Żużel. GP Polski. Nikt we Wrocławiu nie jeździł tak jak Tomasz Gollob

Choć od jego wyczynów minęło ponad 20 lat, to kibice nadal mają ciarki na plecach na wspomnienie szarż Tomasza Golloba. To polski żużlowiec wszech czasów robił największe show podczas Grand Prix we Wrocławiu szczególnie w 1995 i 1999 roku.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Tomasz Gollob PAP / Adam Ciereszko / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
Niemalże ćwierć wieku po historycznym, pierwszym turnieju Grand Prix we Wrocławiu, runda IMŚ wraca ponownie do stolicy Dolnego Śląska.  Tym razem na piękny i zmodernizowany Nowy Olimpijski. Nie zmieniło się tylko jedno. Zainteresowanie kibiców. Tak jak przed ponad dwiema dekadami, bilety wyprzedały się jak świeże bułeczki. Wrocławskie Grand Prix rozpalają bowiem zmysły kibiców. W dużej mierze dzięki Tomaszowi Gollobowi. Nikt bowiem nie robił takiego show jak bydgoszczanin.

20 maja 1995 roku zapisał się na stałe w historii cyklu Grand Prix oraz polskiego żużla. Pierwszy inauguracyjny turniej miał miejsce we Wrocławiu. To były zupełnie inne czasy. Tomasz Gollob wkraczał dopiero na światowe salony, rozpychając się od razu łokciami w hermetycznym środowisku, które wcale nie było otwarte na obcych. Polski speedway był w cieniu potęg. Teraz praktycznie mamy kilku żużlowców, którzy są w stanie wygrywać turnieje Grand Prix. Wtedy był tylko on - wielki, jedyny i niepowtarzalny, Tomasz Gollob.

Zwycięstwo Polaka 24 lata temu we Wrocławiu to było coś. Gollob we wspaniałym stylu wygrał z wielkim Hansem Nielsenem. Komplet publiczności w jednej chwili doznał zbiorowej ekstazy. Pierwszy w historii turniej Grand Prix zapamiętany został na lata nie tylko dlatego, że zainaugurował nową erę w wyłanianiu mistrza świata na żużlu, ale został w sercach polskich kibiców z uwagi na zwycięstwo Tomasza Golloba. Polak przegrał w finale wyjście spod taśmy, ale umiejętnie ściął do krawężnika i wyprzedził Hansa Nielsena. Później pomknął do mety i z ogromną przewagą na jednym kole wjechał na kreskę. Kibice oszaleli z radości. Młodsi fani mogą obejrzeć te chwile na archiwalnych zdjęciach w internecie. Naprawdę, warto. To były inne czasy, inny żużel i radość, która teraz już się nie zdarza. Zwycięstwa Polaków w Grand Prix spowszedniały. Wtedy, to było coś.

ZOBACZ WIDEO Prezes Stali Gorzów zaatakował Martę Półtorak. Padły bardzo mocne słowa

Pamiętne było także Grand Prix we Wrocławiu w 1997 roku. Nie ze względu na sukces Polaka, bo takiego tym razem nie było, ale okoliczności, w jakich odbył się turniej. Polskę nawiedziła wówczas powódź stulecia. Wrocław i mieszkańcy tego miasta odczuli na własnej skórze skutki żywiołu. Miasto walczyło z powodzią. W okolicach Stadionu Olimpijskiego widać było gołym okiem skutki kataklizmu. Tamta runda Grand Prix została zapamiętana także dlatego, że trwała niesamowicie długo. Dekoracja i konferencja prasowa z trójką najlepszych tego dnia: Gregiem Hancockiem, Billy Hamillem i Tomaszem Gollobem odbywała się już praktycznie po północy. Turniej rozpoczął się 30 sierpnia, a kończył w zasadzie w niedzielę, 31 sierpnia. Kibiców wracających z zawodów zmroziła zapewne informacja o tragicznej śmierci księżnej Diany, która zginęła w wypadku w Paryżu. Media praktycznie mówiły tylko o tym. Żużel i triumf Amerykanów, zszedł na dalszy plan.

Za to dwa lata później, 3 lipca 1999 roku bohater był już tylko jeden. Został nim Tomasz Gollob, który przeszedł do historii światowego żużla, dokonując rzeczy wręcz niewyobrażalnej. Niesamowita pogoń za Jimmy Nilsenem przez cztery okrążenia, kapitalna szarża na ostatnim wirażu, odbicie się od bandy i zwycięstwo na kresce o przysłowiowy błysk szprychy nad Szwedem, pozostało w pamięci nie tylko naocznych świadków tego wydarzenie. Bez dwóch zdań, to jedno z najbardziej pamiętnych Grand Prix w całej, już prawie 25-letniej historii cyklu. To zarazem jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy wielki finał w dziejach SGP. Bohaterem nie kto inny, jak Tomasz Gollob. Jeden z najwybitniejszych i najbardziej charyzmatycznych postaci światowego żużla. Wrocławskie rundy Grand Prix są wręcz owiane legendą Golloba. Mówisz Wrocław i Grand Prix, myślisz - Tomasz Gollob.

Kolejne turnieje Grand Prix we Wrocławiu nie przyniosły już wydarzeń, o których kibice mówiliby latami. Owszem, zdarzali się Polacy na podium, choć coraz rzadziej. W 2004 roku sypnęło sporą niespodzianką. Wygrał bowiem Duńczyk, Pedersen. Bynajmniej jednak nie Nicki, a znacznie mniej znany i utytułowany, Bjarne Pedersen. Drugi finiszował wówczas Jarosław Hampel.

Czy Wrocław w sobotę zyska nowego bohatera na miarę Golloba? Miejscowi kibice pewnie marzą o zwycięstwie Macieja Janowskiego. Ci, którzy realnie patrzą na szanse Polaka na trzeci w historii tytuł indywidualnego mistrza świata ściskają pewnie kciuki za Patryka Dudka, a przede wszystkim, Bartosza Zmarzlika. Ten ostatni, okrzyknięty następcą Golloba, ma wszystko by zostać trzecim polskim mistrzem świata. Jak nie teraz, to kiedy? Jak nie we Wrocławiu, to gdzie walczyć o pozycję lidera? Być może Zmarzlika natchnie jego mentor Tomasz Gollob, a wicemistrz świata zrobi akcję, którą przejdzie nie tylko do historii, ale zapisze się przede wszystkim w pamięci kibiców. Gollob był jeden, jedyny i wyjątkowy. Wspominamy do dziś jego triumfy sprzed 20 i 24 lat. Czy za ćwierć wieku będziemy też mówić tak o Zmarzliku, Dudku, Janowskim, Kołodzieju, a może jadącym z dziką kartą Maksymie Drabiku?

Zobacz także: Stanisław Chomski: Zawodnicy są przybici psychicznie
Zobacz także: Speed Car Motor może wylecieć z PGE Ekstraligi!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Który z Polaków ma największe szanse na zwycięstwo w GP Polski we Wrocławiu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×