GTR wyjściem dla mniej zamożnych żużlowców. "Kto za to zapłaci?"

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Stanisław Burza (w kasku czerwonym)
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Stanisław Burza (w kasku czerwonym)

Z roku na rok w żużlu mamy do czynienia ze wzrostem kosztów. To fatalna wiadomość dla żużlowców z niższych lig, którzy niewiele zarabiają. Czy wyjściem byłoby odgórne wprowadzenie nakazu jazdy na silnikach GTR, które są znacznie trwalsze?

Rok 2019 będzie kolejną próbą podbicia rynku żużlowego przez silnik GTR, za którego konstrukcją stoi Marcel Gerhard. Szwajcar obiecuje, że jego jednostka napędowa wytrzyma większe przebiegi niż dominujący na rynku GM. Produkt Gerharda jest jednak nieco droższy. Koszt zakupu jednostki wynosi 5555 euro.

Gerhard obiecuje, że jego silnik jest w stanie wytrzymać cały sezon bez kosztownych serwisów, a to oznacza dla żużlowca spore oszczędności na przestrzeni kilku miesięcy. Czy w tej sytuacji warto zastanowić się nad odgórnym wprowadzeniem tych jednostek w 2. Lidze Żużlowej, gdzie zarobki są niewielkie?

- Kto poniesie koszty takiego obowiązku? Zawodnicy. Przecież to oni muszą kupić sprzęt - zwraca uwagę Stanisław Burza, jeżdżący trener Speedway Wandy Kraków.

Burza niedawno wziął udział w spotkaniu z Gerhardem, jakie miało miejsce w Koniakowie. Szwajcar na jego oczach rozebrał swój silnik i dokładnie przedstawił każdą z jego części. - Ten silnik ewoluuje. On się różni od pierwszych GTR-ów, jakie można było zobaczyć w ramach żużlowych. Gdyby więcej zawodników po niego sięgało, to ewolucja byłaby jeszcze większa. Osiągi i trwałość na pewno będą wyższe niż wcześniej - dodaje doświadczony żużlowiec.

41-latek na spokojnie podchodzi do zapowiedzi Gerharda, który zachwala wytrzymałość swojego silnika. - Gerhard gwarantuje większą żywotność silnika, ale to jest bardziej informacja dla kibica, niż zawodnika. Bo żużlowiec doskonale wie, że wjedzie dwa razy w szprycę i jakichś piach przedostanie się do motoru, po czym może się okazać, że po trzech biegach silnik musi iść do serwisu. Żużel rządzi się swoimi prawami. Tutaj motocykl nie jeździ w super fajnych warunkach i wytrzyma bez problemu taki dystans, aż przyjdzie czas serwisu. Walcząc, jadąc za zawodnikami, silnik dostaje dużo piachu i kurzu. Nie da się tego zatrzymać - stwierdza.

Burza zwraca też uwagę na to, że jeśli ktoś chciałby przeforsować pomysł jazdy na GTR-ach na najniższym szczeblu rozgrywek, to musiałby wesprzeć finansowo zawodników. - Jak w II lidze nie stać cię na nowy silnik, to sięgasz po używany i czasem ledwo masz na jego remont. Jak w tej sytuacji znaleźć fundusze na zakup nowej jednostki, która kosztuje kilka tysięcy euro? Nie stać nas na to. To kluby musiałyby mieć środki z innego źródła, może federacji, by wprowadzić taki odgórny nakaz - zauważa.

Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że żużlowcy rywalizujący w najniższej lidze startują też poza granicami kraju w szeregu imprez. Mając nadzieję na jak najlepsze wyniki, nie będą tam sięgać po GTR-a, który w tej chwili ustępuje osiągami GM-om.

- Żużlowiec jedzie w II lidze, a za dwa dni startuje w eliminacjach do mistrzostw Europy albo jakimś innym turnieju. Możesz w tych zawodach wyjechać na GTR, ale ufasz bardziej GM-owi. Jeśli coś pójdzie nie tak, to zwalisz winę na silnik i odstawisz go w kąt. Znów wrócisz na GM-a, bo wszyscy na nich jadą. Ciężko to wszystko oddzielić, bo liga nie jest szczelnie zamknięta - mówi Burza.

Wychowanek tarnowskiej Unii sądzi też, że częsta zmiana silników może namieszać w głowie młodzieżowcom, którzy dopiero uczą się żużlowego rzemiosła. - To nie jest łatwy temat. To tak jak z dwuzarówkami. Mamy do czynienia z jakimś ambitnym juniorem, który buduje swoją karierę. Musi wykorzystywać najlepsze silniki, by budować swoją markę i formę. I nagle jednego dnia on jedzie na GM, a potem w młodzieżowej imprezie na dwuzaworówkach. Jaki to ma sens, jak te silniki mają kompletnie inną charakterystykę? A nie zapominajmy, że taki młody zawodnik ciągle się uczy jazdy, musi czuć maszynę, a taka Jawa mu miesza w głowie - stwierdza Burza.

Nadzieją dla popularyzacji silnika GTR jest to, że w najbliższych miesiącach jego osiągi pójdą w górę i zacznie on gwarantować dobre wyniki. Wtedy całe środowisko przekona się do produktu Gerharda. - Zawodnicy z górnej półki, dla których najważniejszy jest wynik, nie patrzą na koszty. Oni zarabiają na tyle duże pieniądze, że nie patrzą na to, by zaoszczędzić tysiąc euro na silniku Gerharda. O oszczędnościach mogą myśleć żużlowcy z niższych lig, którzy jeżdżą gdzieś po Europie, czasem w turniejach indywidualnych w Niemczech czy Danii. Bo czasem to, co się tam zarabia nie wystarcza na remont silników - podsumowuje Burza.

ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji

Źródło artykułu: