Zacznę cytatem Nicolasa Covattiego, który pokazuje piękno sportu. - Wiem, że to jest inny poziom. Nie patrzę jednak na to, z kim jadę. Puszczam sprzęgło i chcę wygrywać z każdym - mówił Argentyńczyk ścigający się z włoską licencją w wywiadzie dla NC+. Pełen szacunek dla rywali z wyższej półki, z którymi nie na co dzień ma możliwość pojeździć Covatti.
W ogóle dla kogoś, kto ogląda tylko PGE Ekstraligę i cykl Grand Prix, sobotnie zawody w Bawarii były pewnie jakąś egzotyką. Stanisław Melnyczuk, Andriej Rozaliuk czy Marko Lewiszyn pewnie jak się dowiedzieli, że za swoich kontuzjowanych rodaków Aleksandra Łoktajewa i Andrieja Karpowa będą rywalizowali z medalistami mistrzostw świata, Bartoszem Zmarzlikiem, Patrykiem Dudkiem czy Fredrikiem Lindgrenem, byli podekscytowani jak dziecko, gdy dostaje nową zabawkę.
Wyścigi Włochów z Ukraińcami czy Słoweńców z Włochami były całkiem niezłymi pojedynkami. Oczywiście, zachowując proporcje co do umiejętności Covattiego, Nicka Skorji, Melnyczuka czy Lewiszyna. Znam koneserów takiego egzotycznego speedwaya, którzy bardziej ekscytowali się właśnie takimi wyścigami niż tymi z udziałem uczestników cyklu Grand Prix.
ZOBACZ WIDEO Fotokomórka w żużlu jest potrzebna co najmniej od dwóch lat
Czytaj także: Jonsson zawalił mecz Motorowi
Polacy wykonali to, co do nich należało. Awansowali do finału w Togliatti, choć nie zrobili tego w jakimś porywającym stylu. Przegraliśmy z Vaclavem Milikiem. Plecy pokazali nam także Niemcy, z którymi zremisowaliśmy, ale szarża krawężnikiem Michaela Haertela odebrała nam zwycięstwo. Więcej punktów od Polaków zgromadzili Szwedzi. Wiadomo było od początku, że o dwie czołowe lokaty powinny rywalizować te reprezentacje. W finale obie nacje powalczą pewnie także o medale. Do tego jeszcze daleko.
Speedway of Nations da się lubić, choć Drużynowego Pucharu Świata wciąż żal. Nadal upieram się, że obie imprezy mogłyby się odbywać równolegle każdego sezonu, a w najgorszym wypadku przemiennie. Pytanie, co na to FIM? Pewnie po zawodach Landshut będzie chwalić swój zeszłoroczny pomysł.
Czytaj także: Dariusz Śledź nie wini Macieja Janowskiego