Jestem w bardziej komfortowej sytuacji niż przeciętny kibol któregoś z wymienionych tu klubów. Mnie po prostu wszystko jedno, kto zostanie drużynowym mistrzem Polski. Ktokolwiek by nim został, sprawi mi radość i satysfakcję, bo ja wszystkim kibicuję jednako. Mieszkam we Wrocławiu, lecz jeśli ewentualnie (nikomu tego nie życzę) z ligi zasłużenie spadnie Atlas, to nie będę płakał. Znaczyłoby to bowiem, że - póki co - jest za słaby na Ekstraligę i nie ma tam dla niego miejsca. A słońce nad Wrocławiem nie przestanie przecież przez to wschodzić, zaś kury nadal będą się niosły jak należy. W pierwszej czy drugiej lidze też daje się żyć, choć dla takiego dużego ośrodka byłaby to spora porażka. Oczywiście, powtarzam, absolutnie nikomu degradacji nie życzę i od dawna jestem za jak najszybszym poszerzeniem Ekstraligi do dziesięciu zespołów.
Teraz się przed wami odkryję. Bo oto w kolejności alfabetycznej przedstawię drużyny (kluby), które lubię i podam dlaczego (uwaga, to nie jest żadne historyczne opracowanie, takie zostawiam panu Smołce):
*Atlas Wrocław. Cholera, znów będzie, że faworyzuję Wrocek i wymieniam go na pierwszym miejscu. Bo to oczywiście moja wina, że litera "A" otwiera u nas alfabet. Przecież nie zaprzeczę, iż mieszkam we Wrocławiu (choć myślę o przenosinach do Bystrzycy Kłodzkiej) i że pracowałem w tym klubie jako menago. Trudno więc, żebym nie miał do niego sentymentu. Wciąż mam tam wielu przyjaciół i mam stamtąd miłe wspomnienia. Paczka bowiem była świetna. Tylko ta straszna presja na wynik. Nie wszyscy ją (w latach 1996-97) wytrzymaliśmy. Prezes Andrzej Rusko zawsze stawiał sobie wysoko poprzeczkę. Tak samo wysoko postawił ją nam wszystkim w WTS-ie. Nie udało się jej przeskoczyć. To także mea culpa, choć tak bardzo się starałem...
Denerwujecie się na mnie czasem, że z taką sympatią pisuję o żonie Andrzeja Rusko, pani prezes Krystynie Kloc. Ale ja ją znam lepiej niż wy i wiem, że to wbrew pozorom, kobieta o złotym sercu, która już niejednemu pomogła. A że czasem krzyczy i jest oschła? Taki temperament, lecz powtarzam: serduszko złote. I jeszcze powiedzmy sobie szczerze: możemy się na nich złościć, lecz co by się stało z wrocławskim żużlem, gdyby rodzina R. wycofała się z niego? Wielki krach, czyli druga liga, albo koniec "szlaki" w stolicy Dolnego Śląska? No chyba, żeby trzeci raz na ratunek pospieszył niezawodny mecenas Malicki i znów sprowadził do klubu kogoś możnego. Ale dziś w dobie kryzysu nie jest to takie proste.
"Najostrzejsze" wspomnienia mam z czasów Sparty ASPRO. Stanowiliśmy bardzo zgraną, rozrywkową ekipę i działo się! Oj, działo! Byliśmy do bitki i wypitki, a wszystkie dziewczyny (nie tylko we Wrocku) były nasze!
Jednak w moim sercu najwięcej miejsca zajmuje Sparta Wrocław z lat 70., kiedy zaczynałem w niej swoją przygodę ze speedwayem (o tym wam napiszę już we wtorek z okazji przypadających wtedy moich dwóch jubileuszy).
Pozdrawiam kibiców spod wieży na Stadionie Olimpijskim i liczę, że taki rewelacyjny coach jak Marek Cieślak zmobilizuje swoją kamandę do skuteczniejszej jazdy, a zwłaszcza "Szkota" Nichollsa (wreszcie zaczął punktować w lidze angielskiej, tylko czy to coś znaczy?), i Wrocław zachowa Ekstraligę. Pewnie będzie trudno, bo m.in. wygląda na to, że władze miasta są zainteresowane jedynie współfinansowaniem piłkarskiego Śląska i ewentualnie reaktywacją koszykówki. A reszta tutejszego sportu niech zdycha! Dzięki panie "prezydęcie" Dutkiewicz. No cóż, na swoim „dworze karmazynowego króla” ma on takich doradców, jakich ma (czyli beznadziejnych). Niedawno napisał o tym w sportowym tygodniku znakomity wrocławski dziennikarz Waldek Niedźwiecki. Ja już na Dutkiewicza nie zagłosuję. Ponoć on nosi buławę w plecaku i marzy mu się prezydentura kraju! Biedny kraj.
A co do obecnego Atlasa, to nie lepiej było wydać kasę na lubianego we Wrocku Hancocka niż na Nichollsa oraz Watta i zostawić w składzie miejscowego zawodnika Krzyśka Słabonia? Gorzej przecież by nie było. Za to o ile sympatyczniej. Wariant z Piotrkiem Świderskim też by się podobał fanom Sparty, sorry, Atlasa. Mądry działacz po szkodzie? "Lubię Skota, cenię Łota" – mówił przed sezonem coach Cieślak. Marku, to chyba już nieaktualne, co? Takiej słabizny w wykonaniu Atlasa nikt się nie spodziewał. Żaden fachowiec. Pełna siurpryza.
*Caelum Stal Gorzów. Nawet niedorzecznik prasowy Staleczki oficjalnie stwierdził w mediach, że Czekański przywala swoimi brudnymi łapskami gorzowskiemu klubowi. To jakaś schiza! Trudno bowiem, żebym nie miał szacunku dla Stali, która wydała na żużlowy świat Edwarda Jancarza, Zenona Plecha, Jerzego Rembasa, Bogusława Nowaka, Edmunda Migosia, czy choćby Krzysia Cegielskiego, Piotra Śwista i wielu innych świetnych zawodników. I która seryjnie zdobywała tytuły DMP. To kawał świetlanej historii polskiego speedwaya. Przecież, gdy przyjechałem lata temu do Gorzowa, to mieszkałem u Edzia Jancarza, z którym się przyjaźniłem i z którym chadzałem na balety w Londynie, gdy startował w Wimbledonie. Zatrzymywałem się też w hotelu "Mieszko", byłem tam m.in. przy (nie)sławnej awanturze z Kellym Moranem w roli głównej. To w Gorzowie mój przyjaciel ze Sparty Robert Słaboń zdobywał brąz w IMP (ja mu często "mechanikowałem" w parku maszyn). Pamiętacie ten finał pod koniec lat 70., gdy wciąż przerywał go deszcz, a zawody trwały ponad cztery godziny? Na tę imprezę jechaliśmy z Wrocka fordem mustangiem Roberta, z żużlową jawą powieszoną z tyłu auta, a za nami podążali nasi koledzy w szerokim amerykańskim krążowniku szos. Zielony metalik. Na spotkanie wyjechał nam Zenek Plech w pożyczonym porsche. I taką kawalkadą dojechaliśmy na stadion. Mówię wam, na ten widok dziewczyny zdejmowały bieliznę przez głowę. Tak, mam z Gorzowa same fajne wspomnienia.
Pisząc w skrócie: potem przez kilka lat (od 2002 roku) był tam spory dołek, aż pojawił się charyzmatyczny prezes Władysław Komarnicki, który oddłużył klub, a następnie wprowadził go do Ekstraligi i teraz zbudował mocny skład, choć trudno go jeszcze nazwać potęgą. Kolejny raz okazuje się bowiem, że same nazwiska i "Dream Teamy" nie jadą. Drużyna Stali w tym sezonie już trzykrotnie srogo zawiodła swego prezesa, tak że po ostatnim laniu, szczególnie bolesnym, bo zebranym po sąsiedzku w Zielonce, pan Komarnicki chciał się podać do dymisji. On stara się być celebrytą, ma okropne parcie na szkło, więc podejrzewam, że raczej był to taki marketingowy chwyt i ostrzeżenie dla gorzowskich zawodników. Ale lubię prezesa Właduchnę, i dobrze, że pozostał na swojej funkcji, gdyż swoimi wystąpieniami (np. to sławne "dwa razy wpieprz sąsiadom") dostarcza mi fajnych grepsów do felietonów. Będę chyba musiał dzielić się z nim swoim honorarium. Mam do niego tylko pretensje o psucie transferowego rynku: najpierw podbijanie ceny, a potem cyrkowe, nagłośnione obniżenie Gollobowi wypłaty o 30 procent. Oczywiście za zgodą naszego mistrza. Kibice jednak i tak twierdzili, że to pic na wodę, zagrywka pod publiczkę.
Do dawnych działaczy gorzowskich mam z kolei żal, że rozpili Edzia Jancarza, później zaś zostawili go samemu sobie z jego problemem. I mam pretensje do tych oficjeli Stali, którzy kiedyś niemal przeganiali Bogusia Nowaka z parku maszyn, bo widok jego wózka inwalidzkiego, według nich, źle wpływał na morale i samopoczucie zawodników. Tak było!
Ale teraz jest inaczej. Jacyś szowinistyczni, o małomiasteczkowej mentalności, gorzowscy działacze chcieli odebrać Grzesiowi Zengocie rekord tamtejszego toru (wiadomo, nie będzie nam zielonogórzanin pluł w twarz!), ale inni oficjele Staleczki stanowczo się temu przeciwstawili, uznali rekord i jeszcze Grzesia przeprosili. I jak tu ich nie darzyć sympatią? Do tego relacje między prezesami Stali i Falubazu bywają komiczne, kiedy obaj panowie wymieniają się eleganckimi, lecz zawierającymi złośliwe szpile, listami do siebie. Ktoś już w prasie napisał, że Gorzów i Zielonka są jak Kargul z Pawlakiem. Nie potrafią ze sobą zgodnie żyć po sąsiedzku, ale i nie umieją też żyć bez siebie.
Staleczka ma pikny, nowoczesny stadion i w większości ma fajnych kibiców, choć jest tam również grupka hools tzw. "ordynusów" (zresztą jak prawie w każdym innym żużlowym mieście), za którą Gorzów powinien się wstydzić. Obejrzyjcie sobie występy tej dziczy na "jutiubie". I jeszcze wam coś powiem: Stasiu Chomski jest znacznie lepszym trenerem (coachem) niż wy myślicie. Ale jeśli nawet Tomek Gollob czy Rysiu Holtański nic nie jadą, to bata z... nie ukręcisz! Głowa do góry! Wciąż są szanse na medal dla Stali.
*Falubaz Zielona Góra. Widzicie? Nawet w kolejności alfabetycznej drużyn ekstraligowych Stal i Falubaz są obok siebie. Oni tam naprawdę są skazani na siebie!
Że ponoć czasem w swych tekstach faworyzuję Zielonkę? Wygląda na to, że pewnie trochę tak, ale gdy zasłuży, to i jej też przywalam bez żadnych oporów. Chyba jednak rzeczywiście nie przez przypadek wśród znajomych zapisanych u mnie na "naszej klasie" najwięcej kibiców jest właśnie z Zielonej Góry i okolic. Wszyscy wiedzą, że mam sentyment do tamtejszego stadionu, a raczej do jego położenia. Według mnie, to najpiękniej umiejscowiony żużlowy obiekt w Europie i w okolicach. Niemal w lesie. No i siedzi się tam stosunkowo blisko toru. Czuć szybkość. Fani "Myszki Miki" są zaś chyba najbardziej żywiołowi i kolorowi w całej speedwayowej Polandi, ale i wśród nich zdarza się tzw. element. Kiedyś byli w wielkiej przyjaźni z kibicami wrocławskimi. Teraz, zdaje się, te stosunki nieco ochłodziły się, lecz z tego co wiem, wciąż jest zgoda, kosy nie ma.
Zielonka ma żywy pomnik w postaci "Niezatapialnego" Andrzeja Huszczy. Kiedy w 1991 roku jako menago pojechałem z wyselekcjonowaną grupą polskich żużlowców na treningi do angielskiego Mildenhall, to bardzo polubiłem grzecznego, nieśmiałego, za to wielce utalentowanego zawodnika. Mówię tu o Andrzejku Zarzeckim. Do dziś nie mogę pogodzić się z Jego tragiczną śmiercią. To się nie miało prawa wydarzyć! Znałem też obu św. pamięci Pawlaków. Zielonka kojarzy mi się też m.in. ze Zgrzeblarkami, z potęgą Morawskiego (sporo było tam cwaniactwa), ze świetnym coachem Czesiem Czernickim, z Maćkiem Jaworkiem, Bolem Prochem, Zbigniewem Marcinkowskim, Jasiem Krzystyniakiem, Heniem Olszakiem, "złotoustym", porywczym i walecznym Gregiem Walaskiem oraz z przesympatyczną rodzinką Protasiewiczów, którą na polecenie prezesa Rusko ściągałem do WTS-u. Z papą Pawłem godzinami po przyjacielsku gadaliśmy o żużlu, zaś z Piotrkiem byłem tak blisko, że nawet biegałem po sklepach, aby mógł kupić czy wypożyczyć frak, który był obowiązkowym strojem na gali mistrzów motocyklowych, bodaj w Genewie czy gdzie indziej, już nie pamiętam. "PePe" był wtedy światowym championem juniorów.
Sorry, ale "Kurmanka" osobiście w ogóle nie znałem.
Falubaz ma obecnie drużynę z potencjałem (z Patryka Dudka będą ludzie!), acz czasem zawodzi. Na wyjazdach, jak dotąd, zawodzi notorycznie, choć w Lesznie dzielnie postawił się Unii. Lindgren w mniejszym stopniu, ale już Iversen to jakaś rozpacz. I jeszcze się obraża.
Trochę kręcę nosem na to, że sympatyczny mi, nowoczesny i ambitny prezes Robert "Biały Kołnierzyk" Dowhan prowadzi swój klub jak nastawione na zysk biznesowe przedsiębiorstwo. A sport z wszystkimi swoimi smaczkami, niuansami i emocjami jest znacznie bardziej skomplikowany niż biznes. Kibice z Zielonki trochę narzekają, że bilety bywają tam zbyt drogie. Czyżby prezesa niczego nie nauczyła lekcja z ubiegłorocznej GP Challenge, gdy ta fajna i świetnie zorganizowana impreza odbyła się przy pustych trybunach, bo za dużo kosztowały wejściówki? A teraz jest tam nowe zamieszanie w związku z biletami. Tak już o tym złośliwie wspominałem w telewizji:
"Wszystkie dzieci są nasze, a jak są nasze, to niech płacą. Tak uznał Falubaz i ma pobierać kasę za bilety na mecze nawet od niemowlaków. No chyba, że te przeczekają zawody w specjalnej przechowalni, czyli w przedszkolu. Rozumiem, że chodzi o to, by oseski nie zajmowały na trybunach miejsc vipom i szalikowcom. No i żeby zapłaciły za kontrakty Lindgrena czy Iversena. Dobrze, że maluchy jeszcze nie wiedzą, jaki ten Iversen jest słaby. Oj, byłby płacz. Aaa, punkty ledwie dwa".
Mają zresztą płacić wszyscy od 0-100 lat. Jak wszyscy to wszyscy, babcia też.
Ale gdybym na starość znów zwariował i miał zostać żużlowcem, a nie miałbym możliwości jeżdżenia w barwach WTS-u (tam mam przecież najbliżej), to chciałbym przywdziać plastron właśnie z Myszką Miki. Zielonka bowiem jest spoko, poza tym to Gród Bachusa, a tajemnicą poliszynela przecież jest, że żaden ze mnie abstynent (choć wódy nie przyswajam już od lat).
*Polonia Bydgoszcz. Czy ktoś po szerokiej jeździł kiedykolwiek lepiej niż Henryk Gluecklich? Wżyciu! W latach 70. tor w Bydzi był postrachem wszystkich drużyn w kraju. Po starcie kilka metrów betonu, a zaraz potem grzęzawisko na pół metra w dół, ponoć czasem przyprawione wapnem. Zawodnicy, żeby nie zapaść się w tym bagnie, szli do prezentacji po murawie. Potem goście wygrywali start, lecz gdy następnie wpadli na tę superkopę, to albo spadali na plecy z motorów, które stawały dęba, albo jechali prosto w dechy, bo nie potrafili się złożyć. A gospodarze "pyr, pyr" spokojnie jechali sobie na 5:0. Do tego czasem spotkania tam, jak mi opowiadano, rozgrywano przy sztucznym świetle. Tyle, że lampy były wtedy na Polonii ponoć tak słabe, że zawodnicy nie bardzo widzieli czy są przy krawężniku, czy już pod płotem. Pamiętam, jak bez walki oddała tam mecz leszczyńska Unia, której zawodnicy jechali ostentacyjnie tempem szkółkowiczów "pyr, pyr, pyr". Jeden z żużlowców Sparty (nie podam nazwiska), gdy przed ligowym spotkaniem zobaczył jak wygląda bydgoska nawierzchnia, to się rozpłakał, a inny po prostu odwrócił się na pięcie, wsiadł do swego samochodu i uciekł z powrotem do Wrocka. I Sparta musiała wówczas wystąpić w siódemkę. Potem dość przyczepnie było tam wtedy, gdy Tomkowi Gollobowi chciało się jeszcze ryzykować na torze.
Od pewnego czasu najczęściej robią tam beton. A prawda jest taka, że gdy bydgoski tor jest równomiernie (lecz bez przesady!) zbronowany od krawężnika do bandy, to jest to najlepszy tor na świecie do ścigania się i wyprzedzania. Wtedy jest mnóstwo przyczepnym ścieżek i na małej, i na orbicie. No i wciąż jest to królestwo Golloba. Szkoda, że tam nie jest rozgrywany jednodniowy finał IMŚ. Tomek już dawno byłby w koronie. Polonia świetnie organizuje turnieje GP, nawet jeśli ma na to zaledwie tydzień, tak jak to się awaryjnie (tzn. awarię mieli Niemcy, BSI i Ole Olsen – dali ciała z jednorazową nawierzchnią w Gelsenkirchen) wydarzyło w ubiegłym roku.
Tak, ten klub to też kawał historii polskiego żużla. Jan Malinowski, Zbigniew Raniszewski, bracia Świtałowie, z Wrocka doszedł tam też nasz pierwszy finalista IMŚ Mieczysław Połukard, dalej: Stanisław Kasa, Marek Ziarnik, Rysiek Dołomisiewicz (lubiłem go i szkoda, że nie osiągnął w żużlu tego, do czego był predystynowany), sławni bracia Gollobowie (kiedyś bardziej mi się podobał waleczny styl Jacka niż Tomka) itd.
W 2007 roku dopiero pierwszy raz w swych dziejach Polonia spadła z Ekstraligi. Zaraz po roku na szczęście do niej wróciła. I teraz ma obiecujący zespół, który jednak nadal nie zatrybił. Ale dziś w niedzielę coś mi podpowiada, że u siebie odprawi z kwitkiem faworyzowaną Unię Leszno w przełożonym meczu.
"Kałasznikow" Sajfutdinow nie byłby teraz takim asiorem, gdyby nie opieka, jaką otrzymał w Bydzi.
A wracając do wspomnień, to do Wrocka ściągnąłem znad Brdy niechcianego już tam trenera Ryśka Nieścieruka. Nieco kuchennymi drzwiami, ale przecież po wygranych barażach z Unią Leszno, wprowadził on Spartę ASPRO (pomagałem mu) do Ekstraligi, a potem z WTS-em miał złotą serię tytułów DMP. Do prowadzenia szkółki zatrudnił Marka Ziarnika, z którym bardzo zakolegowaliśmy się. Szkoda, że obu tych trenerów już nie ma z nami.
A Papa Gollob? Wszyscy myśleli, że my się nienawidzimy (z powodu ostrych polemik w prasie), lecz ja wielce szanuję pana Władysława i zresztą zawsze rozmawiamy ze sobą, jeśli mamy okazję, bardzo sympatycznie. Razem na Polonii wyprowadzaliśmy nasze drużyny do prezentacji i podczas tego czterystumetrowego spaceru mądry pan Gollob zdążył mi sporo objaśnić, jeśli chodzi o przygotowanie sprzętu. Gdy zaś ktoś w parku maszyn podprowadził mi torbę ze słodyczami, jakie dostaliśmy na prezentacji od "Jutrzenki", to on oddał mi swoją. No i przecież zrobił ze swoich piekielnie utalentowanych synów rewelacyjnych żużlowców. Bardzo się zmartwiłem, gdy usłyszałem o wypadku awionetki, w którym uczestniczył Papa (to on pilotował) oraz Tomek i Holta. Na szczęście, pan Władysław powrócił po tej przygodzie do zdrowia, więc już można dla rozweselenia zażartować, że Gollob senior założył tanie linie lotnicze: gwarantuje start, ale bez lądowania.
Smutno mi trochę, że bydgoscy fani nie bardzo doceniają swego coacha Zenka Plecha, który z roku na rok naprawdę staje się coraz lepszym trenerem. Nie doceniacie też prezesa Leszka Tillingera, a to największy cwaniak, a raczej cwany lis w całym naszym żużlu. I najbardziej doświadczony. I chyba najrozsądniejszy ze wszystkich klubowych preziów. Kiedyś sprzed nosa sprzątnąłem mu "Prostasia" do WTS-u, potem jednak uparty Tillinger postawił na swoim i "Pepe" wreszcie trafił do Polonii. Między mną, a panem Leszkiem jest więc 1:1.
Bydgoscy fani speedwaya: Proszę Was, nie odwołujcie Tillingera, bo zobaczycie, że jeszcze za nim zatęsknicie. Może on rzeczywiście nie jest najnowocześniejszy, ale to fachman od lat oddany sercem Polonii!
Bydzia z Toruniem to kolejny serial z cyklu "jak Kargul z Pawlakiem". Ano podejdźta do płota! I jak ich nie lubić?
I to by było dziś na tyle, jak mawiał profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski. W następnym odcinku, na zasadzie "kocha, lubi, szanuje", alfabetycznie przedstawię wam swój stosunek do następnych klubów: Unii Leszno, Unibaksu Toruń, Włókniarza Cognora Częstochowa i Wybrzeża Lotosu Gdańsk, żeby nie było już żadnych plotek, ani niecnych insynuacji pod moim adresem.
Powiem jak młody Pawlak z "Samych swoich": - "Jak się tak napatrzę na te drużyny, jak się tak na nie napatrzę, to potem tak ich nienawidzę!".
To oczywiście ściema i taki mój żart. Lubię bowiem każdy żużlowy klub w tym kraju, bo jest za co, a że czasem także jest kogo i za co zbesztać, to akurat już insza inszość. CDN.
Bartłomiej Czekański