Powroty do przeszłości: Konstanty i Bernard - dwa żużlowe asy

Pozwolę sobie zarekomendować historie dwóch byłych żużlowców, dwóch różnych pokoleń. Obaj należeli w swoich epokach do czołowych zawodników polskich żużlowych lig, wielokrotnie reprezentowali barwy narodowe.

Stefan Smołka
Stefan Smołka
Konstanty Pociejkowicz WP SportoweFakty / archiwum Stefana Smołki / Na zdjęciu: Konstanty Pociejkowicz

I choć świata nie zawojowali, to jednak w kraju wspięli się na szczyty - zostali indywidualnymi mistrzami Polski. Mowa będzie o nieżyjącym Konstantym Pociejkowiczu z Wrocławia i o prawie dwie dekady młodszym Bernardzie Jąderze z Leszna. To kolejni dwaj żużlowcy, których nietuzinkowe postaci znalazły swoje miejsce w prestiżowym cyklu biografii wybitnych żużlowców pt. "Asy żużlowych torów".

Warto mieć w swoich zbiorach te cenne pozycje, bo pokazują jak bardzo zmienia się w czasie nasza dyscyplina, od początku całkiem adekwatnie nazywana "czarnym sportem". Pozycje z tego cyklu (rozpoczęła się ich druga dziesiątka, za co ukłony głębokie dla wydawnictwa Danuta) wyróżnia przyjęta przez wydawcę konwencja edytorska sprawiająca, że mamy praktycznie do czynienia z czterema osobnymi pakietami rzetelnej informacji.

Po pierwsze jest bogaty tekst, czyli chronologicznie poukładana biografia zawodnika, skąd się wywodzi, z opisem lat szkolnych, początków sportowej kariery, dalej jest przegląd jego występów, zwycięstw, porażek, kontuzji, okoliczności końca kariery i co było po… Nie brakuje na tych stronach ciekawych, nieznanych epizodów z życia sportowego, ale także sfery prywatnej - rodzinnej. Sporo anegdot obrazujących środowisko z jego głównymi bohaterami. Drugą ogromnie cenną warstwą każdej książki są fotografie, liczone w setki, co sprawia, że mamy w rękach wydawnictwo niemal albumowe. ZOBACZ WIDEO Ważna rola ojców w żużlowych teamach. Zmarzlik i Janowski zdradzają szczegóły

Niesamowita wiedza kryje się w tych czarno-białych fotkach i już samo tylko szczegółowe zapoznanie się z tą niezliczoną ilością zdjęć w ogromnym stopniu przybliża sylwetkę opisywanego asa oraz jego otoczenia. Trzecią niezwykle cenną częścią każdej książki są wypowiedzi kolegów, rywali, osób funkcyjnych, działaczy. Czwartą ważną wartością serii "Asy żużlowych torów" jest część statystyczna, z bardzo dokładnymi danymi, co do wyników osiąganych przez bohatera książki. To owoc żmudnej pracy, trudu niemal benedyktyńskiego.

Życie pierwszego z opisywanych Asów ciekawie spisał znany wrocławianin Marek Smyła. Konstanty Pociejkowicz, Kresowiak, urodzony w 1932 roku pod Nowogródkiem na Litwie, został osierocony w wieku lat sześciu. Jako czternastolatek po wojnie został "przerzucony" z częścią rodziny na Dolny Śląsk. Szczęście w nieszczęściu - jakich wiele w tym dramatycznych czasach po ”wyzwoleniu”. Motocykl z odzysku był mu bliski od pierwszych dni na ziemiach, jak to wtedy nazywano, pozyskanych, choć faktycznie Polsce oddanych po wielu wiekach obcego panowania.

Młodzieniec po przeprowadzce ze Zgorzelca do Wrocławia zapisał się do sekcji motocyklowej i spróbował swoich sił w crossach i rajdach, całkiem dobrze sobie w nich radząc. Im gorsza droga, im więcej dziur, kałuż i muld, tym energetyczny "Kostek" był lepszy. Były to wyczyny z pogranicza popisów cyrkowych. Mając już grubo po ”dwudziestce” za namową Bronisława Ratajczyka, kierownika sekcji, spróbował żużla. Szybko stwierdził, że adrenaliny w takiej dawce potrzebuje jego natura.

Wiele było przed nim i po nim żużlowych gwiazd Wrocławia. Najpierw w czołówkę krajową wdarł się Edward Kupczyński, mistrz Polski 1952, potem "syn pułku" Mieczysław Połukard, mistrz Polski 1954, wysoko notowani byli Alojzy Frach, Tadeusz Teodorowicz i Jerzy Błoch, ale oni szybko bądź przeminęli, bądź zmienili barwy klubowe, a Pociejkowicz, jak już pojawił się w finale IMP 1957 roku (gdyby nie defekt walczyłby o podium), to trwał i trwał, aż po AD 1972. W 1959 roku miał makabryczny wypadek na finale IMP w Rybniku, z czego wyszedł ledwo żywy, straszliwie pokiereszowany, co nie przeszkodziło mu rok później bezapelacyjnie zwyciężyć z kompletem punktów na tym samym rybnickim torze.

Przeczytaj także: Wiceprezes Wilków: Curzytkowie mają oferty, z którymi nie sposób nam rywalizować (wywiad)

Mały wrocławianin był zawodnikiem niesłychanie walecznym, ostro walczącym, ale szanującym rywali. Był ogólnie lubiany. Stał się najbardziej charakterystycznym symbolem Sparty i takim do dziś pozostaje, choć od zakończenia jego kariery mija 37 lat, zaś od śmierci już prawie 16. Kibice potrafią docenić wierność klubowym barwom. Stadion imienia "Pociejkowicza" brzmi godnie (dużo lepiej niż gen. Świerczewskiego, albo jak wcześniej, o zgrozo, Hermanna Goeringa), szkoda więc utrącenia tej mądrej inicjatywy.

Miałem szczęście oglądać "Kostka" na żywo podczas walki na torze. Częściej już wtedy przegrywał, ale zadziorności nie stracił do końca. Miał specyficzny styl jazdy, z racji niskiego wzrostu właściwie stał, nie siedział na motocyklu, mocno się pochylał i, taki nienaturalnie zgarbiony, z wypiętymi czterema literami, gnał do przodu, obierając różne tory swej jazdy, od krawężnika po bandę. Jak mu instynkt fightera nakazał, to się od tej bandy po cyrkowemu odbijał, dla nabrania rozpędu, po czym ścinał ostro do "kredy". Ten popisowy numer nie zawsze wychodził, czasem kończył się widowiskową szarżą, ale bywało, niestety, ciężkim "dzwonem".

Andrzej Tkocz, debiutując w meczu ligowym przeciwko Sparcie, miał jechać u boku brata Staszka przeciwko Bohdanowi Jaroszewiczowi i któremuś ze słabiej punktujących tego dnia wrocławian, więc po cichu liczył na jeden punkt. Ale oto na torze obok niego, jako rezerwa taktyczna, pojawił się sławny Konstanty Pociejkowicz. Ugięły się nogi nieopierzonego młodzieńca. Spod taśmy lepiej wyszli rybniczanie, Staszek przez chwilę asekurował braciszka, ale w końcu, znając brawurę Kostka lubiącego takie wyzwania, pognał do przodu zostawiając Andrzeja na pastwę Pociejkowicza, bo Jaroszewicz pozostał daleko w tyle.

Dalsza część artykułu na drugiej stronie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×