Najpierw wspomnieć muszę postać zmarłego w kwietniu bieżącego roku Joachim Maja. Nasza ostatnia rozmowa nie należała do ekskluzywnych. Nie była nawet składna, była za to szczera… Do bólu szczera. Mam na myśli ból rozumiany jak najbardziej fizycznie. Pan Joachim jeszcze się starał, ale nie umiał już ukryć swojej nieporadności wynikającej z postępującej skrajnej demencji. Gołym okiem niefachowca widać było, że stan zdrowia pana Joachima był już bardzo poważny. Rozmawiałem z opiekunkami pacjenta. Panie, ofiarnie usługujące naszemu Mistrzowi, potwierdziły, że pan Joachim od jakiegoś czasu w błyskawicznym tempie zaczął podupadać na zdrowiu. Jak się wkrótce okazało, to były ostatnie tchnienia Jego życia. Niedługo po mojej wizycie Joachim Maj już nie żył.
Wielki sportowiec, ciężko doświadczony, ranny w sportowym boju, długo zmagał się ze skutkami ciężkiego urazu na torze bydgoskiej Polonii w 1969 roku. Twardy, a zarazem pogodny człowiek. Zawsze fair - sportowiec marzenie. Nienaganny technicznie, unikający używek, dbający o kondycję i sylwetkę. Maje tak mają - zawsze są piękne, wszędzie, gdzie okiem sięgnąć w polskiej krainie, ale odtąd żaden już w Rybniku nie będzie tak cudownie Majowy.
Równolatkiem i kolegą z reprezentacji Polski Joachima Maja był, urodzony 22 lutego 1932 roku koło Śmigla, Kazimierz Bentke, znakomity wychowanek powojennej sekcji motocyklowej leszczyńskiej Unii, której oddał większość swojej dwudziestoletniej kariery. Debiutował w lipcu 1951 roku w meczu ligowym w Rybniku. Mistrz Polski z drużyną leszczyńskiej Unii w latach 1951-1953. Od młodości wykazywał niespożytą energię, znany był z "atomowych" startów. Mieszkał na ul. Wojska Polskiego w Lesznie, więc - ironia losu - wzięty został w 1954 roku do armii, gdzie "obskoczył" sekcje żużlowe Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego z siedzibą we Wrocławiu, a następnie w Warszawie (1955).
ZOBACZ WIDEO Po co Dowhan dzwonił do Krużyńskiego po odejściu Frątczaka
Po "wojsku" przeniósł się do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie bardzo lubiany pozostał by pewnie na dłużej, gdyby Ostrovia nie raczyła zawiesić swojej sekcji żużlowej jesienią 1959 roku. Bentke był tam wówczas najlepszym żużlowcem klubu, ale w zaistniałej sytuacji wrócił do Leszna, by w sezonie pierwszoligowym 1960 roku stać się liderem Unii z dziesiątą średnią w Polsce (2,22). Rok później już śmigał w Anglii (w klubie Coventry Bees) w ramach stażu za zgodą PZM, co było przywilejem nielicznych (Marian Kaiser, Stefan Kwoczała, Henryk Żyto i Paweł Waloszek) w latach 1959-1961.
Przeczytaj także: Powroty do przeszłości: Konstanty i Bernard - dwa żużlowe asy
Od połowy lat 60. wierny barwom swej Unii w głębokim kryzysie (po odejściu Henryka Żyty) błąkał się z kolegami po opłotkach drugiej ligi. Tylko od czasu do czasu gdzieś błysnął indywidualnie (piąte miejsce w finale IMP 1966 i podium prestiżowego Memoriału Smoczyka). Po sezonie 1969 wyjechał do Niemiec, gdzie wraz z rodziną pozostał już do końca życia. Pomimo zaawansowanego wieku (około 40 lat) także na Zachodzie próbował jeszcze zaistnieć w speedwayu jako czynny zawodnik. Wreszcie otworzył podwoje własnego biznesu w branży motoryzacyjnej i z powodzeniem tę firmę prowadził wraz z synem Norbertem.
Ostatnio Bentke blisko miał do rodzonego brata Joachima, Erwina Maja, który widząc depresyjne nastroje bliskiego sąsiada często odwiedzał dawnego kolegę z toru Kazimierza. Z opowiadań pana Erwina wiem, że Kazimierz Bentke, człowiek zawsze przedsiębiorczy i energiczny, przeżywał w ostatnich miesiącach ciężki kryzys, czego początkiem była śmierć małżonki Danuty. Owo zjawisko, dość powszechne nie tylko w rodzinnych relacjach sportowców, pozwoliłem sobie ubrać w następującą rymowankę:
Kazimierz Bentke odszedł od nas 13 lipca 2019 roku.Człek każdy najbardziej jest chory,
Kryzysów to częsta przyczyna,
Gdy braknie małżeńskiej podpory,
Świat cały się walić zaczyna.
Kolejnym żużlowym herosem dawnych lat był Zdzisław Waliński. Urodzony w październiku 1933 roku w Lesznie był nieco młodszym kolegą Kazimierza Bentke. Wraz z Bentke reprezentował barwy zwycięzcy DMP 1952-1953, choć jego wkład w złoto ligi dla Unii był znikomy, by nie powiedzieć żaden, jako że wyłącznie zasilał rezerwy Unii Leszno w Poznańskiej Lidze Okręgowej, gdzie wciąż eksploatowano motocykle rożnych marek, jedynie przystosowywane do ścigania na żużlu. W 1955 roku obaj leszczynianie, Bentke i Waliński, reprezentowali warszawski CWKS.
Zdzisław Waliński praktycznie pierwszy sezon w żużlowej ekstraklasie zaliczył w 1956 roku, gdy miał już prawie 23 lata. Odtąd już nieprzerwanie punktował dla Unii aż do roku 1971, kiedy to postanowił zejść ze sceny. Pozostawał z Unią na dobre i na złe, w czasie dla zasłużonego klubu niezwykle trudnym, rozhuśtanym pomiędzy medalowymi zdobyczami (1958, 1962), a degradacjami dawnej potęgi do niższej dywizji. Miał w klubie wysokie średnie biegowe, powyżej 2,00, indywidualnie raz był finalistą IMP (jedenaste miejsce w Rzeszowie - 1962), raz wygrał Memoriał Smoczyka (1961).
Jeszcze w trakcie wyczynowej kariery, oraz tuż po odstawieniu motocykla, pomagał w pracy szkoleniowej w macierzystym klubie. Zdzisław Waliński był skromnym, wyciszonym człowiekiem, unikającym rozgłosu wokół własnej osoby. Zmarł 16 czerwca 2019 roku w Poznaniu i tam też został pochowany.
Dalsza część artykułu na następnej stronie.[nextpage]Indywidualny Mistrz Polski Stefan Kwoczała zmarł w ostatnich tygodniach pogrążając w żałobie rodzinną Częstochowę. Wielu było pod Jasną Górą znakomitych wychowanków, ale to on był pierwszym z tych wielkich pośród Włókniarzy. Urodzony w podczęstochowskim Kiedrzynie (od 1977 roku w granicach miasta) 15 czerwca 1934 roku. Z Maryjnym miastem Stefan związał swe życiowe losy. Zdolny chłopak, świetnie się uczył, po maturze podjął naukę i skończył Wyższą Szkołę Ekonomiczną. Jednocześnie od 1955 roku uprawiał sport żużlowy. Szczyt jego osiągnięć przypada na rok 1959. Wtedy to Włókniarz w znakomitym składzie personalnym (Tadeusz Chwilczyński, Bronisław Idzikowski, Zdzisław Jałowiecki, Bernard Kacperak, Julian Kuciak, Stefan Kwoczała, Waldemar Miechowski, Stanisław Rurarz), zdobył tytuł Drużynowych Mistrzostw Polski, detronizując niepokonanych od trzech lat rybniczan z klubu Górnik.
Stefan Kwoczała przyjechał do Rybnika na finał IMP w tym samym roku bynajmniej nie w roli faworyta, wszak w klubie rybnickim brylowały asy nie lada, Stanisław Tkocz, broniący wówczas tytułu najlepszego żużlowca z roku poprzedniego 1958 i absolutny lider górniczego klubu Joachim Maj, który w lidze gromadził komplet za kompletem. A jednak Stefan Kwoczała przyćmił rybnickie gwiazdy, gromiąc je bezlitośnie na ich własnym podwórku (w pierwszej piątce było dwóch częstochowian - Stefan Kwoczała i Stanisław Rurarz oraz trzech rzeszowian - Jan Malinowski, Florian Kapała i Stefan Kępa - co ciekawe reprezentujących wówczas drugoligowy klub Stali).
Karierę Kwoczały przerwał ciężki wypadek 13 maja 1961 roku na Złotym Kasku w podkrakowskiej Nowej Hucie, gdzie częstochowski as starł się z innym krajowym mistrzem Edwardem Kupczyńskim. Częstochowianin był wtedy na wyraźnej fali wznoszącej. Wiązano z nim ogromne nadzieje, że po owocnym rocznym stażu w Anglii oraz zaskakująco dobrym występie podczas finału indywidualnego czempionatu światowego na Wembley (1960), gdzie zajął siódme miejsce, niechybnie zawojuje żużlowy świat. Bozia chciała inaczej. Z urazem głowy nigdy już nie powrócił na tor. Jako trener, owszem, zaistniał, a co więcej wyprowadził swój ukochany Włókniarz na ligowy tron w 1996 roku. Zmarł 7 lipca 2019 roku.
Tak oto mamy czwórkę znanych żużlowców na linii życiowej mety: Joachim Maj, Zdzisław Waliński, Stefan Kwoczała, Kazimierz Bentke. Niezapomniane nazwiska. Nieraz stali obok siebie na linii startu, raz będąc na wozie, raz pod wozem. Ten tegoroczny wyścig ku wieczności znów wygrał Maj, znany z nokautujących startów. W tym towarzystwie, jak się okazało, znów był pierwszy… Jak prawie zawsze, znów był pierwszy na mecie - mecie żywota ziemskiego.
Rybnicki as wygrywał prawie zawsze, ale słowo "prawie" robi różnicę - nigdy bowiem Maj nie został mistrzem Polski indywidualnie. To był jego życiowy koszmar. Z Majem skądinąd wygrywali nieliczni, tylko ci najwięksi wojownicy epoki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego wieku. Najbardziej naszego Joachima bolały porażki ze swoimi, jak z małym wychowankiem Andrzejem Wyglendą w 1964, twardym Stanisławem Tkoczem w 1965 i drugim uczniem, eleganckim Antonim Woryną w 1966 roku. Stefan Kwoczała zdruzgotał Maja w dziesiątym wyścigu dnia, podczas finału IMP w Rybniku, w roku 1959. To był porywający pojedynek dwóch wielkich mistrzów, choć Maj wcześniej w pierwszym swym wyścigu był wykluczony i szans na złoto raczej już nie miał.
Przeczytaj także: Powroty do przeszłości: Jak rodziła się polska żużlowa chwała
Częstochowa w ogóle wtedy święciła tryumfy, zwyciężyła w niezwykle wyrównanej krajowej konkurencji. Majowy Rybnik nabierał nowego rozpędu. Z kolei Leszno, Warszawa i Ostrów Wielkopolski w trakcie karier Kazimierza Bentke i Zdzisława Walińskiego przeżywały wzloty i upadki, z akcentem na te drugie. A dziś? Warszawy żużlowo nie ma wcale, gdy chodzi o ligę, Rybnik i Ostrów mało (jak dotąd) skutecznie próbują wzbić się ku dawnym wyżynom, tylko Leszno wciąż króluje - dzieli i rządzi.
Stefan Smołka