Po tym, jak fiaskiem zakończył się zeszłoroczny przetarg na przebudowę obiektu, stało się jasne, że władze miasta muszą wdrożyć plan "B". Przypomnijmy, że kilka miesięcy temu zabrakło chętnych firm, które podjęłyby się remontu w ramach przeznaczonego na to budżetu. Oferty co prawda były, ale na kwoty opiewające na znacznie większą sumę, niż 42 miliony, czyli tyle ile magistrat chce przeznaczyć na tę inwestycję.
Sytuacja stała się trochę patowa. Z jednej strony wszyscy doskonale wiedzieli, że do remontu wreszcie musi dojść, a z drugiej prezydent Tarnowa Roman Ciepiela rozkładał ręce tłumacząc, że miasta nie stać na tak duży wydatek. W październiku 2017 roku magistrat wpadł więc na pomysł, aby przebudowę przeprowadzić etapami. Głównym zamysłem była redukcja kosztów.
Teraz okazuje się, że miejskie władze zamierzają trzymać się tego pomysłu. Problem jednak w tym, że remont miałby potrwać aż 3 lata. Co gorsza, w 2019 roku miałby zostać przygotowany jedynie projekt etapowej modernizacji, a prace zaczęłyby się w 2020 roku od remontu trybun. Taki obrót sprawy z pewnością nie jest na rękę żużlowej Grupie Azoty Unii Tarnów. Klubowi najpierw nie udało się przeforsować pomysłu rozdzielenia obiektu dla żużlowców i piłkarzy, a teraz muszą pogodzić się z tym, że remont wcale ani tak szybko się nie zacznie, ani szybko nie skończy.
Nie można więc wykluczyć, że Unia na co najmniej kilka lat będzie musiała zadomowić się w Nice 1.LŻ. Prezes Łukasz Sady zapowiadał, ze chciałby ponownie wywalczyć awans do PGE Ekstraligi, wtedy gdy drużyna mogłaby jeździć na nowo wyremontowanym obiekcie. Wszystko jednak zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Zresztą nie można wykluczyć też ewentualnych opóźnień, które w przypadku tak dużych inwestycji są na porządku dziennym.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Nie wyobrażam sobie klubu bez prezesa Mrozka. On zna się na żużlu, a takich ludzi brakuje