Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Sporty motorowe są bardzo niebezpieczne. Pan czuje strach, wyjeżdżając na tor? Zastanawia się czasami, po co to panu było?
Jarosław Hampel, żużlowiec Fogo Unii Leszno, wicemistrz świata: Jest obawa, każdy ją ma. Mniejszą bądź większą. Żeby jednak móc wyjeżdżać na tor i skutecznie ścigać się z innymi, trzeba mieć umiejętność zdystansowania się od tych myśli. A najlepiej w ogóle o tym nie myśleć. Zawsze wychodziłem z założenia, że im mniej, tym lepiej, i tak robię przez całe moje sportowe życie. Rozterki wyrzucam z głowy, bo to mi pomaga. Nie myślę o bólu, śmierci, nie analizuję, nie zgłębiam, nie filozofuję. Po każdej kontuzji, którą ktoś z boku mógł potraktować jak dzwonek ostrzegawczy, żyłem dalej, patrzyłem do przodu.
A co z tym strachem?
Nie wiem, czy to, co czujemy, można nazwać strachem. Raczej pewną obawą siedzącą z tyłu głowy. To jest takie odczucie trudne do sprecyzowania. Myślę, że każdy z uprawiających niebezpieczne sporty je ma, bo przecież nikt z nas nie jest kamikadze. Doskonale zdaję sobie sprawę, że za każdym zakrętem czai się niebezpieczeństwo, ale odganiam takie myśli. Całkiem nieźle mi to wychodzi.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Asysta Stępińskiego. Chievo wyrwało remis Interowi [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
A pan miał kiedyś jakąś natrętną myśl, że dziś lepiej byłoby zostać w domu, bo może stać się coś złego?
Miałem momenty, gdy siedziałem w domu, pakowałem sprzęt i pojawiały się takie myśli. Od razu jednak wrzucałem w głowie wsteczny bieg, żeby nie myśleć, żeby to odgonić. Natomiast, gdy jestem na stadionie, to szykuję się już do meczu i wszystkie moje myśli są na tym skoncentrowane. Kombinuję, jak tu innych przechytrzyć.
Rodzina ma obawy? Usłyszał pan kiedyś od mamy, córki: nie jedź, dziś nie.
Bliscy się o mnie martwią, ale mam też ich pełną akceptację, jeśli chodzi o uprawianie sportu. Oni są świadomi niebezpieczeństwa, jakie mi grozi. Muszą być jednak silni, muszą być odporni na tego typu rozmyślanie. W domu nie mówimy o tym, co jest w motosportach złe. Nie dyskutujemy o czarnej stronie, mama nie mówi mi "jedź ostrożnie Jarek". Zresztą to nie miałoby sensu. Gdybym to wziął do siebie, to mógłbym w ogóle nie wyjeżdżać na tor, byłbym skończony jako zawodnik. Mama jest jednak bardzo mądra, więc to "uważaj na siebie" słyszę wtedy, gdy się żegnamy, a za chwilę mam jechać autem. To jednak mówi każda mama. Uważaj na siebie i innych, bo jest duży ruch.
Potrzebował pan kiedyś pomocy psychologa, żeby móc uprawiać ten sport?
Zawsze radziłem sobie sam. Nigdy nie korzystałem z pomocy psychologa, choć nie wykluczam, że może kiedyś się zdecyduję. Czasami człowiek potrzebuje drugiej osoby, żeby go dobrze nakierowała. Jeśli ktoś ma rozterki, psycholog jest dobrym rozwiązaniem.
Tomasz Gollob w pewnym momencie swojego życia pokazywał filmik ze swojego wypadku w finale Złotego Kasku, gdzie przeleciał przez bandę. To nim wstrząsnęło. Pan ogląda swoje wypadki.
Ja oglądam filmy z upadków z chłodną głową. Także te, w którym gram jedną z głównych ról. Nie przeżywam, nie ekscytuję się. Nie mówię niczego w stylu: o ja pier..., ale przywaliłem. Nie zaciskam zębów, ciarki nie przechodzą mi po plecach. Pamiętam, jak kiedyś oglądałem swój wypadek z Grand Prix w Pradze, gdzie fruwałem między dwoma motocyklami. Pomyślałem sobie tylko, że miałem dużo szczęście, nic więcej, jakby to nie była sytuacja z gatunku tych, w której właśnie uciekłem śmierci spod kosy.
Ma pan coś, co chroni pana od złego?
Nie. Zero talizmanów. Wiem, że są tacy, co chowają różne rzeczy w skrzynkach na gogle, ale ja nie wierzę w zabobony. Od razu też dodam, że nie modlę się przed biegami.
A jest pan wierzący?
Tak, ale do tego nie potrzebuję różańca. Wierzę w coś, co nazwałbym górnolotnie jakąś wyższą siłą, która czuwa nade mną. Nad innymi też.
Ciężkich wypadków pan jednak nie uniknął. Trzy lata temu pogruchotał pan nogę, wpadając pod sztuczną bandę. Prawie dwa lata zajęła panu walka o powrót na tor. W międzyczasie pojawiły się głosy, że może pan w ogóle nie wrócić.
Jednak wróciłem, choć po wszystkim usłyszałem od lekarzy, że to wcale nie było takie oczywiste. Powiedzieli mi, że nie chcieli mnie demobilizować, więc nie mówili mi wszystkiego. I dobrze, bo bardzo wierzyłem i nie wyobrażałem sobie, że nie uda mi się wrócić do sportu. Chociaż noga przy wibracjach motocykla bolała mnie okrutnie.
Miał pan namiastkę tego, co przeżył Robert Kubica, walcząc o powrót po tym, jak prawie urwało mu rękę.
On to w ogóle dokonał nadludzkiej rzeczy. Moja kontuzja była trudna, jego niewyobrażalnie trudna. Podejrzewam, że do przodu pchała go wyłącznie pasja do sportu. Możecie mi wierzyć na słowo, że rehabilitacja jest długą, trudną i bolesną drogą. To harówka i trzeba mieć w sobie wiele samozaparcia i silnego charakteru, żeby dobrnąć do końca. Po drodze jest wiele chwil zwątpienia, dlatego twierdzę, że Kubica musi bardzo kochać to, co robi, bo w innym razie nie dałby rady. Zwłaszcza że nie miał żadnej gwarancji, że jego praca się na cokolwiek przełoży.
Na szczęście jest życie po sporcie. Bogdan Wenta, zawodnik i trener reprezentacji piłkarzy ręcznych, poszedł w politykę. Został prezydentem Kielc.
To nie jest mój świat. Nie nadaję się do tego kompletnie. Polityka jest dla mnie bardzo niezrozumiała. Przyznam, że nawet za bardzo nie śledzę, co tam się dzieje, nie interesuje mnie to. Nie mówi się nigdy, ale tu raczej tak będzie.
Idealne wybranie momentu zakończenia kariery wydaje się jednak bardzo ważne. Gollob dziś mówi, że poszedł o jeden most za daleko, dlatego doznał kontuzji i wylądował na wózku.
Nie wiem, jak będzie u mnie i czym to będzie podyktowane. Może będę odczuwał skutki kontuzji na tyle mocno, że już nie będę mógł. A może motoryka już będzie nie ta, podejdę do tego racjonalnie i powiem, że wystarczy. Mam nadzieję, że uda mi się wyczuć ten czas i jeśli psychicznie i fizycznie nie będę się nadawał do jazdy, to powiem, że miałem z tego frajdę, ale już nie chcę. A w ogóle, to mogę prosić o jakiś łatwiejszy zestaw pytań?
Dlaczego?
Trudno mówi się o takich rzeczach. Dla żużlowca taka rozmowa o kontuzjach, wypadkach, niebezpieczeństwie to jak wiercenie dziury w brzuchu, rozdrapywanie ran. To zmusza do głębszego spojrzenia, a to nie jest dobre, bo jak powiedziałem, uprawiając ten sport, nie można filozofować. Na szczęście mam łatwość zapominania o tego typu sprawach. Za chwilę postaram się skutecznie zapomnieć o tym, o czym rozmawialiśmy, a wywiadu nawet nie będę czytał. Pogadaliśmy trochę o ciemnej stronie, ale drugi raz nie muszę do tego wracać.
W ogóle byśmy nie musieli o tym rozmawiać, gdyby pan wybrał jakieś przyjemniejsze zajęcie. Mógł pan zostać piłkarzem, strzelać bramki jak Lewandowski. Byłby pan bezpieczniejszy, a i pewnie bogatszy.
Grałem w piłkę, ale predyspozycje mam do żużla. Na motocyklu zacząłem jeździć, gdy miałem 11 lat, dziś mam 36 i nadal to robię. Żużel to moje życie, nie potrafiłbym być jak Lewandowski. Zresztą za niski jestem na piłkarza.
Rozumiem, że bliżej panu do Stocha, bo skoki narciarskie są równie ekstremalne jak żużel.
Nie. Szanuję jednak obu, bo ludzie, którzy odnoszą sukcesy, musieli temu podporządkować swoje życie prywatne, wykonać ciężką pracę i ponieść wiele wyrzeczeń. Za medalami kryją się setki godzin treningów i pasja. Nikt nie wchodzi na szczyt przez przypadek.
Nie wspomniał a powinien o SANATORIUM FALUBAZ i ówczesnym "ordynatorze"Marku ps.0,7.Wykorzystali frajers Czytaj całość