[b][tag=71535]
Kamil Hynek[/tag], WP SportoweFakty: Na początek krótkie streszczenie pana ostatnich miesięcy. Kilka tygodni trwały pana negocjacje w sprawie wypożyczenia z Kolejarza Opole do Unii Tarnów. Przypomnijmy, że podpisał pan kontrakt z drugoligowcem tuż przed startem rozgrywek ligowych. W pierwszych spotkaniach nie załapał się pod do składu opolan, a w międzyczasie kontuzji doznał jeden z zawodników Unii - Artur Mroczka. Powstała dziura w składzie, działacze od razu uderzyli do pana i mocno zabiegali o sprowadzenie, choć powiedzmy sobie szczerze pertraktacje z prezesem Grzegorzem Sawickim nie należały do najłatwiejszych. Pan był jednak zdeterminowany i chciał wrócić do macierzystego klubu. W końcu się udało. Trzy sezony trwała rozłąka z zespołem, w którym się pan wychował.[/b]
Ernest Koza, zawodnik Unii Tarnów: Marzenia się spełniają. Kiedy pojawiła się szansa ponownego przywdziewania plastronu z jaskółką, robiłem wszystko, aby znów tutaj być. Bardzo pomógł mi klub z Tarnowa, który dołożył wszelkich starań żebym ponownie startował w Unii. Ponadto serdeczne podziękowania kieruję w stronę pana Józefa Guzego z tarnowskiej firmy Deker. Gdyby nie połączone siły jego i prezesa Łukasza Sadego pewnie moje przejście nie doszłoby do skutku.
CZYTAJ TAKŻE: Zbigniew Boniek dzwonił z gratulacjami. Kibice Polonii Bydgoszcz mówią o awansie
Nie rozmawialibyśmy teraz o tej telenoweli kontraktowej, gdyby zdecydował się pan przystać na ofertę z Tarnowa nieco wcześniej. Miał pan propozycję podpisania kontraktu zaraz po odebraniu licencji Stali Rzeszów, a przed związaniem się z drugoligowym Kolejarzem.
Rzeczywiście tak to wyglądało. Późno parafowałem umowę z Opolem. Pojechałem w kilku sparingach i ta opcja wydawała mi się korzystniejsza. Życie często weryfikuje nasze przewidywania. Prawda jest taka, że nigdzie nie jest łatwo.... Zresztą nie ma potrzeby grzebać w przeszłości. Mówi się, że nie ma tego złego, co by nas dobre nie wyszło. Widocznie tak musiało być. Nie oglądam się za siebie i patrzę już tylko w przyszłość.
Terminarz ułożył się w ten sposób, że od razu został pan rzucony na głęboką wodę. Debiut przypadł na mecz z ROW-em, i to jeszcze na jego torze. Mówi się, że ROW to murowany kandydat do awansu z Nice 1 LŻ, ale pan nie spękał. Oczywiście, trudno wyciągać wnioski po jednym spotkaniu, ale udowodnił pan, że zaplecze PGE Ekstraligi nie przerasta pana możliwości. Na dzień dobry popisał się pan atomowym startem i kibice gospodarzy przecierali oczy z zdumienia, jak rozstawia pan po kątach ich lokalnego matadora - Troya Batchelora.
Nie było źle, lecz mimo wszystko jestem umiarkowanie zadowolony z debiutu. Zanotowałem wynikową przeplatankę. Dobrze, źle, dobrze i znów słabo. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale zawody ułożyły się dla mnie dość pechowo. Kłopoty sprzętowe pozbawiły mnie paru oczek. Z powodu awarii prądu i defektu w pierwszym motocyklu, musiałem przeskoczyć na drugi. Gdy pogrzebię w pamięci, kiedy ostatni raz przydarzył mi się defekt, nie znajduję odpowiedzi. Musiało to mieć miejsce dobrych parę lat temu. Nie płacze nad rozlanym mlekiem, szkoda tylko, że awaria przytrafiła się w zawodach ligowych, a nie np. w sparingu, gdy testujemy różne rzeczy.
ZOBACZ WIDEO Marcin Majewski: Nie zazdroszczę Jackowi Frątczakowi. To idzie w złym kierunku
Jak pan jest w ogóle przygotowany do rozgrywek właśnie pod kątem właśnie. Nie miał pan w ostatnich latach szczęścia do klubów w Polsce. Dwa lata w targanej problemami finansowymi Wandzie dały się mocno we znaki, a wiadomo, że jeśli nie otrzymuje się wypłat, siłą rzeczy inwestycje są ograniczone. Mecz w Rybniku wskazywałyby na to, że nie jest z tym źle, bo starty miał pan piorunujące?
Ostatnie swoje pieniądze zainwestowałem w sprzęt. Bez szybkich silników i motocykli ciężko utrzymać się na powierzchni bez względu na poziom ligi. W zimie wyjechałem do Austrii w celach zarobkowych. Całość środków wpakowałem w dalsze uprawianie żużla i takie zawody jak te w Rybniku wlewają optymizm. Człowiek utwierdza się w przekonaniu, że jego robota ma sens. Zawziąłem się mocno w sobie, mimo rzucanych z wielu stron kłód po nogi, nie odpuściłem ani na chwilę. Nie zwątpiłem m.in. dlatego, że przy mnie wciąż znajduje się grono zaufanych osób i lokalnych partnerów, którzy wierzą, że dam radę. Chcę im się odwdzięczyć za pomoc, jak najlepszą postawą na torze.
Może pan zdradzić jak wyglądały te ostatnie dni i przeciąganie liny z Kolejarzem. Nie jest żadną tajemnicą, że Unia musiała zapłacić za oddanie pana pewną kwotę?
Wcześniej wspominałem o panu Guzym z firmy Deker. Niech o wystarczy za odpowiedź.
CZYTAJ TAKŻE: Mariusz Fierlej i Wilki Krosno. Zawodnik nie jeździ przez pana "Ś"
Sprawa transferu ciągnęła się jak dobry włoski makaron. Walka trwała praktycznie do ostatnich godzin. Docierały do nas wiadomości, że zamiast do Rybnika z Unią może się pan szykować na wyjazd do Krosna z Kolejarzem. Tam ponoć miał pan otrzymać swoją pierwszą szansę w tym sezonie ligowym?
Trochę to trwało i szczerze mówiąc stałem trochę w rozkroku. Sam nie wiedziałem gdzie wystąpię i w którą stronę się kierować. Gdybym dostał powołanie na mecz z Wilkami, a kluby nie dogadały się, oczywiście wykonałbym swoją pracę, tak jak najlepiej bym umiał. Żyłem nadzieją, że nawigację w busie ustawię jednak na Rybnik.