczestnicy wchodzą w trans, podczas którego loa opanowują jedną lub więcej osób. W języku wyznawców mówi się wtedy, że "loa ujeżdża swojego konia". Osoby te zostały zazwyczaj wcześniej inicjowane w kult lub posiadają specyficzne predyspozycje do wejścia w trans. Houngan (kapłan-szaman) lub mambo (kapłanka-szamanka), posiadają wielką wiedzę na temat życia loa i sposobów kontaktowania się z nimi.