Rafał Wilk: Fajnie byłoby stanąć na nogi, ale na wózku jestem bardziej widoczny (wywiad)

Newspix / Marek Biczyk / Rafał Wilk z medalami olimpijskimi.
Newspix / Marek Biczyk / Rafał Wilk z medalami olimpijskimi.

- Może Bóg chciał innym pokazać na moim przykładzie, że po takim wypadku, po utracie władzy w nogach, życie się nie kończy, że na gruzach można coś zbudować. Ja się na Boga nie obraziłem, nie mam pretensji - mówi Rafał Wilk.

W tym artykule dowiesz się o:

3 maja 2006 roku w meczu ligowym w Krośnie, Rafał Wilk odbił się od bandy, upadł na tor, a rozpędzony Martin Vaculik nie zdołał go ominąć. Wjechał w niego z całym impetem. Wilk doznał kontuzji kręgosłupa i stracił władzę w nogach.

Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Jak to jest stracić nagle władzę w nogach?

Rafał Wilk, były żużlowiec, sportowiec niepełnosprawny, trzykrotny mistrz paraolimpijski: Dla mnie było to zderzenie ze ścianą. Przed wypadkiem na torze, po którym przestałem chodzić, żyłem aktywnie. Żużel, rower, narty, uprawienie sportu było dla mnie wszystkim. Nagle jednak otworzyłem rano oczy i lekarz powiedział mi, że na pewno nie będę chodził.

Uwierzył pan?

Skąd. Na początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak poważny jest mój uraz. Pomyślałem, że to złamanie, więc może za dwa miesiące, góra za pół roku wstanę. Te moje pół roku trwa już jednak trzynaście lat.

Czytaj także: Hampel: Nigdy nie złamałem danego słowa

Jak pan to znosi?

Dobrze. Możemy odgrywać wielką tragedię, ale można też żyć dalej. I ja to robię. Sfera psychiczna jest w tego typu zdarzeniach bardzo ważna. Oczywiście mądry jestem teraz, bo na początku nie było mi łatwo. Z czasem wszystko sobie jednak poukładałem. Zacząłem o moim stanie myśleć, jako o bardzo długim wyścigu.

ZOBACZ WIDEO Majewski: Zawodnicy nie mogą się chować po meczu

Mówi pan, że teraz trochę się wymądrza. To jak było zaraz po?

Ciężko było się pozbierać, bo w ułamku sekundy stałem się bezbronny niczym dziecko. Uczyłem się siebie od nowa. Biologii i nie tylko. Tak jak malutki człowiek uczy się chodzenia, tak ja uczyłem się siadania, poruszania się i życia na wózku. To wcale nie jest takie łatwe, bo każdy wysoki krawężnik staje się problemem. Zwłaszcza na początku. Z czasem świadomość rośnie, jest łatwiej. Już nie patrzę na kilka schodów z takim przerażeniem jak krótko po wypadku. Poza tym zmienia się podejście ludzi do osób niepełnosprawnych. No i jest nas naprawdę dużo, choć media rzadko nas zauważają. Nawet jak zdobywamy medale.

To prawda.

Nie mam jednak o to pretensji. Dziś ludzie żyją tym, czy trener Horngaher zostanie ze skoczkami, albo że ktoś kogoś dziabnął nożem. Wyniki sportowców niepełnosprawnych opisują informatory branżowe.

Zakładam, że media pisały więcej o Wilku żużlowcu, niż o Wilku, który został trzykrotnym mistrzem paraolimpijskim.

Może nie do końca, ale coś w tym jest. Z drugiej strony, gdyby nie medale na paraolimpiadzie, to pewnie nie wystąpiłbym w reklamach T-Mobile i 4F.

Zamieniłby pan to wszystko na możliwość powrotu do życia sprzed wypadku?

Pewien etap zamknąłem, odgrodziłem. Po co żyć tym, że chodziłem. Teraz mam nowe życie. Wziąłem wszystko w swoje ręce, nie myślę o przeszłości. Może jeszcze kiedyś stanę na nogi, ale tym też nie żyję. Nie jestem jedyny na wózku, takich są miliony. Medycyna idzie do przodu, więc może kiedyś. To nie jest jednak tak, że coś muszę, że jest bez nadziei, że moje życie traci sens.

Jak tak pana słucham, dochodzę do wniosku, że w tym wszystkim najważniejsza jest głowa.

Podobnie jest w sporcie, choć trudno porównywać mecz do tego, że ktoś przestaje chodzić. To drugie jest nieporównywalnie cięższe do ogarnięcia. Wiem jednak, że nie można żyć z głową nabitą myślami, że jutro, czy pojutrze będzie się chodziło. Życie biegnie dalej, a ja sobie czekam jak grzechotnik. Najważniejsze, że najgorsze mam za sobą. Zaraz po wypadku wszyscy byli przejęci, próbowali mi pomóc w tym, żebym się odnalazł. Z czasem jednak każdy wraca do swoich obowiązków, a ty zostajesz sam i albo się w tym odnajdujesz, albo nie.

Pan się odnalazł.

To prawda. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, że jest jakieś życie bez żużla. Po wypadku zostałem trenerem. Chodziłem na rehabilitację, ale potem jechałem na stadion i tam spędzałem po kilka godzin. Z czasem wszystko jednak się zmieniło. Pojawił się rower, przewartościowałem wszystko i poszedłem w tę stronę.

Kocha pan żużel po tym, co się stało?

Tak. To, że nie mogę jeździć, nie znaczy, że przestałem to lubić. Zresztą, jak byłem sprawny, to miałem też szkołę narciarską i kochałem to równie mocno jak speedway. Teraz bardzo kocham wózek, na którym się na co dzień poruszam. Tak trzeba.

Poleciłby pan komuś żużel, wiedząc, że tak wiele można w tym sporcie stracić. Życie, zdrowie.

To nie tak. Jedni jeżdżą, mając 30, 40 lat i nie m się nie dzieje. Każdy dostaje to, co jest mu pisane. Zdrowie można jednak stracić, także schodząc po schodach. Można spaść i połamać kręgosłup bez żużla.

To, co się panu stało, to był pech, czy przeznaczenie?

Jak powiedziałem, każdy ma coś pisane. Nie mogę nazwać swojego wypadku pechem. Bo to jak teraz żyję, że siedzę na wózku, nie jest dla mnie jakimś utrapieniem. Może tak to miało wyglądać.

Jest pan człowiekiem wierzącym?

Tak. Na dokładkę się wyróżniam, bo jeśli w gronie 100 osób 99 stoi na nogach, to nikt nie zwróci na nich uwagi, bo są normalni. To nie znaczy, że ja jestem nienormalny, ale siedząc na wózku, jestem bardziej widoczny.

Nie pytał pan nigdy Boga o to, dlaczego panu to zrobił?

Może Bóg chciał innym pokazać na moim przykładzie, że po takim wypadku, po utracie władzy w nogach życie się nie kończy, że na gruzach można coś zbudować. Ja się na Boga nie obraziłem, nie mam pretensji.

Zaraził pan już kogoś tym swoim optymizmem?

Dostaję wiele informacji, z których wynika, że tak. Nie wiem, czy można mówić, że kogoś natchnąłem, ale cieszę się, że komuś pomaga to, że patrzy na mnie i widzi, że żyjąc na wózku, można sobie w życiu radzić.

Powiedział pan, że nie myśli o tym, że jutro musi stanąć na nogi. A czy śledzi pan nowinki medyczne dotyczące leczenie osób z pańskim schorzeniem.

Tak, bo jestem w tym środowisku i co chwilę ktoś coś tam udostępnia. Nie robię sobie jednak nadziei. Stało się, koniec, kropka. Jak ktoś wierzy, że stanie się cud, to jest to chore myślenie.

Szwajcarzy wymyślili jednak metodę polegającą na wszczepieniu stymulatora w rdzeń. Chce z tego skorzystać Tomasz Gollob.

We Wrocławiu też takie rzeczy robili. Jeden pan zaczął ruszać nogami. Jak mam przejść 15 metrów w 10 minut, to wolę wózkiem w trzy sekundy. Fajnie byłoby znowu być w pionie, ale nie ma na to złotej recepty.

Jest coś, za czym pan tęskni, bo jako osoba będąca na wózku nie może pan tego zrobić?

Wiem, że nie mogę po górach chodzić latem, to nie chodzę. W zimie mogę natomiast zjechać na nartach (używa do tego sprzętu monoski – dop. red.), więc moja wycieczka na Kasprowy nie kończy się na pierwszej stacji kolejki. Wiem, co jest dla mnie, a co nie. Poprzestawiałem sobie wszystko, nie tęsknię.

Trenuje pan.

Tak, bo w przyszłym roku jadę na igrzyska paraolimpijskie. Chcę bronić złotego medalu z Rio de Janeiro. To jest moje marzenie. To, że coś raz zdobyłem, nie znaczy, że mogę spocząć na laurach. Nie wyobrażam sobie, że miałbym siedzieć i nic nie robić. Ruch musi być. Jak nie trenuję, to staję się nieznośny.

Co teraz pan robi konkretnie?

Byłem dziesięć dni na zgrupowaniu. Przejechałem ponad tysiąc kilometrów na rowerze. 100-130 dziennie, co oznacza cztery godziny jazdy. W tamtym roku zrobiłem 17 tysięcy 400. Samochodem wciąż jeżdżę więcej, ale to jednak sporo.

Czytaj także: Zmarzlik: Woffinden wygrał ze mną, bo był lepszy

Jest pan samowystarczalny?

Tak, jestem samodzielny. Jeżdżę samochodem, sam potrafię się spakować i wypakować. Po wypadku byłem wygodny, ktoś pomagał, ale teraz robię wszystko sam. Rower też potrafię zapakować. Nie ma ze mną problemu.

A żużel?

Zaglądam do netu i śledzę, co się dzieje. Już nie siedzę, jak kiedyś, cztery, pięć godzin na stadionie, bo mam swój rower, ale nie mam żużla w nosie. Najbliższe mojemu sercu są klubu z Rzeszowa i Krosna. Stal w tym roku nie pojedzie, wiemy dlaczego. A w Krośnie nowi ludzie, coś się dzieje.

Źródło artykułu: