Żużel. SoN. Tomasz Janiszewski: Spokojnie, nie gańmy Cieślaka. Na pecha nie ma czasem siły (komentarz)

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Maciej Janowski z mechanikami
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Maciej Janowski z mechanikami

Po pierwszym dniu finałów Speedway of Nations można było spodziewać się, że odżyją dyskusje o doborze składu reprezentacji Polski. Odpowiem w stylu Zbigniewa Bońka: spokojnie. I dodam: na pecha nie ma czasem rady, a jutro też jest dzień.

Największym zmartwieniem polskiej reprezentacji po pierwszym dniu finałów Speedway of Nations jest kwestia zdrowia Macieja Janowskiego. Upadek w ostatnim biegu zawodów wyglądał paskudnie, kapitan naszej kadry jest mocno poobijany i wiele wskazuje na to, że w niedzielę na torze go nie zobaczymy. Po to jednak reprezentacja wybrała się w daleką podróż do Togliatti w szerszym gronie, by móc zabezpieczyć się na wszelkie ewentualności. Stało się to, co się stało i w niedzielę partnerem Bartosza Zmarzlika raczej będzie Patryk Dudek.

CZYTAJ WIĘCEJ: SoN. Polska trzecia po pierwszym dniu finałów! (relacja)

Dyskusje na temat tego, że trener Marek Cieślak popełnił błąd z doborem składu na finały SoN rozgorzały z pewnością już po dwóch seriach, gdy przy nazwisku Janowskiego mieliśmy okrągłe zero. Tak też zostało do końca, a jeszcze zawodnik uczestniczył w wypadku. Staję jednak w obronie Cieślaka i nie zgadzam się z tym, że powołanie Janowskiego było błędem. Wielu jest mądrych po tym, co zobaczyli, ale przecież nikt w najczarniejszych scenariuszach nie sądził, że Maciej ukończy zawody bez punktów. Zresztą, tydzień temu mieliśmy finał IMP w Lesznie i tam Janowski do końca walczył o tytuł. Potwierdził, że jest mocny. Sobota w Togliatti to głównie był zbieg nieszczęśliwych okoliczności.

Wrocławianin od samego początku nie miał szczęścia, bez którego zwykle trudno o powodzenie. Dotknięcie taśmy to oczywiście najczęściej błąd indywidualny (rzadziej wina sprzętu), więc okej, Janowski pretensje o falstart zawodów mógł mieć do siebie. A tym bardziej źle, gdy pakuje się w taśmę od razu na dzień dobry. Niels Kristian Iversen przeżył dokładnie to samo. On też potem męczył się cały wieczór.

ZOBACZ WIDEO: Krzysztof Cegielski: Wdowa po Jędrzejaku dotąd nie dostała zaległych pieniędzy ze Stali Rzeszów

Janowski w efekcie jechał w ciemno i w kolejnych gonitwach od razu na silnych Rosjan oraz Duńczyków. W biegu z tą drugą parą "babola" popełnił sędzia Aleksander Latosiński, dając drugą szansę Leonowi Madsenowi w momencie, gdy po kombinacjach pod taśmą był ostatni, a Polacy wyjeżdżali na podwójne prowadzenie. A w powtórce było zero. Z krytyką na całej linii bym się wstrzymał, bo Janowski, jeśli wierzy w zabobony, w sobotę musiał wstać lewą nogą, postawić buty na stole, a drogę przebiec mu czarny kot. Pech gonił pech. Na to niekiedy nie ma siły.

Zmiana na Maksyma Drabika na pewno była zrozumiała, a i decyzja o powrocie do koncepcji z Janowskim na batalię ze Szwedami (tym bardziej, gdy ci wiadomo, że musieli wystawić Filipa Hjelmlanda), w moim odczuciu też. Wygrana z Fredrikiem Lindgrenem oczyściłaby głowę i mimo że zadowolony i tak by nie był, to do hotelu wracałby z nadzieją na lepsze jutro. Niefart nie miał jednak końca, bo po starcie znów było 5:1 dla Polski, a po chwili stało się nieszczęście.

CZYTAJ WIĘCEJ: SoN. Sędzia skrzywdził Polaków. Madsen dostał drugą szansę

Od początku utrzymywałem, że duet Janowski-Zmarzlik jest optymalny i jest słusznym wyborem. Taki zestaw zresztą miał już jechać w maju do Landshut. Obaj są najrówniejsi i nie będę odkrywczy, ale twierdzę tutaj podobnie jak wiele osób ze środowiska - najbardziej do siebie pasują. Owszem, to Patryk Dudek jest najwyżej klasyfikowanym Polakiem w Grand Prix. Wszystko się zgadza. Temat jest jednak bardziej złożony i gdyby tylko na podstawie jednego kryterium powoływać zawodników, jazda na innych frontach nie miałaby sensu. Nie przeczę też, że Cieślak miał w pamięci ubiegły rok i postawę Dudka w finałach SoN we Wrocławiu.

Mimo sobotnich wariacji i problemów kapitana ze sportowego punktu widzenia nie ma powodów do paniki. Strata do Australii i Rosji nieduża, ewentualny zastępca Janowskiego jest wysokiej klasy i ma coś do udowodnienia. Ostanie słowa w jednej z najsłynniejszych produkcji w historii kina pt. "Przeminęło z wiatrem" wybrzmiały z ust Scarlett O'Hary: "Bo przecież… jutro też jest dzień". Właśnie. Bo walka o złoto trwa, a Polski dalej należy się bać.

Tomasz Janiszewski

Źródło artykułu: