Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Watt z tym Scottem?

- Scotty, what is wrong with You? - zapytałem Nichollsa po zaległym meczu Atlas Wrocław - Falubaz Zielona Góra. Stał przy swoim busie na placyku przed wejściem do parku maszyn i miał oczy zaszczutego zwierzęcia. Właśnie przed chwilą grupka wrocławskich kibiców niemal wykrzyczała mu w twarz, co o nim myśli, i co myśli o tych zawodnikach Atlasa, którzy po meczu nie podeszli do nich pod wieżę (zdaje się, zrobili to tylko Jędrzejak i Janowski). Przed parkiem maszyn nie było żadnej ochrony, więc Anglik na pewno nie czuł się bezpiecznie.

- Sam już nie wiem, czy to ja, czy raczej moje motocykle, a może wszystko razem? Przecież dziś raz jechałem nawet na sprzęcie Crumpa i też bez efektu. Mam nowy silnik i również nic. Rano przed spotkaniem z Falubazem trenowałem na wrocławskim torze i wszystko było OK. Potem jednak spadł ulewny deszcz i sytuacja diametralnie zmieniła się na moją niekorzyść - opowiadał mi i red. Wojtkowi Koerberowi z Gazety Wrocławskiej załamany Nicholls. - Może przez chwilę powinieneś odpocząć od żużla, zrobić sobie przerwę i poukładać sobie wszystko sprzętowo i w głowie - zasugerowałem mu. - A kiedy mam to zrobić skoro zaraz jadę na GP Danii, a w niedzielę jest rewanż w Zielonej Górze? - odparł Scott. Na moment mu się twarz rozjaśniła, bo podeszły do niego kibicki i mimo wszystko, prosiły go o wspólne fotki.

Żal mi faceta. Wziął we Wrocku sporą kasę, a zawodzi. Wrócił do ligi angielskiej i tam też dał plamę. I na Wyspach teraz także rzucają się do niego z pretensjami. Jego dotychczasowe występy w tegorocznym cyklu Grand Prix to totalna katastrofa. A przecież to bardzo utalentowany żużlowiec. Pamiętam, jak kiedyś z zagranicznych zawodów wrócił młodzieżowiec Sparty i potem Atlasa, Bartek Bardecki. Przez dwa dni zadręczał nas pełnymi zachwytu opowieściami, jak ten Nicholls wspaniale jeździ i jak wsadza przednie koło swego motoru tam, gdzie nikt inny by się nie odważył. Czyżby Scott nagle stracił do cna formę jak kiedyś np. znakomity niemiecki skoczek narciarski Martin Schmitt?

- Nicholls złapał kabla i się boi - twardo stwierdził jeden z wrocławskich dziennikarzy. To by było dziwne, bo Anglik przecież ostatnimi czasy nie zaliczył jakiejś groźnej kraksy. Nie był połamany. Czyżby więc strach przyszedł znienacka?

- Ja też nie wiem, czy to ja czy sprzęt. Zacząłem mecz z Falubazem na klubowym motocyklu i nawet wygrałem bieg, ale potem nie mogłem już ujechać na tej maszynie ją odstawiłem - kręcił głową, utalentowany przecież, Tomek Jędrzejak. W jego oczach też widziałem zwątpienie i przygnębienie. - Może na Twoich barkach spoczywa zbyt duża presja, zbyt duże ciśnienie na wynik? - zapytałem Tomka. - Właśnie, że nie. Nikt tu w klubie mnie nie pogania - odparł.

Dawid Watt co prawda się nie uśmiechał, ale sprawia wrażenie, że na luzie podchodzi do tego, iż tak kaleczy w barwach Atlasa. Można i tak. Można?

Po drugiej stronie barykady oglądaliśmy dramat Rafiego Dobruckiego z Zielonki, który na Olimpijskim w wyścigach jechał nawet nie czwarty, a piąty. Jego motor strzelał z rury, przerywał, prychał. To już nawet ja miałem lepszy w szkółce żużlowej. Rafi ma jakiś chwilowy dołek i Zielonka musi mu jak najszybciej dać wsparcie logistyczne i duchowe.

Apeluję, by takie wsparcie od swoich (działaczy, trenerów i kibiców) dostali ci, którzy najbardziej tego teraz potrzebują, czyli Scott Nicholls (krzyczenie na niego nic tu nie pomoże), Tomek Jędrzejak, Hans Andersen, Tomasz Chrzanowski, Rafał Okoniewski, Niels Kristian Iversen (jak mi mówią, że on dobrze jechał we Wrocku przeciw dwuosobowemu Atlasowi, to dostaję zajadów ze śmiechu – słabizna jest i tyle), Damian Baliński i inni, którzy znaleźli się w sportowym dołku.

Czasem jest tak, że człowiek ma gorszy okres w życiu i mu nie idzie. Głupieje wtedy i nie wie co się dzieje. A wówczas zamiast pomocy, dostaje zewsząd ciosy. Bo przecież kopanie leżącego to nasz sport narodowy.

Z drugiej jednak strony, zawodnicy muszą być twardzi i muszą sobie zdawać sprawę, że żużlowa liga, w której krąży taki potężny pieniądz, to nie jest przedszkole, gdzie zatrudnia się niańki dla nieudanych jeźdźców, żeby mogli się wypłakać im w mankiet. Ścigantom nie wolno oczekiwać, że manna sama spadnie im z nieba, że pojawi się dobra wróżka, która swoją czarodziejską różdżką przywróci im formę. Oni sami też powinni się po męsku chwycić za bary z własnymi problemami. Ci ludzie to przecież podobno zawodowcy. Dostali od klubów kupę kasy na należyte przygotowanie się do sezonu, zarabiają też godziwą punktówkę. Zarabiają, o ile punktują, a nie jadą na „u,wu,du,1,0”. A może niektórzy z nich, zamiast nowych jaw, czy GM-ów pokupowali sobie np. luksusowe mercedesy lub wypasione domy? Jeżeli tak, no to teraz niech się sami martwią, jak z tego wybrnąć.

Ale wolnego, wolnego Don Bartolo, prawda zawsze leży gdzieś po środku. Owszem, żużlowcy mają swoje za uszami, lecz w wielu przypadkach warci są tego, bym im podać pomocną dłoń, gdy popadną w kryzys. Mnie szczególnie boli casus Damiana Balińskiego. Słyszałem i czytałem, że część fanów Unii Leszno wygwizduje go i pomstuje na niego w internecie, bo akurat "Bali" jest w kiepskiej formie. A przecież przyjaciół poznaje się w biedzie. Powtarzam, mimo tego co napisałem powyżej: zawodnikowi, który ma kryzys zawsze lepiej pomóc się odbudować, niż dołować go do spodu. Bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Opowiadali mi żużlowcy (i mechanik) wrocławskiego Atlasa, którzy nie tak dawno ścigali się przecież z Unią w Lesznie, że "Balon", choć bez formy i szybkiego sprzętu, to jednak ambitnie walczył na torze jak lew o każdy punkcik. Rozpychał się nogami i łokciami. To wciąż wielki żużlowy wojownik. I za to należy mu się szacunek (taki, jaki ma u rywali), a nie gwizdy czy obelgi. Tak mu się teraz odpłacacie za lojalność wobec Unii Leszno i przywiązanie do jej barw? Podłe.

Procesja na Olimpijskim, czyli Cieślak na roli

Kibice przed telewizorami kręcili nosami, że w meczu Atlas - Falubaz były może ze dwie - trzy mijanki a reszta biegów odbywała się na zasadzie "gęsiego panowie, gęsiego". Nie rozumiem tych pretensji. W końcu zawody rozegrano w Boże Ciało, więc żużlowcy też chcieli wziąć udział w procesji. Zapewniam jednak, że na żywo to spotkanie było znacznie bardziej ekscytujące niż w telewizorni.

A tak już więcej na poważnie, to pierwszy raz w tym sezonie wrocławski tor dawał fory gospodarzom. Przez przypadek, a raczej przez deszcze niespokojne (potargały sad), które ostatnio nawiedzają Wrocek.

- Rano musiałem bronami wywrócić tor na wierzch suchym i go ubić, bo Nicholls chciał potrenować. Gdy skończył, to apiać musiałem zająć się nawierzchnią w podobny sposób co poprzednio. No i zaraz potem spadł deszcz. Gdy przestało padać, to zapewniłem sędziego, że w ciągu godziny uporam się z torem. I znów brony, żeby suche było na wierzchu oraz ubijanie, uff narobiłem się jak na roli - opowiadał po meczu trener miejscowych Marek Cieślak i zaraz dodał: - Tym razem na początku spotkania tor był naszym sprzymierzeńcem, ale potem goście się do niego przystosowali i większość moich zawodników (głównie poza Crumpem i Jeleniewskim - dop. B.Cz) nie mogła już za nimi nadążyć. Nicholls z Wattem znów nic nie pojechali, Jędrzejak też bez rewelacji - mówił ze stoickim spokojem Cieślak.

- W tym sezonie we Wrocławiu nie było jeszcze tak przyczepnie (choć superkopą trudno byłoby to nazwać - dop. B.Cz.) i zanim Falubaz się połapał, my mu już uciekliśmy z punktami. Jeśli natomiast nawierzchnia u nas jest łatwiejsza to wszystkie drużyny przyjezdne zasuwają tu skutecznie od pierwszego wyścigu - tłumaczył mi Tomek Jędrzejak.

Problem w tym, że na torze we Wrocku, gdy jest przyczepnie, natychmiast tworzą się dziury. Na jednej z nich wywrócił się prowadzący XV wyścig, niesamowity tego dnia, "PePe" Protasiewicz. Na szczęście wstał o własnych siłach, aczkolwiek został wykluczony.

- Po upadku Piotrka zadzwoniłem z parku maszyn na wieżyczkę do pana sędziego Wojciecha Grodzkiego i poprosiłem, żeby kazał wyrównać tor dla bezpieczeństwa zawodników obu drużyn. Arbiter odrzekł mi "przyjąłem informację", po czym natychmiast puścił powtórkę wyścigu. Oczywiście bez równania nawierzchni! - relacjonował nam zdegustowany trener Falubazu Piotr Żyto.

Dobrze, że nie jedzie do Kopenhagi

I w sumie dobrze, że Wojtek Grodzki został odsunięty od sędziowania GP w Kopenhadze, bo znów stracił formę. Po (nie)sławnym i niesłusznym wykluczeniu Pedersena na GP Szwecji, teraz we Wrocławiu, według mnie, bez sensu wyrzucił z II biegu Iversena, kiedy ten na trudnej nawierzchni ostro obalił się w tłoku na pierwszym łuku. Spokojnie można było zarządzić powtórkę w pełnym składzie. Do tego Grodzki puścił trzy ewidentne lotne starty i nie zatrzymał tych wyścigów! Na zmianę skrzywdził tym zawodników obu drużyn.

Jak wiemy, Pedersen zrewanżował się Grodzkiemu za wykluczenie w Szwecji, zaszantażował Ole Olsena, no i nasz Wojtuś sobie nie posędziuje Grand Prix w krainie Hamleta. Zwłaszcza, że tamtejsi kibice już szykowali Grodzkiemu stosowny stosik. Źle się dzieje w państwie duńskim i źle się dzieje u Olsena, skoro zawodnik, choćby i champion, decyduje, kto ma sędziować, a kto nie. Piszę to, abstrahując od aktualnie kiepskiej formy polskiego arbitra. Chodzi o zasadę!

Bez Zengoty jest zgryzota

W parku maszyn usłyszałem: - Co ta za drużyna, ten cały Falubaz, skoro nie potrafiła sobie poradzić z dwoma zawodnikami Atlasa.

Trochę się nie zgadzam z tą opinią. W końcu Zielonka też miała tylko dwie armaty, czyli błyskawicę "Protasia" i "Walasa". Ale i oni do niesamowitego Crumpa nie mieli podskoku (jemu się coś poprzestawiało pod kaskiem, pierwszy raz widziałem, żeby się oglądał za "Jeleniem", a nawet jakby czekał na niego!). I wciąż "Myszka Miki" jest bez zwycięstwa na wyjeździe!

Atlas wygrał u siebie z Falubazem 47:43, choć prowadził już 10 punktami! Jestem jednak przekonany, że gdyby u gości jechał Zengota, który lubi przyczepne tory (choć kopka u siebie, to nie to samo, co na wyjeździe), to wynik byłby w drugą mańkę. Co prawda, Żyto wtedy pewnie nie miałby możliwości zastosowania tych dwóch udanych rezerw taktycznych, lecz "Zengi" mógłby wymieniać słabego "Dobrusia", czy Iversena. Słyszałem, że zielonogórscy kibice mają pretensje do swego coacha Żyty, że niby za późno sięgnął po taktyczne. A ja uważam, iż dobrze, że pan Piotr z tym wyczekał na właściwy moment. Gdyby "PePe" się nie obalił w ostatnim wyścigu, to jadący na końcu szybki Walasek miał realną szansę objechać zwalniającego (sprzęt?) Jeleniewskiego i wtedy w meczu mielibyśmy remis.

Na stadionie zasiadło ledwie 3, w porywach 3,5 tysiąca widzów. Ale liczyły się tylko spora, kolorowa grupka fanów z Zielonej Góry oraz głośni wrocławscy kibice spod wieży. To oni robili nastrój. Szkoda, że już nie ma przymierza. Dobrze choć, że nie ma kosy.

Dostałem szalik i… Iversena

Miłą niespodziankę sprawił mi prezes ZKŻ-tu Robert Dowhan, który po meczu wręczył mi od siebie i swej drużyny na moje 50. urodziny i 35-lecie w żużlu torbę z kalendarzem żużlowym, z innymi wydawnictwami, w tym a jakże, z programem z derbów Zielona - Stal G., a przede wszystkim z pięknym żółto-biało-zielonym klubowym szalikiem oraz z okolicznościową koszulką. Z przodu jest plastron Myszki Miki, a z tyłu napis… Iversen. Bardzo, bardzo dziękuję. Zastanawiam się jednak czy owa koszulka to nie jest przypadkiem błyskotliwa riposta na moje krytyczne, a czasem prześmiewcze uwagi na temat słabej jazdy Iversena w barwach Falubazu. A może to aluzja, żebym zrobił wreszcie licencję żużlową i zmienił w zielonogórskim zespole cieniującego Duńczyka? Albo to inteligentna sugestia, że moje felietony są równie cienkie jak wyczyny Iversena w naszej Ekstralidze?

Tak czy siak, dzięki. No i wprosiłem się na jeden z poniedziałkowych treningów do Andrzeja Huszczy. Najpierw jednak, żeby się nie kompromitować popyrkam na motorze u Mareczka Cieślaka. A szalik Falubazu będę nosił z zaznaczeniem, iż lubię i szanuję także Stal Gorzów. W przyrodzie bowiem musi być równowaga.

Mydlana opera

Najpierw deszcz, potem Kus (trzeba było na niego zaczekać, bo brak Holdera, Kościechy i Kusa właśnie to za wiele ubytków nawet jak na Unibax, z drugiej strony to śmieszne, że jeden czeski junior - choć bez swej winy - rozwala harmonogram najbogatszej żużlowej ligi świata), potem znów deszcz. Czy w ogóle dojdzie kiedyś do tego meczu Gorzów - Toruń? A może trzeba będzie rzucić monetą, żeby wyłonić jego zwycięzcę? To już bowiem dłuższy serial (pt. "Przekładanie spotkania Stal - Unibax") niż "Moda na sukces".

Jeśli chodzi o zaległe mecze Ekstralipy, to byłem za wygraną Atlasa z Zieloną, bo ta miała tę porażkę niejako wliczoną już przed sezonem, a wrocławianie dzięki wygranej pozostają w grze, na dole tabeli zrobiło się ciasno i będzie jeszcze ciekawie. Byłem także za wygraną w Gorzowie Stali nad Unibaksem. Bo fantastycznie dysponowanym torunianom (są the best!) ta przegrana w niczym by nie przeszkodziła i nie zaszkodziła, a Staleczka by się odbudowała po ostatnich wpadkach i spróbowała jeszcze powalczyć o medale. Tak więc i w górze tabeli zrobiłoby się ciasno i ciekawie.

Generalnie jednak wyznaję zasadę: niech wygra lepszy!

Gollob, Crump, a reszta niech spada

Dziś halowa GP w Kopenhadze. W zeszłym roku wygrał tam nasz Tomcio Gollob. Czekamy na powtórkę z rozrywki. Jeśli mu się nie uda, to ściskam kciuki za Crumpa. Rudy w tym sezonie znów jest niesamowity. Należy mu się. Ciekawe, czy dojdzie do czwartego spotkania zbyt bliskiego stopnia Pedersen - Sajfutdinow? I czy Rosjanin znów, jak w Szwecji, odstawi na torze teatrzyk jednego prowincjonalnego aktora, zacznie oburzony wymachiwać rękoma i ponownie wymusi tą gestykulacją na arbitrze wykluczenie wybuchowego Nickiego. I czy wówczas szalony Duńczyk w złości nie kopnie np. w ścianę i nie złamie sobie tym razem nogi? Czewa już się boi. Nicki, zachowaj spokój. Z "Kałasznikowa" Sajfutdinowa rośnie nam niezły cwaniaczek, choć sam czasem jedzie na "urrra!" bez głowy, jak kiedyś Kurylenko, Klementjew czy inni kamikadze ze sbornej z sierpem i młotem na plastronach. Inna sprawa, że ten Emil to rzeczywiście żużlowy talent, jakiego nie było od lat.

Jak nie Gollob ( na nim mi zależy najbardziej), to Crump. A reszta niech spada na drzewo. Żaden z tej pozostałej zgrai nie zasługuje na tytuł mistrza świata.

Cholera, bez tego kontuzjowanego Holdera

A w niedzielę znowu ona, jak stara żona, czyli nasza Ekstralipa. Leszno, które jest rozczarowaniem ligi i nie stanowi monolitu jako drużyna, i tak rozjedzie u siebie Bydzię. W sumie zarobi na niej 4 punkty.

Zielonka za trzy wygra na swoim torze z Wrockiem, ale będzie się męczyć z Crumpem, więc porażka może być w miarę honorowa dla Atlasa.

Czewa ewentualnie bez Pedersena, wcale nie będzie faworytem w Gdańsku. A nawet na pewno nim nie będzie. No chyba, żeby jednak pojechał Nicki, to wtedy Włókniarz będzie miał wyniki, a Wybrzeżu będzie znacznie trudniej.

Czy na swojej pięknej Motoarenie Toruń bez Holdera wystarczającą ilość punktów uzbiera? Wychodzi na to, że tak. Stal jednak stoi pod ścianą i może się postawić, tylko czy jej zawodnicy będą potrafili się spasować do specyficznego toruńskiego toru?

Pamiętajmy, że za każdym razem po GP nasza Ekstraliga sypie niespodziankami i jest mocno zakręcona. Czego i teraz życzę sobie, i Państwu! Słoneczka też życzę.

Spieszę się teraz do Oleśnicy na zawodową bokserską walkę mego wafla Wojtka Bartnika. Ciekawe czy potem zdążę choćby na retransmisję z GP na TVP Info. Co tam, Bartnik ważniejszy. Wcale nie bluźnię, tak naprawdę myślę! Pozdro.

Bartłomiej Czekański

Komentarze (0)