Rozmowy kontrolowane
Nicki Pedersen jest trzykrotnym i aktualnym mistrzem świata, ale na Parken nie wygrał ani razu. W ciągu ostatnich dwóch tygodni nie wsiadł na motor. W przypływie złości po niekorzystnej dla niego decyzji Wojtka Grodzkiego uszkodził sobie rękę podczas ostatniego Grand Prix w Goeteborgu i musiał zrobić sobie przerwę. - Nieprawda, że Nicki ma złamany palec. Pękła jedna z kości śródręcza łącząca mały palec u lewej ręki – mówi Lars Holm, manager żużlowca. Sfrustrowany Pedersen w zeszłym tygodniu pogroził, że w Kopenhadze się nie pojawi, jeśli za wieżyczką stanie Grodzki. - Tak naprawdę nikt do końca nie wziął tych słów na serio – mówi jeden z organizatorów. - Większość ponad dwudziestotysięcznej publiczności przychodzi dla niego. Za tym idą ogromne pieniądze – dodaje. Na doping Duńczycy z Nickim na czele nie mogą narzekać. Tysiące piszczałek i powiewających flag z białym krzyżem na czerwonym tle zagrzewa ich do boju. Jednak Nicki przed własną widownią nie może stanąć jak do tej pory na najwyższym stopniu podium, - Aby wygrać musi zagrać wszystko. Dyspozycja dnia, motocykl, twoja forma, a także sędzia – mówi Nicki, któremu do zwycięstwa tym razem na pewno nie stanie na drodze sędzia Grodzki, który kontrowersyjną decyzją pozbawił Duńczyka zwycięstwa na Ullevi. - Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Każdy z nas popełnia błędy. Nie mam o to żalu. Sęk w tym aby w tak ważnych zawodach i momentach dla układu sił i końcowej klasyfikacji nie podejmować zbyt pochopnych decyzji – twierdzi Pedersen. - Czy jestem zadowolony, że odsunięto Grodzkiego? Nie o to w tym chodzi, ale o zasady fair play. Aby na przyszłość nie powtarzały się podobne historie – tłumaczy. Po turnieju w Szwecji rozgniewany spotkał się na osobistości ze swoim rodakiem, dyrektorem cyklu Ole Olsenem. O czym rozmawiali dwaj panowie wiedzą tylko oni sami. Fakt, że kilka dni później Olsen obwieścił decyzje o odsunięciu Grodzkiego. - Nie naciskałem Olego, aby odsunął Grodzkiego. Zdecydowanie zaprzeczam takim pogłoskom – podkreśla Pedersen. - Poza tym nie sadzę aby moja opinia miała jakikolwiek wpływ. Kompetencje w tym zakresie leżą u władz FIM i komisji wyścigów torowych. Z Olsenem rozmawialiśmy o tym jak ulepszyć rywalizację i zasady. Być może należy wprowadzić obligatoryjny nakaz dla sędziów, aby przed podjęciem decyzji zapoznali się z powtórkami telewizyjnymi. Pośpiech i zbyt pewność siebie nie jest dobrym doradcą – twierdzi mistrz świata.
Duński wyjątek
Organizatorzy spodziewają się około 25 tysięcy widzów. Po Cardiff druga frekwencja w całym cyklu. Arena zmagań, to okazjonalnie układany tor. Wokół "jednodniowców" po ostatnim motocrossowym cyrku w Szwecji ponownie głośno. Jednak turnieje w Danii należą do tych ciekawszych, a na tor nikt nie narzeka. - Trudno wytłumaczyć dlaczego w Kopenhadze nawierzchnia jest w porządku, a w pozostałych przypadkach pozostawia wiele do życzenia – mówi Phil Rising, opiekun medialny przy okazji zawodów Grand Prix. - Generalnym sprawdzianem będzie przyszła runda w Cardiff, gdzie położymy dokładnie ten sam materiał, co w Kopenhadze. W Goeteborgu był trochę inny. Granulacja była bardziej drobna. Warstwy nie związały się należycie. Dochodzi do tego zmienna pogoda. W Goeteborgu przypiekło słońce i tor zaczął się rozsypywać. Warunki pogodowe mają ogromny wpływ na zachowanie "jednodniowców". Jest to świeżo położony materiał i szybko reaguje na zmianę pogody. Być może tajemnica sukcesu w Parken leży w zadaszeniu. Wilgotność powietrza, czy siła nasłonecznienia jest podobna i łatwiej nad tym wszystkim zapanować - zastanawia się Rising.
Symulant?
Tegoroczny cykl stoi pod znakiem ataku na czołowe pozycje przez młode wilki. Od pierwszej rundy głośno o Emilu Sajfutdinowie, który zajmuje drugą pozycje. Po losowaniu pól startowych tradycyjnie próżno było szukać zawodników w parkingu. Jednym z nielicznych, który przygotowywał sprzęt wspólnie ze swoim mechanikiem - Tomaszem Suskiewiczem - był właśnie Sajfutdinow. Być może świetna współpraca i wzajemne zrozumienie tej dwójki, to klucz do sukcesu. - Nie marzyliśmy o takim początku. Ale nie popadamy w hurraoptymizm. Robimy swoje – twierdzi Susi. O Emilu zrobiło się głośno nie tylko w kontekście wyników, ale spornych sytuacji. Rosjaninowi zarzuca się reżyserskie i taktyczne upadki przy próbach ataków, gdzie miał nikłe szanse na powodzenie. Leżał w półfinale w Pradze. Leżał w finale w Goeteborgu. Dwukrotnie sędziowie podejmowali decyzje na korzyść "Rosyjskiej torpedy". W światku żużlowym zawrzało. - Wszystkim tym, którzy zarzucają nieczyste zagrania Emilowi proponuje jeszcze raz dokładnie obejrzenie komentowanych sytuacji. Zdecydowanie twierdzę, że to Emil był w nich faulowany – ripostuje opiekun Sajfutdinowa. Rosjanin w światowej elicie zaaklimatyzował się błyskawicznie i wyrasta na głównego aktora serialu. - Spora w tym zasługa mojej ekipy. Ciężko pracujemy nad szybkością maszyn – mówi zawodnik. Efekty widać gołym okiem. Skromnym zdaniem niżej podpisanego Sajfutdinow na piątkowym treningu był najszybszy. - Są to specyficzne nawierzchnie. Wymagają więcej uwagi i koncentracji niż naturalne tory. Dużą uwagę należy przywiązywać do obierania najlepszych ścieżek. Wspólnie z naszym tunerem Ashleyem Hollowayem pracujemy nad optymalnymi ustawieniami – mówi Susi.
Gumiaki na budowie
Rusztowania, materiały budowlane i robotnicy w kaskach, to obecna scenografia obiektu Parken. Stadion jest nowoczesny i wielofunkcyjny. Niestety kibiców żużla spotkał mały psikus. Atrakcyjne miejsca na pierwszym łuku zostały zredukowane niemalże do zera. W ich miejsce wybudowano nowe biura i pokoje. Stadion składa się z czterech skrzydeł. Pomiędzy nimi w trzech narożnikach postawione są biurowce. Widać zapotrzebowanie na dodatkowe pomieszczenia jest jeszcze większe, bo w miejsce trybun na pierwszym łuku wstawiono nowe. Okolice stadionu przypominają budowę. Porozrzucane krokwie, belki i konstrukcje. - Szkoda tylko, że całej szesnastce udostępniono tylko jeden karszer do mycia sprzętu. Będą kolejki na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy – kręcił nosem Mariusz Szmanda, pomocnik Leigha Adamsa. Wśród mechaników wzięcie miały popularne gumiaki. Najpraktyczniejsze obuwie w deszczowej duńskiej krainie. Pomiędzy tym całym mokrym bałaganem zwykły duży biały namiot - park maszyn. A w nim przy samym narożniku naprzeciw siebie dwaj najwięksi rywale: Pedersen i Crump. Zimna wojna trwa. Przewagę psychologiczną i punktową ma Australijczyk, który zupełnie zrelaksowany testował motocykle i spędzał czas ze znajomymi na trybunach. - Idzie mi dobrze, więc dlaczego mam się nie uśmiechać – zapytał retorycznie Crump. Podenerwowany wydaje się Pedersen. Podczas konferencji z duńskimi żurnalistami nie mógł usiedzieć na miejscu i jako pierwszy jeszcze przed jej zakończeniem wyskoczył z krzesełka i chciał opuścić pokój. Na wyraźną prośbę został i cierpliwie odpowiadał na pytania.
Panaceum sen
W zeszłym roku bohaterem wieczoru został Tomasz Gollob. Polak znakomicie rozegrał finał i utarł nosa Nickiemu Pedersenowi i Jasonowi Crumpowi. Jednak Gollob nie myśli o przeszłości - To było rok temu. Dziś są inne zawody. Wszystko jest inne. Tor, nawierzchnia i jego geometria. Zabawa zaczyna się od nowa. Trening o niczym nie świadczy dlatego moją formę i szybkość maszyn sprawdzą dopiero zawody – mówi rodowity bydgoszczanin. W ostatnim czasie maszyny Golloba nie pracowały dobrze. Psuły się i defektowały. Tym razem po skończonym treningu zdefektował bus Polaka, a dokładnie przebite koło. Limit pecha wykorzystany?
Dla Golloba będzie to pracowity tydzień. W miniony wtorek Szwecja, w środę Dania, w czwartek Gorzów. Piątek i sobota Kopenhaga. Nazajutrz wróci do Polski na kolejne spotkanie ligowe. - Fakt, mam co robić - uśmiecha się Tomasz. - Taka dawka przejechanych kilometrów na pewno nie wpływa dobrze na formę psychofizyczną. Sen będzie najlepszym lekarstwem – mówi Gollob.
- Chce utrzymać moją dotychczasową formę. Recepta na sukces jest prosta: sukcesywnie zbierać punkty. Założyłem sobie, że żadnego stresu. Do startów podchodzę na luzie. Nikomu niczego nie muszę udowadniać. Moim celem jest pierwsza ósemka. Podoba mi się towarzystwo w Grand Prix i chciałbym tu zostać na dłużej – mówi Sebastian Ułamek. - Sporo czasu minęło odkąd miałem okazję startować na torach sztucznych. Nie wspominam ich dobrze. W Cardiff przed laty miałem upadek i odniosłem kontuzje. Mam wrażenie, że teraz są lepiej przygotowywane. Są mimo wszystko bezpieczniejsze. Przeciekający gdzieniegdzie dach nie ma żadnego wpływu na kondycje toru. Nie ma żadnych mokrych plam, czy nierówności. Jutro będzie dobra zabawa – dodaje Sebastian.
Z Kopenhagi Grzegorz Drozd