10 Years Challenge: od dominacji do pożegnania z elitą. Nowe realia Nickiego Pedersena

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Nicki Pedersen (w białym kasku)
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Nicki Pedersen (w białym kasku)

Jeszcze w sezonie 2008 Nicki Pedersen znajdował się na żużlowym szczycie. Dekadę później Duńczyk po raz pierwszy od lat wypadł z żużlowej elity. Wydaje się, że na dobre. Nawet jeśli on twierdzi inaczej. Zyskać na tym może Falubaz Zielona Góra.

Pod koniec 2008 roku Nicki Pedersen znajdował się na żużlowym szczycie. Po raz trzeci w karierze mógł się cieszyć mianem mistrza świata. Wydawać się mogło, że rozpoczyna się era dominatora w stylu Tony'ego Rickardssona. Stało się jednak inaczej.

2009: koniec dominatora Pedersena

Pedersen zawsze był typem żużlowca, który więcej zawdzięcza morderczej pracy, niż talentowi. W sezonach 2007-2008 był poza zasięgiem rywali. Imponował prędkością, doskonale przygotowanym sprzętem.

Greg Hancock pewny startów w Polsce. Czytaj więcej! 

Tyle że rok 2009 zaczął się dla niego od problemów. W polskiej lidze miał podpisany kontrakt z częstochowskim Włókniarzem, ale prezes Marian Maślanka napotkał szereg problemów. Stało się jasne, że sponsor strategiczny klubu nie przeleje na konta obiecanej kwoty. Prezes "Lwów" był przyparty do muru. Musiał renegocjować umowy, a żużlowcy stracili część obiecanych pieniędzy.

ZOBACZ WIDEO Ofiara: Motor może rywalizować z GKM-em o utrzymanie

Trudno ocenić, jak duży wpływ miało to na postawę Pedersena na torze. Jednak w niczym nie przypominał już dominatora z poprzednich lat. Do tego doszły problemy ze zdrowiem. W półfinale DPŚ duński żużlowiec nabawił się kontuzji, doznał poparzeń lewej nogi i przeszedł operację. Sezon skończył na szóstym miejscu w mistrzostwach.

2019: pożegnanie z elitą

W rok 2019 Pedersen wszedł ze świadomością, że zabraknie go w mistrzowskim cyklu. Po raz pierwszy od wielu sezonów. Duńczyk był już skreślany wielokrotnie przez ekspertów, ale wydaje się, że było to jego ostatnie słowo w Speedway Grand Prix. Dość powiedzieć, że już po sezonie 2017 sporo mówiło się o możliwym końcu kariery Pedersena i przyznanie mu "dzikiej karty" było niespodzianką.

Fakty są takie, że przez ostatnie dwa lata Pedersen nie przypominał w SGP żużlowca, który jest zdeterminowany i głodny sukcesów. Po części na formę Duńczyka wpływ miały urazy. W zeszłym roku potrafił jednak ciągnąć za uszy Grupa Azoty Unią Tarnów, a w cyklu dołował. To mówi wystarczająco wiele.

Zakład z Łagutą w tle. Czytaj więcej! 

Nie znaczy to, że Pedersen nie ma już nic do zaoferowania światowemu żużlowi. Wręcz przeciwnie. Brak startów w SGP może sprawić, że na nowo obudzi się w nim głód zwycięstw. Jeśli tak będzie, najbardziej zyska na tym Falubaz Zielona Góra. 41-latek ma być jednym z liderów zielonogórskiej ekipy w tym sezonie. Jak trafi z formą, zespół Adama Skórnickiego będzie murowanym kandydatem do złotego medalu DMP.

W ostatnich latach nie widzieliśmy zbyt wielu przypadków żużlowców, którzy po wielu latach żegnali się z SGP, a równocześnie nadal podejmowali rękawicę w PGE Ekstralidze. Jednym z nich był Tomasz Gollob. Polak był dowodem na to, że można się nie ścigać o tytuł mistrzowski, a równocześnie zachwycać kibiców w Polsce, zwłaszcza na domowym torze. W przypadku Pedersena może być podobnie.

Źródło artykułu: