Wielkich ludzi określamy, czasem na wyrost, mianem ikony. Joachim Maj na taką nobilitację bez wątpienia zasłużył jak mało kto. Był nieformalnym kapitanem, a także równocześnie trenerem drużyny Górnika i następującego po nim ROW-u Rybnik, który to klub dwunastokrotnie zdobywał złoto DMP. Maj osobiście partycypował, zawsze z pozycji lidera, w dziesięciu z tych złotych laurów klubowych. Rzec by można "tylko" w dziesięciu, gdyż na więcej nie pozwoliła mu, niestety, koszmarna kontuzja w meczu ligowym rozegranym dnia 1 maja 1969 roku, po której cudem uszedł z życiem. Prawie miesiąc przeleżał bez przytomności w bydgoskim szpitalu.
Wtedy, prawie dokładnie pół wieku temu, Rybnik wstrzymał oddech. Ktoś puścił famę, że Maj nie żyje. Obrzydliwy fake news okazał się zwykłą plotką. Jak pięknie powiedział młodszy brat Joachima, również były żużlowiec Rybnika i Świętochłowic, Erwin Maj: "Chimek swoją wolą życia rozczarował niejednego lekarza".
Maj pięciokrotnie stawał na podium IMP, w tym trzy razy na jego drugim stopniu. Wielokrotnie podczas finałów uważany był za murowanego faworyta, który tytuł tracił o włos, tak zwany błysk szprychy. Wszystkim było wtedy Chimka szkoda, bo wszyscy wiedzieli, że zasługuje. Za zasługi nikt jednak mistrzostwa kraju nie dostaje. Był za to pan Joachim zdobywcą Złotego Kasku, co było sztuką bodaj trudniejszą, a ponadto trzykrotnie meldował się jako trzeci w tym prestiżowym w dawnych latach cyklu.
Joachim Maj był reprezentantem Polski, godnie i z honorem nosił orła na piersi podczas wielu meczów międzypaństwowych, także na torach w Anglii, Szwecji i w innych krajach Europy. Był medalistą drużynowych mistrzostw świata w 1962 roku, zwycięzcą wielu turniejów indywidualnych, także międzynarodowych, w tym eliminacyjnych do mistrzostw świata.
Był uważany za uosobienie elegancji na torze i poza nim, prawdziwą gwiazdą sportu, ozdobą zawodów. Jego wyprostowaną sylwetkę (co dziś jest nierealne, bo sprzęt inny, inne prędkości) odrysowywano ze zdjęć i kopiowano w programach zawodów. Ze swoim wizerunkiem przystojnego mistrza byłby dziś rozchwytywany przez media. Urodził się stanowczo za prędko, ze swoją karierą trafił na czasy powojenne, gdy telewizja zaczynała dopiero raczkować.
Był świetnym sportowcem, a po karierze, tak dramatycznie zakończonej, dobrym mężem i ojcem rodziny. Wychował razem z małżonką, nieodżałowanej pamięci panią Marią, córkę i syna. Mariusz poszedł w ślady ojca, też został żużlowcem, a jego pierwszym trenerem w Rybniku był Jerzy Gryt. Mariusz legitymował się potem dobrymi wynikami (został choćby mistrzem Bawarii). Znów, niestety pech, z powodu serii kontuzji Mariusz musiał także przedwcześnie zrezygnować z wyczynu.
Ostatnie lata życia pan Joachim spędził w Domu Seniora, gdzie miał znakomitą opiekę, co mogłem osobiście obserwować. Wiek jednak zrobił swoje. W tym roku pan Joachim w szybkim tempie podupadał na zdrowiu, choć do końca na nic nie narzekał. Odszedł do Pana, by spotkać swoją oddaną śp. Małżonkę. Cześć Jego Pamięci!